Gdyby tak mieć wiarę jak ziarnko gorczycy. Może niewielką,
ale dającą się zmierzyć i bardzo użyteczną. Można by wtedy góry przenosić
i dębom nakazać, by wyrywały się z korzeniami i przesadzały na inne
miejsce. Można by nawet beznadziejnie chorych leczyć za jednym dotknięciem.
A w razie potrzeby przywracać zmarłych do życia. Można by burze uciszać,
nie tylko na morzu, ale i w ludzkich sercach. Można by chleb rozmnażać.
Gdyby tylko mieć wiarę, jak czarodziejską różdżkę, jak złotą rybkę,
co spełnia trzy życzenia. Wiarę, która czyni cuda...
Wierzę, że natchnienie Ducha Świętego towarzyszyło Słowu
Bożemu nie tylko podczas wypowiadania go przez Chrystusa, ale również
podczas zapisywania i redagowania go przez Ewangelistów. Dlatego
musi być w tym jakiś sens, że przypowieść o słudze, który wraca upracowany
z pola i przygotowuje posiłek swemu panu, sam zaś je i kładzie się
spać jako ostatni, i nie oczekuje podziękowań za swoją pracę, znalazła
się w Łukaszowym zapisie Ewangelii tuż po prośbie uczniów o pomnożenie
ich wiary. Pewnie już trochę męczyło Apostołów, że czasem Jezus wypominał
im brak wiary, gdy nie radzili sobie z żywiołami przyrody, z ludzką
słabością, albo szatańskim opętaniem. Może stąd prośba: "Przymnóż
nam wiary"?
Wiara jak ziarnko gorczycy - taki mały konkret - byłaby
bardzo przydatna na życiowe problemy. Takie "mieć dojście" do Boga,
jak do kogoś wpływowego. Jak po wygranych wyborach, gdzie "swoi"
pełną garścią czerpią profity za udzielone wcześniej poparcie. A
Jezus wzywa do całkowitej bezinteresowności, bez mierzenia swoich
zasług przed Bogiem i spodziewania się przywilejów. Zwyczajnie: "
Słudzy nieużyteczni jesteśmy". Bo jakież to znowu zasługi jeśli współpracujemy
z Bogiem dla naszego zbawienia? Wszakże od Niego pochodzą nasze zdolności
i dobre natchnienia.
Zamiast prośby o pomnożenie wiary bardziej szlachetna
byłaby modlitwa o pomnożenie miłości ku Bogu. Nie chodzi przecież
o to, by czynić cuda w imię Chrystusa. Bo nawet cudotwórcy mogą usłyszeć
w dniu sądu Chrystusowe słowa: "Nie znam was". I nie chodzi o to,
by dzięki wierze nasze życie doczesne stawało się łatwiejsze. Wiara
sama w sobie - choćby i wielka - prowadzi donikąd, bo przecież i
szatan wierzy i drży. Ale czy będzie zbawiony?
Potrzeba nam takiej miłości do Boga, która pozwala zapomnieć
o sobie i nie wyliczać przemodlonych godzin, przeposzczonych piątków
i wykonanych uczynków miłosierdzia. Miłości, która rodzi zawierzenie
tak wielkie, że można przejść przez najtrudniejsze doświadczenia
i nie zwątpić w dobrą wolę Boga nawet na dnie Gehenny (Ciemnej Doliny)
. A jeśli Bóg zechce się posłużyć naszą wiarą dla objawienia swojej
mocy - to już Jego sprawa. Naszą sprawą jest gotowość i zawierzenie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu