Nie wiem, czy znane jest wam pojęcie "bryki". Najczęściej dzisiaj
używa się po prostu ściąg. Ściągi są wszędzie. Można je kupić w księgarni,
żeby mieć gotowce zadań lub streszczeń lektur szkolnych. Przygotowanie
tasiemcowych ściąg na maturę to już nie tylko forma zabezpieczenia
przed luką w umyśle, ale uświęcona tradycją sprawa honoru. Ściągi
są wszędzie, spotkałem je w kanapkach wnoszonych na salę egzaminacyjną
przez zapobiegliwych rodziców, w pluszowych misiach i telefonach
komórkowych, w tzw. obszyciach dziewczęcych spódnic i męskich garniturów.
Gdyby stworzyć bank pomysłów na sposoby sporządzania i przemycania
ściąg, mielibyśmy pewnie drugą Księgę Guinessa.
Ale ściąga, to kompletnie inna rzecz niż bryki. Zaprosił
mnie kiedyś do siebie bardzo ceniony profesor. Na uczelni wszyscy
podziwialiśmy go za wiedzę i rzetelność. Dumny z zaproszenia do domu
profesora, od razu próbowałem nie spłycać intelektualnej atmosfery
i zacząłem dopytywać o sprawy zasadnicze. Przyznam szczerze, że więcej
było w tym chęci zasmakowania atmosfery domu mądrości niż własnego
zacięcia intelektualnego. Pytałem więc o wszystko, co mi tylko przyszło
do głowy, a co "trąciło" nauką z wyższych sfer. Byłem zdumiony,
kiedy profesor na każde moje pytanie szukał odpowiedzi w swoich zapiskach
umieszczonych w szufladzie. Znów mi zaimponował. Nie wykręcał się
łatwymi odpowiedziami i spławieniem interlokutora, ale starał o precyzję
odpowiedzi. Moją uwagę zwróciły jednak zapiski profesora. Na pozór
wyglądały jak nasze szkolne ściągi, zapisane małymi literkami na
niedużym bloczku papieru. - Dobrze mieć takie swoje ściągawki! -
podkreśliłem głośno swoje spostrzeżenia. Profesor odpowiedział z
nieukrywanym uśmiechem: - Tak. Te bryki to cały mój komputer. Mam
na nich zapisane hasła i po nich jak po nitce idę do sedna sprawy.
Takie bryki są po to, żeby uruchomić cały tok myślenia i spostrzeżeń,
by lepiej zrozumieć, o co chodzi w konkretnym zagadnieniu.
Od tej pory postanowiłem pisać bryki. Spośród wielu notatników
z brykami, mam też taki, który dotyczy kazań niedzielnych do młodych.
W każdą niedzielę sięgam do nich, są dla mnie jak klucze do usłyszenia
Boga.
Zamiana stołków, czyli faryzeusz i celnik (Łk 18,9-14)
Bardzo się wkurzam, gdy muszę tracić czas dla ludzi, którzy
mnie nudzą i nic nowego nie wnoszą do mojego życia. Ostatnio na przykład
przychodzi do mnie ciągle Karina i opowiada o swoich zawodach miłosnych.
Co mnie mogą obchodzić jakieś babskie problemy z miłością, zwłaszcza
że zdarzają się jej z częstotliwością jeden na tydzień? Gdyby chciała
pogadać o Panu Bogu, o jakiejś akcji we wspólnocie - to co innego.
Ja przecież nie mam czasu na wysłuchiwanie tego typu utyskiwań. Ostatnio
nie otworzyłem jej drzwi. Z pełną premedytacją skazałem ją na stanie
na dworze i błąkanie się wokół kościoła. Mogłem przynajmniej w tym
czasie spokojnie odmawiać Różaniec. Czułem się wreszcie jak prawdziwy
chrześcijanin, dla którego modlitwa to najważniejsza rzecz na świecie.
Położyłem na stole figurkę Matki Bożej Fatimskiej i zacząłem odmawiać "
zdrowaśki". Przy radosnych tajemnicach Różańca rozpływałem się nie
tylko nad wielką miłością Boga do mnie, ale również i nad swoją własną
miłością do Boga. - Ja przynajmniej nie tracę czasu na głupoty -
pomyślałem sobie i tym samym już kompletnie zagłuszyłem minimalny
wyrzut sumienia związany z tym, że teraz Karina łazi po podwórku.
Zerknąłem za okno. Na zewnątrz zaczęło padać. - Sama sobie
winna, zamiast siedzieć w domu to łazi i płacze! - westchnąłem na
chwilę i już całkowicie zanurzyłem się w modlitwie. Szło mi bardzo
kiepsko tego dnia. Gubiłem słowa, ciągle uciekały mi myśli. Raz nawet
wypadł mi różaniec z ręki. - Dziękuję ci, Boże, za ten trud na modlitwie.
Musisz mnie bardzo kochać skoro mnie tak doświadczasz - szepnąłem.
Po modlitwie wyjrzałem przez okono. Na szczęście jej już nie było.
Spotkałem Karinę na wieczornej Mszy św. - Byłam dzisiaj u księdza,
ale widocznie ksiądz gdzieś wyjechał - zaczęła opowiadać. - Chodziłam
trochę koło kościoła i czekałam, myśląc, że może ksiądz nadjedzie.
Mówię księdzu, to jest niesamowite! Kiedy tak łaziłam bez celu, zaczęłam
mówić Różaniec i nigdy w życiu nie odczułam takiej miłości Boga,
jak podczas tej modlitwy. Teraz chce mi się krzyczeć z radości, bo
czuję w sercu tyle Bożej miłości, że chciałabym księdza uściskać.
Rzuciła się na mnie z sążnistym pocałunkiem. Pomyślałem sobie w poczuciu
wyższości: - Boże, dziękuję ci, że nie jestem taki naiwny jak ona.
Pomóż w rozwoju naszego portalu