Do tej pory obłożnie chorzy mogli korzystać z usług dwóch oddziałów opieki paliatywnej (w szpitalach: onkologicznym i w Wilkowicach) - oba mają po sześć łóżek. Najwcześniej, bo w 1992 r. powstało i prężnie się rozwija Domowe Hospicjum im. św. Kamila, które działa przy parafii Najświętszej Marii Panny Królowej Polski. Jest to organizacja charytatywna, skupiająca lekarzy, pielęgniarki, kapelanów oraz tzw. wolnych wolontariuszy, czyli osoby innych zawodów, przeszkolonych medycznie i psychologicznie do opieki nad ludźmi cierpiącymi na chorobę nowotworową. Wszyscy pracujący w hospicjum są wolontariuszami, czyli pracują bez wynagrodzenia, bowiem opieka jest bezpłatna dla chorych.
- Przyjmujemy pod swoje skrzydła pacjentów w okresie terminalnym choroby nowotworowej - mówi pomysłodawczyni i jednocześnie „koordynator i szefowa” Hospicjum św. Kamila, pełniąca równocześnie obowiązki ordynatora oddziału paliatywnego w wilkowickim szpitalu Anna Byrczek. - Mamy coraz więcej chorych. O tym, że choruje na raka, dowiaduje się codziennie w Polsce 300 osób. W samym Bielsku zapada na nią do 3 tys. ludzi rocznie. Coraz więcej i więcej. Każdemu to się może przytrafić. W ciągu tych kilkunastu lat naszymi pacjentami było i jest 1607 osób, a w samym 2004 r. - 178. Pracuje bądź pracowało w wolontariacie ok. 46 ludzi (obecnie jest ok. 11 lekarzy, 8 pielęgniarek, przy czym ostatnio dołączyły do nas dwie pielęgniarki i 1 lekarz. Mamy dwóch duszpasterzy: ks. Grzegorz Jabłonka i Edward Lasek, psychologa i rehabilitanta. Reszta to ochotnicy różnych zawodów. Każdemu pomożemy, ale pierwszeństwo przy realizowaniu zgłoszeń mają osoby już objęte opieką.
W czasie naszej rozmowy Pani doktor odebrała lub wykonała 14 telefonów, w tym mniej więcej połowa, to nowe zgłoszenia. Jedno z pierwszych pytań, które zadawała, to: czy może pani (pan) teraz swobodnie rozmawiać? Jakie leki przeciwbólowe mąż (żona) otrzymuje?
Najlepiej, gdy chory jest otoczony rodziną. Ale i rodzina czasem już nie potrafi sobie poradzić ze wszystkimi obowiązkami, jest przemęczona.
- Mimo to, gdy chory czuje się bezpiecznie i gdy ból został opanowany, marzy o tym, by być w domu, wśród swoich - opowiada Anna Byrczek. - Czasem jest tak, że ludzie mają tylko umywalkę w mieszkaniu, ubikacja jest na korytarzu, jedna na całe piętro i oni za nic nie chcą iść do szpitala. Wolą w domu. - Pani ordynator zamyśla się - ale jest i tak, że chociaż mają wszystko i miłość rodziny, i wygody, to chcą iść do szpitala. Takie chwytanie się nitki nadziei, myślenie, że przecież w szpitalu coś mogą jeszcze zrobić, pomóc, może zdarzy się cud...
Domowe Hospicjum bardzo się stara, ale zawsze pozostaje problem odchodzenia ludzi samotnych, takich, którzy nie mają nikogo bliskiego. Dlatego też powstała idea zbudowania stacjonarnego hospicjum. Stanie ono na placu zakupionym przez parafię Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. Księża pracujący w tej parafii pomagają hospicjum domowemu, np. użyczają nieodpłatnie telefonu, sal na spotkania i miejsca na magazynowanie sprzętu. Powstało też salwatoriańskie Stowarzyszenie, którego głównym celem jest zbieranie funduszy na budowę tego hospicjum. Stowarzyszenie hospicyjne zostało zarejestrowane jako instytucja pożytku publicznego, co pozwoli mu jeszcze zaoszczędzić, np. na opłatach urzędowych czy podatkach. Każdy, kto będzie tego sobie życzył, może na budowę hospicjum przeznaczyć 1% swojego podatku (trzeba to zaznaczyć w czasie wypełniania PIT). Stowarzyszenie również przygotowało cegiełki, które rozprowadzało od października 2004 r. do początków stycznia br. Tylko w dniach 6-7 października 2004 r. Stowarzyszenie zebrało 3553 zł. Obecnie Stowarzyszenie pomaga również hospicjum domowemu, przeznaczając na jego działalność pewne sumy. Przystąpiło ono również do ogólnopolskiej akcji Pola Nadziei, w którym chęć udziału wyraziło 39 placówek i szkół oraz Urząd Miejski w Bielsku-Białej.
- Trzeba pomóc Księdzu Proboszczowi i tym dzielnym ludziom - mówi Grażyna Chorąży, pracująca w Stowarzyszeniu. - Musiałam się za to zabrać, inaczej nie mogłabym chyba zasnąć. I jak wiele zrobiliśmy! Oczywiście, trzeba jeszcze więcej zrobić, ale działamy, działamy! Bo kto może człowiekowi pomoc, jak nie inny człowiek?!
- To bardzo ważne, żeby cierpiący człowiek miał przy sobie życzliwe, wiedzące co robić osoby - kontynuuje ks. Grzegorz Jabłonka - dlatego też warto przyjść do nas, poradzić się, uzyskać pomoc, również duchową. My opiekujemy się całymi rodzinami, także po odejściu bliskiej osoby. To jest bardzo ważne, by ktoś wysłuchał, pocieszył...
- Dla mnie najgorszą sprawą, która by mi się mogła przytrafić i czego bardzo nie chcę - mówi doktor Anna Byrczek - jest utrata przeze mnie wiary. Nie potrafiłabym z tym żyć. Bo jak sobie poradzić w życiu bez wiary w Boga? No, niech pani powie, jak? Najtrudniejsza dla lekarza jest chwila, gdy podejmuje on decyzję o zaprzestaniu leczenia choroby i przejściu na leczenie objawowe, tzn. takie, które już choremu nie szkodzi, ale też i nie zahamuje gwałtownie rozwijającej się choroby. To wielka odpowiedzialno wiedzieć choremu. Ale niektórzy chorzy już czują się zmęczeni. Miałam taką pacjentkę, dziecko jeszcze, która powiedziała mamie, by ją zabrała ze szpitala, ona już nie ma siły. A jak tego nie zrobi, to się przestanie do niej odzywać. I jak miała ta biedna matka postąpić? Podobnie trudne jest odchodzenie chorych. Ja nie potrafię tej nocy zasnąć. Oczywiście, mówi się, że powinnam się przyzwyczaić... A do tego nie da się przyzwyczaić. Ale to dobrze, że ci ludzie czują bliskość osoby, którą obchodzą, że nie umierają samotni, wylęknieni, nikogo nieobchodzący... A my... Cóż, zostajemy z rodziną, czasem są to jeszcze młode osoby, dzieci. To są trudne rozmowy. Ale potrzebne. I mogą dotyczyć każdego z nas. O! Proszę zobaczyć. Ten obraz namalowała żona naszego pacjenta, która później też została naszą podopieczną.
Takie przykłady można by mnożyć...
Pomóż w rozwoju naszego portalu