- Nie spodziewałem się aż tak ogromnej pomocy, którą otrzymaliśmy po pożarze. Zbiórki na pomoc dla nas przeprowadzono w większości parafii archidiecezji warszawskiej, a także w parafiach diecezji warszawsko-praskiej. Odzywali się proboszczowie, których wcześniej bliżej nie znałem. Jestem im bardzo wdzięczny. Skąd taka solidarność? Naprawdę nie wiem - opowiada Ksiądz Proboszcz. A przecież kościół, aczkolwiek oryginalny, nie był jakoś specjalnie znany w Warszawie. Znali go dobrze uczestnicy Warszawskiej Akademickiej Pielgrzymki Metropolitalnej na Jasną Górę, którzy mają na tym terenie swój pierwszy przystanek. No i oczywiście mieszkańcy Bemowa, którzy często nawiedzali kościół, chętnie się w nim modlili, umawiali przy nim na spotkania. Był punktem odniesienia.
Był, bo już nie jest. Spłonął rankiem 24 września ubiegłego roku.
Parafia się nie rozpadła
Reklama
Po pożarze powstał więc pilny problem - gdzie sprawować Liturgię? Na szczęście był już wybudowany w stanie surowym dom parafialny. Tam właśnie, w największej sali, błyskawicznie urządzono prowizoryczną kaplicę. W ciągu zaledwie kilku godzin, dzięki pomocy władz dzielnicy, zostały wstawione okna, drzwi, przywieziono także ławki i już wieczorem w dniu pożaru można było odprawić Mszę św.
Tymczasowa kaplica służyła ponad 2 miesiące. Obecnie Liturgia sprawowana jest już w nowej kaplicy, przestronnej, większej nawet powierzchniowo od spalonego kościoła. Urządzono ją na dziedzińcu domu parafialnego. Ponieważ dom miał kształt litery U wystarczyło dobudować jedną ścianę oraz zadaszenie. O wyposażenie zatroszczyli się sami parafianie oraz inne parafie warszawskie i podwarszawskie.
Obecnie plac, na którym stał kościół, jest pusty. Pozostała tylko wiata, która wcześniej służyła jako ochrona przed deszczem dla wiernych stojących na zewnątrz świątyni. W przyszłości na tym placu ma stanąć dom opieki społecznej. - Mój poprzednik, ks. Zenon Trzaskowski, ziemię pod budowę kościoła otrzymał w dzierżawę za symboliczną złotówkę, ale z sugestią, żeby może obok świątyni wybudować jakiś obiekt społecznie użyteczny, niekoniecznie związany z działalnością duszpasterską. Ks. Zenon wpadł na pomysł, żeby był to jakiś dom opieki. Myślę, że pomysł jest dobry, ale nie wiem jeszcze co będzie najbardziej potrzebne dla społeczeństwa za kilka lat, kiedy będziemy ten obiekt budować. Jeśli rzeczywiście miałby to być dom opieki, to może dobrze, aby jego patronem został właśnie Ojciec Pio, który był i jest wzorcem oraz prekursorem tworzenia takich dzieł - wyjaśnia ks. Popiel.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Studenci i nie tylko
Ale powstanie tego domu to dopiero ostatni etap budowy. Na razie wszystkie środki i siły idą na wznoszenie świątyni oraz ukończenie i adaptację pomieszczeń domu parafialnego. Ks. Popiel chciałby stworzyć tam klub dla dzieci, które po szkole nudzą się w domach albo na podwórkach. W domu parafialnym będą oczywiście pomieszczenia na spotkania grup parafialnych oraz mieszkania dla księży, którzy nareszcie wyprowadzą się z baraków.
W parafii działają tradycyjne grupy duszpasterskie. Są ministranci, bielanki, schole, naokatechumenat, oaza, wspólnota młodych małżeństw. Najprężniej działa jednak duszpasterstwo akademickie. W pobliskich akademikach na osiedlu „Przyjaźń” mieszka ok. 2 tysięcy studentów. Opiekuje się nimi wikariusz ks. Maciej Galej. Studenci wyjątkowo licznie gromadzą się na Mszy św. akademickiej odprawianej w niedziele i święta o godz. 20.00.
Żywe wspomnienia
Reklama
Pożar kościoła wstrząsnął miejscową parafią. Wiele osób zadawało sobie pytanie: co było jego przyczyną? Czy ich świątynia została podpalona?
Wszystko na to wskazuje. Tak twierdzą strażacy, którzy po przyjeździe na miejsce pożaru zwykle najpierw szukają zarzewia ognia i to miejsce starają się gasić w pierwszej kolejności. Tym razem nie było zarzewia. Kościół płonął równo, na całej swojej długości. - To świadczy zapewne o tym, że mieliśmy starannie zaplanowane podpalenie. Zwarcie instalacji elektrycznej nie wchodzi w grę, ponieważ w momencie zamknięcia kościoła cały dopływ prądu był odcięty. Nawet czerwona lampka się nie paliła - mówi ks. Popiel. Proboszcz nie ma pojęcia kto i dlaczego mógł się posunąć do podpalenia kościoła: - Nie potrafię sobie wytłumaczyć co mogło tym człowiekiem kierować i dlaczego to zrobił. Nie mieliśmy wcześniej żadnych pogróżek czy ostrzeżeń.
Czyn szaleńca?
- Być może - dodaje po namyśle ks. Popiel - był to jakiś szaleniec, którego do tego strasznego czynu popchnęło sprowadzenie relikwii św. Ojca Pio. Takie wydarzenia jak magnes przyciągają różnych ludzi psychicznie chorych.
Relikwie świętego Kapucyna przybyły uroczyście do parafii w czwartek 23 września. Wcześniej parafianie długo przygotowywali się duchowo do tego wydarzenia. Dla wszystkich było to prawdziwe święto. O godz. 18.00 ojcowie franciszkanie odprawili Mszę św. Przybyli nie tylko miejscowi parafianie, ale także czciciele o. Pio z całej Warszawy. Po Mszy św. wierni modlili się jeszcze do godz. 22.00. Potem drewniana świątynia została dokładnie zamknięta. Jak zwykle sprawdzono, czy nikt nie został w środku, odcięto również dopływ energii elektrycznej. Księża udali się na spoczynek w prowizorycznej plebanii, którą stanowią metalowe baraki.
Piekło poranka
Rano rozpętało się piekło. - Od tego dnia minęło już blisko pół roku, ale wracanie myślami do tamtego świtu jest ciągle dla mnie strasznie bolesne. Widzę to teraz jakby w zwolnionym tempie - wspomina ks. Popiel. - Parę minut po 5 rano obudził mnie alarm. Za oknem zobaczyłem ogromną ścianę ognia. Kościół płonął na całej swojej długości. Ktoś już wezwał straż. Przyjechało 8 jednostek straży pożarnej. Strażacy natychmiast zabrali się do pracy, ale wiedziałem, że świątyni nie da się już uratować. Ludzie idąc do pracy, przerażeni widokiem, przystawali, patrzyli, spontanicznie wyjmowali różańce i modlili się. Chciałem przede wszystkim uratować Najświętszy Sakrament. Ale niestety. Co prawda tabernakulum nie spaliło się, w środku jednak wszystko uległo zniszczeniu. Z Najświętszego Sakramentu został tylko pył. Natomiast, co ciekawe, ocalał relikwiarz Ojca Pio! Został tylko lekko okopcony, ale jest cały. Nic się nie stało Relikwiom. Odczytujemy to jako znak Bożej Opatrzności. Po prostu cud. Drugim takim cudem jest też to, że ocalała, stojąca między naszymi barakami a kościołem, drewniana kapliczka Matki Bożej Niepokalanej z Dzieciątkiem. W ogóle została nietknięta, a przecież w stojących za nią barakach wszystkie framugi okien były potopione. Kolejnym cudem jest to, że my, kapłani, żyjemy. Przecież od ściany ognia dzieliło nas zaledwie 5 metrów. Mogliśmy się po prostu usmażyć.
Drewniany kościół św. Łukasza w przyszłości miał zostać rozebrany, albo przeniesiony w inne miejsce, tak jak na Górce przeniósł go spod Radomia poprzedni proboszcz parafii ks. Zenon Trzaskowski. Przepiękna, kameralna świątynia już od lat nie wystarczała na potrzeby ciągle rozrastającej się parafii św. Łukasza. W 2001 r. ks. Jan Popiel dostał zgodę na budowę nowej świątyni i przystąpił do tego zadania. Ale zanim nowy kościół zostanie oddany do użytku, minie jeszcze kilka lat.
A tymczasem - mimo pożaru świątyni - parafia św. Łukasza żyje i wciąż się odradza.
Msze św. w parafii św. Łukasza na Górcach
ul. Górczewska 176
Niedziele i święta: 7.00, 8.30, 10.00, 11.30, 13.00, 18.00, 20.00
Dni powszednie: 7.00, 7.30, 18.00
Nr konta budowy nowego kościoła parafii św. Łukasza:
PEKAO S.A. XIII/O Warszawa
31 12402034-1111000003083439