Afryka sporządza listę roszczeń wobec Zachodu. Upomina się o odszkodowania za czasy kolonializmu. Żąda się przywilejów dla czarnej ludności w imię rzekomego przeciwdziałania rasizmowi. Czy nie są to dążenia określonych grup, które chcą zyskać na europejskich wyrzutach sumienia? Swoimi doświadczeniami dzieli się ks. kanonik Adam Szkóp, były misjonarz w Ugandzie.
IRENA ŚWIERDZEWSKA: - Czy Afrykańczycy używają pojęcia rasizm?
KS. KAN. ADAM SZKÓP: - Znam tamtejsze dwie diecezje, w których pracowałem oraz archidiecezję Kampala, gdzie pracują polscy salezjanie. Wśród miejscowej ludności nie ma świadomości rasizmu.
- Mam rozumieć, że kolonializm nie pozostawił żadnych śladów?
- Uganda nigdy nie była kolonią, ale protektoratem,
nad którym władzę sprawowała Anglia. Wśród wykształconych Ugandyjczyków
panuje przekonanie, że wraz z edukacją i rozwojem duchowym biały
człowiek przyniósł też zniszczenie. Wiele bogactw z ich terenów wywieziono
do Europy. Pozostało odczucie, że zostali okradzeni. Kraje takie
jak Uganda czy Kenia, która również była pod protektoratem, ucierpiały
mniej niż kraje skolonializowane.
W archidiecezji Kampala, w "Makarere" znajduje się słynny
uniwersytet. W tamtejszym środowisku wśród inteligencji, teologów
i profesorów Uniwersytetu wyczuwa się żal i posądzanie białych o
to, że przynieśli do Afryki AIDS. Są z ich strony oczekiwania na
rekompensatę.
Zaszłości historyczne ciążą na wzajemnych relacjach księży,
biskupów, studentów czy intelektualistów. Pamiętam biskupa z Holandii,
któremu przy trudnych rozmowach wypominano przeszłość. Miejscowi
księża niezależnie, czy biały ksiądz pochodzi z dawnego kraju kolonialnego,
czy nie, przydzielają go na najgorszą parafię, kierując się tym,
że przecież przyjechał na misje.
Niedawno wśród czarnych księży rozstrzygana była sporna
sprawa mianowania kapłana odpowiedzialnego za sprawy młodzieżowe
w diecezji. Jest to ważna funkcja i niesie ze sobą wiele obowiązków.
Dotychczas na stanowisku tym pracował biały kapłan z Holandii. Miał
kontakty z bogatymi środowiskami w swoim kraju, zdobywał pieniądze
na misje, organizował w Holandii festyny, na które zabierał parafian
z Ugandy. Zebrane fundusze służyły na pracę misyjną w Ugandzie na
rzecz młodzieży. Tamtejsi księża chcieli widzieć na tym stanowisku
czarnego kapłana, z zastrzeżeniem, aby pozostawić źródło finansowania
z Europy.
- Cóż w tym złego?
- Problem tkwi w finansowaniu tamtejszego Kościoła.
Kościół katolicki w Ugandzie istnieje już 100 lat. Zadaniem biskupa
ugandyjskiego jest uczynić go samowystarczalnym. Dotychczas struktury
w Ugandzie funkcjonują dzięki dotacjom z Watykanu i przyjaciół z
Europy. Biskup, a jest nim obecnie Holender, 50% funduszy diecezjalnych
zapewnia z prywatnych źródeł.
Gdyby Kościół w Ugandzie był samowystarczalny, żądanie
kapłanów byłoby stosowne, bo nikt tak nie rozumie Afrykańczyków jak
miejscowi księża. Kapłan odpowiedzialny za sprawy młodzieżowe zgodził
się zrezygnować ze sprawowania funkcji, ale oczywiście z założeniem,
że pieniądze też przestaną przychodzić, bo czasami dotacje związane
są personalnie.
- A jak prości Afrykańczycy odbierają obecność Europejczyków?
- Raczej pozytywnie. Kiedy bowiem Uganda była protektoratem
angielskim, dzięki pomocy z Europy, pod nadzorem białego człowieka,
perfekcyjnie rozwijał się transport, handel, szkolnictwo... Po uwolnieniu
kraju spod protektoratu kierownictwo nad wszystkimi dziedzinami życia
przejęła miejscowa ludność. W efekcie wszystko podupadło. Kiedyś
z Mombasy można było bezpiecznie dojechać pociągiem do Kapary. Teraz
pociąg nie kursuje. Brakuje środków finansowych, trakcje elektryczne
uległy zniszczeniu.
Wśród prostych ludzi nie widać oczekiwania na zadośćuczynienie
za czasy kolonializmu. Oni bardziej pamiętają walki plemienne niż
czasy kolonializmu. Dlatego bardziej ufają białemu kapłanowi skądkolwiek
by przybył, niż czarnemu kapłanowi z innego plemienia. Nawet przy
nieudolnym posługiwaniu się językiem biały kapłan traktowany jest
życzliwie. - Ale Ojciec już dobrze mówi w naszym języku! - doceniają
postępy w nauce. Ci ludzie widzą, że człowiek biały przyjechał tu
dla nich. Są bardzo sympatyczni dla misjonarzy. Jednak o tym, co
naprawdę o nas myślą, nigdy białemu człowiekowi nie powiedzą.
- Czy Polacy, którzy niegdyś nie mieli kolonii, mogą z tego względu liczyć na szczególne traktowanie?
- Trochę tak. Dla przykładu: wraz z polskimi misjonarzami pracowali misjonarze z Holandii. Miejscowi nie rozróżniali nas. Holand i Poland brzmiało dla nich tak samo. Jako Polacy ciągle podkreślaliśmy, że w sprawach kolonialnych nie mieliśmy żadnego udziału. W całej Afryce Polacy mają czystą kartę. Nie mają wyrzutów sumienia, że z tamtych terenów nasza Ojczyzna czerpała korzyści. Śp. ksiądz Cichecki, misjonarz z Zambii powtarzał, że to otwiera polskim misjonarzom lepsze pole do działania.
- Co oprócz barier historycznych i rasowych utrudnia pracę misyjną?
- Najłatwiej jest prowadzić pracę zgromadzeniom misyjnym.
Ze względu na zasób ludzi może być zachowana ciągłość pracy. Trudniej
jest jeśli na misję trafiają księża fideidoniści, czyli diecezjalni.
Jeśli kapłan zachoruje lub umiera, brakuje następcy. Przychodzi wówczas
na misję czarny kapłan, ale choć z najlepszymi chęciami rozpoczyna
pracę, nie może jej wykonywać. Kapłaństwo jest traktowane w Afryce
jak awans społeczny. Kapłan choćby bardzo chciał, nie jest w stanie
przeciwstawić się rodzinnym wpływom. Jest to związane z tamtejszą
tradycją. Kiedy przyszły kapłan jeszcze studiuje, w szczepie rodzina
zbiera pieniądze i łoży na niego z nadzieją, że kiedy ten się wykształci,
to odbiorą sobie w dwójnasób. W prywatnych rozmowach słychać jak
czarni kapłani bardzo zazdroszczą nam, białym, wolności, że jesteśmy
uniezależnieni od rodziny. Dlatego w diecezji biskupi wysyłają swoich
kapłanów na krańce Ugandy.
Praca białych ojców jest doceniana, ale dziś mówi się,
że ewangelizację powinni prowadzić Afrykańczycy. Większość diecezji
w Ugandzie po 100 latach chrześcijaństwa mogłaby się obyć bez misjonarzy,
ale nie bez środków finansowych, które przywożą misjonarze. Zgromadzenia
nastawiły się więc na pomoc w kształceniu czarnych kapłanów, sióstr
i braci zakonnych. 75% kosztów kształcenia młodych ludzi w seminarium
pokrywa Watykan, indywidualni księża i sponsorzy.
- Czy te fakty tworzą potrzebę specyficznego traktowania przeciętnego parafianina?
- W tych ludziach głęboko tkwi nadzieja na korzyści
materialne, które może przynieść ze sobą biały człowiek. Kiedy jeden
z księży salezjanów przyjechał na stację, obstąpiły go dzieci. Ksiądz
wywrócił wtedy kieszenie spodni, mówiąc: "Zobaczcie, jestem biedny
tak jak i wy, przyjechałem żeby coś wam dać, ale nie są to rzeczy
materialne". Zdziwili się bardzo.
Kościół musi przede wszystkim głosić Chrystusa, ale powinien
też w miarę posiadanych środków nieść pomoc materialną. Rzecz posiadana
dla miejscowych ma wartość tylko wówczas, kiedy trzeba było na nią
zapracować.
Na parafii mieliśmy dwie szkoły podstawowe i średnią,
prowadzone przez siostry zakonne i braci zakonnych. Pod drzwiami
ciągle stało mnóstwo dzieci po długopis i po zeszyt. Te, które dostały
wszystko za darmo przychodziły następnego dnia i mówiły po angielsku: "
Mój długopis się zgubił". Misjonarze wtedy tracili cierpliwość, dawali
długopis, ale w zamian dzieci musiały slaszem pościnać trochę trawy
przy kościele, aby zarobić na nowy. To, co dzieci otrzymały za darmo
było dla nich bez wartości.
Podobnie z lekami, które otrzymywali miejscowi. Jeśli
dostali za darmo, to lekarstwo nie skutkowało. Tak samo też z rowerami,
które otrzymywali katechiści. Był to jedyny środek lokomocji dla
ludzi, którzy służyli pomocą misjonarzom. Jeśli rower otrzymali za
darmo to albo go sprzedawali albo używali w taki sposób, że służył
bardzo krótko.
- A jak gospodarują dobrami, na które w pewien sposób zapracowali?
- Przynajmniej na pewien czas ogarnięci zostają troską. W Ugandzie ludzie mają ogromny zapał do handlu. Otwierają sklepy, składające się zwykle z kilku półek, a na nich niewielkie ilości orzechów ziemnych, ryżu i kilka pomidorów. Nazywają je supermarketami. Przychodzą wówczas do misjonarzy i proszą o pieniądze na założenie sklepu. Nawet jeśli otrzymają fundusze, to po miesiącu czy dwóch sklep upada, bo rodzina sklepikarza zabiera z półek wszystko, co da się wynieść.
- Czy zatem pomoc Afryce powinna przybierać inny kierunek, niż dotychczas realizowany?
- Miłosierdzie i dobroć, którego doświadczają miejscowi
od białych misjonarzy, nie przekłada się na relacje czarny-czarny.
Tego jeszcze Kościół w Ugandzie po 100 latach nie osiągnął i jest
to jego porażką.
Duszpasterstwo młodzieży prowadzone przez Polaków, jako
kierunek ewangelizacji wyznaczyło naukę poprzez pracę. Kościół chce
dawać narzędzia pracy, a nie rozdawać cokolwiek za darmo. Są w diecezji
Dżindżia misjonarze z Włoch, którzy rozdają pieniądze. Lepiej byłoby
za te pieniądze wybudować studnię, szkołę czy szpital, pod warunkiem,
że w pracę włączą się miejscowi.
Jeden z misjonarzy holenderskich sam wybudował kościół
dla parafian w Afryce. Potem kapłana przeniesiono na inną odległą
misję. Po 10 latach dach kościoła zaczął przeciekać. Delegacja wspólnoty
przyjechała do owego księdza i mówi: "Pit, twój kościół przecieka"
. Taka jest mentalność tamtych ludzi: jeżeli nie zbudujemy razem,
to nie jest nasze. Obecnie misjonarze starają się budować razem z
miejscowymi. Jest to droga do tworzenia wspólnoty i nauki odpowiedzialności
za tą wspólnotę.
- Jaki zatem sens ma zbiorowe przepraszanie Afryki za kolonializm i niewolnictwo?
- Europa zawsze pomagała misjom w krajach afrykańskich.
W latach 80. wszystkie organizacje doszły do wniosku, że będą pomagać
bez pośredników. Czarni księża czy biskupi przyjeżdżali do Europy
i zabierali dary z organizacji, od przedstawicieli rządu czy księży.
Po kilku latach stwierdzono, że trzeba przyjąć inną taktykę. Powiązania
rodzinne i korupcja powodują, że z każdych 100 dolarów, przesyłanych
przez ONZ, chory na AIDS otrzymuje 10 dolarów. Pozostałe rozchodzą
się, jak tłumaczą pośrednicy, na cele organizacyjne.
W Ugandzie szczególnie księża z byłych krajów kolonizatorskich
podejmują rozmowy na temat zadośćuczynienia za przeszłość ludziom
- a nie rządowi ich państw.
Nie chodzi o przeprosiny werbalne, które wiązałyby się
z wypłacaniem odszkodowań. W niektórych krajach jak np. w Anglii
są koła, które w jakiś sposób chcą zadośćuczynić za czasy kolonializmu.
Posyła się więc do Afryki nauczycieli do szkół, wolontariuszy, lekarzy,
pracowników socjalnych. Organizacje pozarządowe, służąc społeczności,
budują szkoły czy szpitale. Pozostaje pytanie czy to zadośćuczynienie
trafia do tych ludzi.
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu