Reklama

Historia na dzień kobiet

„Na tej ziemi jesteśmy u siebie”

Ponad 80-letnia staruszka sprzedała wszystko, jej córka też. Akurat starczyło na bilety do tej wymarzonej Polski. Matka i córka, choć tyle lat przeżyły tam, w Kazachstanie, dopiero tutaj poczuły się u siebie. Gdy przed trzema laty otrzymały mieszkanie w bloku w podkieleckich Nowinach, coś w nich pękło - i uklękły, tak po prostu, na tej wymarzonej ziemi. - Ach, pani, ja się nigdy nie wyrzekła tej naszej Polski - mówi z mocą Maria Marczewska.

Niedziela kielecka 10/2005

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Maria Marczewska, rocznik 1921

Zawsze tę swoją Polskę - kawałek urodzajnej ziemi, czyli wioskę Susły pod Żytomierzem - nosiła w sercu.
Był 1936 rok. Z całą rodziną znalazła się w transporcie do Kazachstanu. 15-letnia dziewczynka, choć czuła przerażenie rodziców i rozpacz wszystkich rodzin ewakuowanych z ich wioski, była przecież jeszcze dzieckiem. Niemniej w swym wrażliwym sercu zachowała na zawsze obraz żegnanej w maju ziemi, pokrytej bujną zielenią i bielą owocowych sadów, skąd bydlęce wagony uwoziły ich w nieznane.
Jechali 7-osobową rodziną z tym, co dało się udźwignąć, i krową żywicielką. Dzieci, jak to dzieci, wybiegały podczas rzadkich postojów zobaczyć nowe miejsca, narwać trawy dla krowy. Rodzice zabiegali o „kipiatok”, wrzątek - „dar” dla podróżnych. Gdy ponad 2-tygodniowa podróż dobiegła kresu, gdzieś za Kokczetawem, oczom zesłańców ukazał się bezkresny step. - Jeden „domik” stacyjny, wszędzie trawa i chwasty, i step, jak pustynia - wspomina p. Maria. Zesłańców rozdzielili do tzw. kropek. Cóż to takiego te „kropki”? - A słup i studnia - opowiada p. Maria. - Wokół ten step. Nocowaliśmy najpierw na dworze, potem po kilka rodzin w namiotach. Mówili: - Trzeba wam szybko budować domy („ziemlanki”) i studnie, bo zimy nie przetrzymacie. Tutaj zima sroga.
Każda wioska (w „kropce” było ich 6) kopała 18-metrową studnię, rodziny w pośpiechu stawiały „ziemlanki”. Odrzucało się wierzchnią warstwę ziemi z korzeniami, by dobrać się do gliny. Budowla, częściowo schowana w ziemi, była z tej gliny zmieszanej z błotem, korzeniami, przykryta częściowo deskami, a trochę słomą i narzucaną ziemią. Jedna izba, dwa wejścia. - Jak padał deszcz, to i w chacie był deszcz. Kończyliśmy, jak już „zamrozki” szły, w październiku. Ach, Boże broń, jaka to ciężka praca była - wspomina Maria Marczewska.
Do każdej „kropki” przydzielony był nadzorczy, trzeba było meldować się raz w tygodniu. Choć nie było murów i krat, nie było też dokąd uciekać. W pobliżu - 12 „kropek” z tego transportu - była i wieś Rosjan, osiadłych tam za carycy Katarzyny oraz wioski (ałuny) Kazachów.
Ten pierwszy rok był najcięższy. Kto nie miał pomocy z domu, umierał. Oni od brata pozostałego w domu dostawali suszone ziemniaki. Wokół wymierały małe dzieci, starcy - z głodu, na biegunkę. A głód był straszny. Szybko zjedli przywiezioną z domu mąkę i ziemniaki, postawiona rękami zesłańców piekarnia funkcjonowała 3 miesiące - nikt już mąki nie dowiózł. Maria potajemnie szykowała sucharki na drogę, do ucieczki, ale jak tu uciekać...
Gdy spłynęły śniegi - a zima, zgodnie z zapowiedziami, była straszna: 40o mrozu, burze śnieżne, z których nie wychodziło się żywym - wyszukiwali kłoski pozostałe ze żniw, moczyli, rozgniatali w rękach, prażyli i jedli.
Tę swoją „kropkę” nazwali Jasna Polana. Żyli w niej do 1959 r., potem przenieśli się do Tajnczy. Choć nauczyli się, jak przeżyć, było ciężko. Wełna z owcy musiała wystarczyć na zimowe ubrania, skromne poletko z warzywami i ziemniakami - na przeżycie. Nieoceniona była krowa. A po nocach, w snach, powracał smak jabłek, śliwek, wiśni i obrazy utkane z ich rozłożystych konarów. - Tam drzewko nie urosło, nawet topola - mówi p. Maria.
Każda kobieta zobowiązana była przepracować społecznie 60 „trudodni”, bynajmniej nierównoważnych z rzeczywistymi dniami. Kobiety dużo pracowały też fizycznie, np. w sowchozach, za znikomą zapłatę.
Z mężem Joachimem w trudzie i znoju wychowali troje dzieci. Mąż był traktorzystą i niezłym mechanikiem, troszczył się o rodzinę, umiał podzielić się z innymi. P. Maria, która jak paciorki różańca przesuwa w głowie swe wspomnienia, dokładnie wszystko pamięta. - 5 klas polskiej szkoły skończyłam - wyjaśnia z dumą. Toteż dobrze czyta i pisze po polsku, w jej domu mówiło się i modliło potoczną, kresową polszczyzną. - Ja się tej mojej Polski nigdy nie wyrzekłam. Wszyscy chcieliśmy wrócić, tylko mnie się udało. Pan Bóg litościwy wysłuchał mej gorącej prośby.

Reklama

Zofia Procko, rocznik 1941

- Nigdy nie czułam, że mam jakieś szczególne, trudne dzieciństwo, innego nie znałam. Jak ten ptak z bajek, który urodził się w klatce i nie znał swobody - twierdzi p. Zofia.
Cóż stąd, że nie znała smaku cukru, że połać słoniny dzieliło się na kawałeczki, a zimą dopiero w Boże Narodzenie wychodziło na dwór, bo nie było ubrań... Tak przecież było u wszystkich. Podobnie jak niewyobrażalny był posiłek bez ziemniaków. - Moje tkanki są z nich zbudowane - żartuje p. Zofia.
W szkole uczyło się, oczywiście, po rosyjsku. Pamięta piec, w którym woźny palił gigantycznymi wiechciami słomy, i śnieg, zawsze równo z dachem. Ale tuż obok byli zawsze rodzice, dwaj bracia Janek i Bronek, kuzyni, przyjaciele. Zofia w Jasnej Polanie skończyła podstawówkę i szkołę średnią. W 1964 r. ukończyła studia w Pietropawłowsku. Jest nauczycielką matematyki. Przez 40 lat pracowała jako nauczycielka w Tajnczy (Krasnoarmiejsk) i sąsiednich wioskach, potem w rejonowym biurze oświaty. Choć całe jej życie upłynęło w Kazachstanie, jeszcze dzisiaj w Polsce odkrywa nieznane szczegóły z historii rodziny. Rodzice, w obawie o los najbliższych, nie mówili o wszystkim. Za to zawsze powracało marzenie powrotu do Polski. Niektórym powiodło się w 1946 r., innym w 1958 r., im - nie.
Marzenie nabrało realności po rozpadzie Związku Radzieckiego. Kazachowie także odbudowywali swój kraj i tożsamość. Wtedy już polscy uchodźcy mieli od dawna kościół z parafią i polskich nauczycieli, ale tym bardziej czuli, że ich ojczyzna nie jest tutaj. 4300 Polaków deklarowało chęć powrotu z Kazachstanu do Polski. - Mamusia, odkąd w 1999 r. z Polską Akcją Humanitarną odwiedziła Polskę, nie mogła wprost przestać myśleć o powrocie. Czy ja się bałam? I to jak, przecież ja tej Polski nie znałam, może i w niej będę obca? Z drugiej strony byłam już wdową, dzieci pozakładały rodziny w Nowosybirsku. Może to wola Boża, myślałam sobie. Mamusia - niech opowie - jak się uparła.
Po załatwieniu formalności wróciły do Polski w 2001 r.

O wdzięczności: Ach, jakie serce nam tutaj ludzie okazywali, daj Bóg wszystkim zaznać tyle dobroci. Dawny i obecny wójt gminy, panie w Urzędzie Gminy. Przywieźli samochodem z Warszawy, dali mieszkanie, sprzęty, zapomogę. Tak i Ksiądz Proboszcz przyszedł od razu, pobłogosławił, przyniósł krzyżyk, pytał, w czym pomóc? Zawsze na święta dostajemy paczki od parafii. Sąsiedzi z bloku, mieszkańcy Nowin, panie z Apostolatu Maryjnego i kół różańcowych, członkowie Stowarzyszenia Ochrony Dziedzictwa Narodowego, sybiraków, lwowiaków - wszyscy do nas z tym otwartym sercem. My im bardzo dziękujemy, ale najpierw Panu Bogu.
O adaptacji: Bardzo pomocny okazał się dla nas kurs adaptacyjny w Tarnowskim Centrum Edukacji, gdzie uczyli gramatyki, literatury, historii, jak pisać pisma urzędowe. Zorganizowali nam wycieczki i pielgrzymkę do Częstochowy, Krakowa, Wadowic, wkrótce będą dla nas rekolekcje. Z ministerstwa dostałyśmy dużo książek, najcenniejszy jest Słownik Geograficzno-Krajobrazowy Polski. Przecież my ani geografii, ani historii nie znałyśmy. Żyjemy z przyznanej nam emerytury. Dużo radości daje ogródek działkowy. Mamy tam wszystko: drzewka, kwiaty, warzywa i ziemniaki. Kto nie jadał truskawek, ten nie wie, jakie to szczęście. Jak idziemy z mamą do kościoła, ludzie nas zatrzymują, pytają: co tam u was, w czym pomóc. My na tej ziemi jesteśmy u siebie.
O modlitwie: Wiara to była codzienna modlitwa w domu. Pradziadek, jeszcze w Polsce, był kościelnym, dostał od proboszcza tę oto książeczkę. Potem my sami spisywaliśmy w zeszycie pieśni i modlitwy. W domu, choć surowo zakazywane, wisiały święte obrazy, a wśród nich ten, którym na zesłaniu błogosławiło się nowożeńców. Mama codziennie śpiewała Godzinki i kolędy, w Poście - Gorzkie Żale. Zachowywaliśmy święte obrzędy, ten oto krzyżyk i różaniec. Inaczej, jak by przyszło to przetrwać?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2005-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jako jedna wielka polska rodzina. Ulicami Wilna przeszła wielotysięczna Parada Polskości

2024-05-06 13:11

[ TEMATY ]

Wilno

Litwa

fot.M.Paszkowska/l24.lt

W sobotę Wilno rozkwitło biało-czerwonymi sztandarami – ulicami litewskiej stolicy przeszła tradycyjna majowa Parada Polskości. Była to wyjątkowa okazja, aby jak co roku Polacy ze wszystkich zakątków Litwy oraz rodacy z Polski i z dalszych stron mogli spotkać się razem jako jedna wielka polska rodzina.

Polski przemarsz w sercu Wilna stał się już piękną tradycją, organizowaną od dwudziestu lat przez Związek Polaków na Litwie z okazji Dnia Polonii i Polaków za Granicą i Święta Konstytucji 3 Maja.

CZYTAJ DALEJ

#NiezbędnikMaryjny: Litania Loretańska - wezwania

[ TEMATY ]

litania loretańska

Adobe Stock

Litania Loretańska to jeden z symboli miesiąca Maja. Jest ona także nazywana „modlitwą szturmową”. Klamrą kończąca litanię są wezwania rozpoczynające się od słowa ,,Królowo”. Czy to nie powinno nam przypominać kim dla nas jest Matka Boża, jaką ważną rolę odgrywa w naszym życiu?

KRÓLOWO ANIOŁÓW

CZYTAJ DALEJ

Pogrzeb ks. Jerzego Witka SBD

2024-05-07 16:42

ks. Łukasz Romańczuk

Msza św. pogrzebowa ks. Jerzego Witka SDB

Msza św. pogrzebowa ks. Jerzego Witka SDB

Rodzina Salezjańska pożegnała ks. Jerzego Witka SDB. Na Mszy świętej modliło się ponad 100 księży, wspólnoty neokatechumenalne oraz wierni świeccy dziękujący za posługę tego kapłana.

Msza święta pogrzebowej sprawowana była w kościele pw. Chrystusa Króla we Wrocławiu. Przewodniczył jej ks. Piotr Lorek, wikariusz Inspektora Prowincji Wrocławskiej, a homilię wygłosił ks. Bolesław Kaźmierczak, proboszcz parafii św. Jana Bosko w Poznaniu. Podczas Eucharystii czytana była Ewangelia ukazująca uczniów idących z Jerozolimy do Emaus, którzy w drodze spotkali Jezusa. Do tych słów nawiązał także ks. Kaźmierczak podkreślając, że uczniowie pełnili ważną misję w przekazaniu prawdy o zmartwychwstaniu. Kaznodzieja nawiązał także do osoby zmarłego kapłana. - W naszych sercach jest wiele wspomnień po nieżyjącym już ks. Jerzy, który posługiwał tutaj przez wiele lat. Wspominamy jego piękną pracę w Lubinie, w Twardogórze, posługę pośród młodzieży i studentów w kościele pw. św. Michała Archanioła we Wrocławiu. Organizował koncerty, na które przychodzili ludzie. Będąc proboszczem u św. Michała Archanioła zapoznał się z życiem św. Teresy Benedykty od Krzyża. Bardzo się zaangażował i to on przyczynił się do tego, że powstała kaplica Edyty Stein w kościele na Ołbinie – zaznaczył ks. Kaźmierczak dodając: - Ksiądz Jerzy założył Towarzystwo im. Edyty Stein. Zabiegał o to, aby dom Edyty Stein przy ul. Nowowiejskiej był otwartym miejscem spotkań. Organizował tam wykłady.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję