Niektórzy proboszczowie mają przed Świętami poważny problem. Wcale nie z kolejkami do konfesjonałów, bo z tym sobie jakoś radzą. I nie z godziną odprawiania Wigilii Paschalnej, bo przecież nikt nie będzie tego kontrolował. Ani z tym, że od wielkiego dzwonu zjawia się w kościołach więcej ludzi, bo od przybytku głowa nie boli.
Sęk w tym, że wielu z owych nadliczbowych wiernych, co pojawiają się w kościele tylko na święta, miewa dość niekonwencjonalne oczekiwania. Lud domaga się znaku - podobnie jak w czasach Chrystusa. Tyle tylko, że wcale nie chodzi o znak z nieba, ale z ziemi. Taki zwyczajny. Gałązka z wierzby albo z głogu. Zależnie od dnia.
W ubiegłym roku mój znajomy proboszcz nie zdołał się wytłumaczyć pewnej parafiance ze swego „zaniedbania”. Kobieta, spóźniona na Wigilię Paschalną, bezskutecznie szukała poświęconych cierni przy dogasającym już ognisku pod kościołem. Oczywiście, że nie znalazła. Bo ich tam wcale nie było. Po pierwsze: skąd tu w Warszawie wziąć ciernie? A po drugie: po co?
Próby wyjaśniania, że liturgia nie zna obrzędu poświęcenia cierni, na nic się nie zdały. Parafianka wiedziała swoje, że księża mają wszystko w nosie. I tylko ludzi od Pana Boga odwodzą, niszcząc wiarę i tradycję. Przykładów miała oczywiście więcej, bo jak w ostatnią Niedzielę Palmową weszła zaraz po Mszy św. do zakrystii, żeby jej poświęcili palmę, to też odmówili. Zgadywała, że widać się żadnemu z wikarych nie chciało machnąć kropidłem. Na szczęście przy drzwiach kościoła była jeszcze kropielnica z wodą święconą i można było sobie samemu palemkę poświęcić. I to o wiele dokładniej, bo przez zanurzenie. Aż po rękojeść.
Niestety, dla sporej rzeszy wiernych owa palemka i jajeczko są dużo ważniejsze niż Komunia św. wielkanocna. Co gorsza, wszystko wskazuje na to, że takich „katolików” szybko przybywa. Bo przybywa tych, co nie mogą pójść do Komunii, gdyż pokomplikowali sobie życie duchowe przez nieuporządkowane sprawy rodzinne. Wtedy jedynym substytutem religijności stają się rekwizyty towarzyszące świątecznym zwyczajom.
Nie wiem komu trzeba przed Świętami współczuć bardziej. Sezonowym chrześcijanom czy ich duszpasterzom? Chyba i jedni, i drudzy są biedni. A mimo to, obydwie strony nie wykazują większej chęci, aby cokolwiek zmienić. Sezonowym chrześcijanom łatwiej jest pomachać palemką niż się nawrócić. Niektórym duszpasterzom łatwiej zaś wysłać kleryka, żeby „pogaństwu święcił jajeczka”, niż podjąć dialog z tymi, którzy po religijną posługę przychodzą tylko raz do roku.
Coraz bardziej widać, że Papież miał rację wołając o nową ewangelizację. Nie tylko gdzieś w Afryce czy w zachodniej Europie. Ale i w katolickiej Polsce.
Pomóż w rozwoju naszego portalu