Pod powiekami
Krajobrazy
Układały się w postać matki ugniatającej chleb
Którego zapach miał dla mnie złocisty kolor
Mimo że nie rozróżniałem koloru złota od chleba
Tęskniłem opuszkami palców
Za wyglądem jej uśmiechu
Którym gładziła mnie po włosach
Ukrywając przeźroczyste łzy
Wypisujące na jej policzkach
Moje biedne dziecko
Żebrałem codziennie
O zieleń trawy
O szarość ziemi pod moimi stopami
O błękit nieba
Które Wszechmocny rozpostarł na początku stworzenia
Nad moją ślepotą
Aby w niej właśnie
Objawić swoje sprawy
Które owego dnia
Przybrały dla mnie
Kształt błota i wód sadzawki Siloe
Obmyj się
Idź
Jeszcze kilka kroków po omacku
Jeszcze kilka pytań Sanhedrynu
Jeszcze zdziwienie rodziców
Jeszcze wątpliwości moich wczorajszych
dobroczyńców
By
Wreszcie upaść do nóg
Oddać pokłon
I zadziwić się
Że widzieć to wierzyć
Zajaśniałeś mi Panie
By mnie zarazić
Światłem nie z tego świata
Które w palcach ślepca
Uzdrowionego
Ma dziwny smak
Chleba i Wina
Dlaczego
Dlaczego
Pomóż w rozwoju naszego portalu