Pan Jezus tak określił życie swych uczniów: „Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Łk 9,23). Ci, co myślą o Krzyżu Chrystusa zasadniczo w kategoriach fizycznych cierpień Jemu zadanych, rozumieją ten nakaz jako konieczność znoszenia cierpień, które na nas spadają. Cierpienia mogą być i trzeba je znosić, lecz nie tu leży sedno sprawy. Naśladowanie Chrystusa jest istotą: naśladowanie Jego absolutnego „tak” Ojcu, gdy poddał się Krzyżowi. I powiedzenie „tak” woli Boga z tego samego powodu: z miłości.
Dlaczego Pan Jezus przyjął na siebie Krzyż? Sam daje na to odpowiedź: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś oddaje życie swoje za przyjaciół swoich” (J 15, 13). A taka jest Jego miłość ku nam: „umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował” (J 13, 1). Ale nie myślmy o tym, jak się niestety czasem myśli, jakby Jezus śmiercią swoją wymusił na zagniewanym Ojcu przebaczenie dla nas. Nie, Jego miłość do nas jest objawieniem miłości, którą Bóg nas miłuje. Św. Jan pisze: W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował” (1 J 4, 10). I: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał” (J 3, 16).
Pan Jezus stał się posłuszny woli Ojca aż do śmierci krzyżowej (por. Flp 2, 8) dlatego, że umiłował Ojca. Mówi: „Ja miłuję Ojca i tak czynię, jak Mi Ojciec nakazał” (J 14, 31). A ta miłość to i miłość, którą Jego Ojciec ukochał: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem” (J 15, 9). A więc dla nas wziąć nasz krzyż, to poddać się woli Bożej z miłości.
A to znaczy być w pełni człowiekiem. „Bóg jest miłością” (1 J 4, 16). Stwarzając nas na swój obraz i podobieństwo, Bóg dał nam „moc i umiejętność miłowania”, jak pisze św. Bazyli Wielki. Być człowiekiem, to znaczy miłować. Dlatego o człowieku, który nie chce kochać, mówimy, że jest „nieludzki”. Kwestia tylko, co i jak kochamy. Jak pisze św. Augustyn, jaka miłość dominuje w naszym życiu: czy „miłość własna posunięta aż do pogardy Boga”, czy „miłość Boga posunięta aż do pogardy siebie” (O państwie Bożym, 14, 28).
Św. Augustyn nie zabrania nam kochać samych siebie. Ostatecznie przecież miłość bliźniego jakoś płynie z miłości siebie. Jakże ktoś, kto siebie nienawidzi, będzie kochał swych braci i siostry? Chodzi o to, by miłość nasza była uporządkowana. Nie wolno nam kochać siebie więcej niż Boga. Taka miłość siebie to źródło grzechu. To jest ostateczne powiedzenie Bogu „nie”. Tak uczynili pierwsi rodzice słuchając podszeptu szatana. O tym pisze św. Jan: „Jeśli ktoś miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca” (1 J 2, 15).
Jezusowa miłość do Ojca wyraziła się posłuszeństwem Jego woli. Oddał życie, bo tak Ojciec chciał, bo taki otrzymał od Niego nakaz (por. J 10, 18). Podobnie Maryja gotowa była spełniać wolę Boga, odpowiadając aniołowi: „niech mi się stanie według słowa twego” (Łk 1, 38). Czy jesteśmy gotowi uczynić jak Ona? Czy gotowi jesteśmy usłuchać nakazu Boga danego Apostołom na Taborze: „Jego słuchajcie!” (Mt 17,5)? A cóż nam powiedział? „Trwajcie w miłości mojej!” (J 15,9).
Pomóż w rozwoju naszego portalu