Niedawno znajomi katecheci z Poznania przesłali mi koszulkę z namalowanym płonącym sercem i napisem: „W pierwszy piątek Jezus czeka, przyjdź do Niego i nie zwlekaj”. Bardziej jednak niż sama
koszulka zainteresowało mnie to, co oni z nią robili. Otóż wpadli na pomysł, że właśnie w ten sposób można szerzyć praktykę pierwszych piątków miesiąca wśród dzieci, sprawić, żeby stały się one modne.
Dzieci chętnie podchwyciły pomysł i w dni poprzedzające pierwsze piątki chodziły po szkole, wśród swoich kolegów, w takich koszulkach.
Pomyślałem sobie, że choć pomysł jest nowy, to mechanizm jego działania jest tak stary jak chrześcijaństwo: ludzie, którzy na serio wierzą Bogu, chcą się Nim dzielić z innymi, chcą Go wprowadzić w
swój świat, do swoich rodzin, do mniejszych czy większych społeczności, chcą tą wiarą przeniknąć wszystkie zwyczaje. Tak było przez szereg lat od początku chrześcijaństwa. Czymże innym, jeśli nie wpływem
chrześcijaństwa tłumaczyć np. to, że niedziela dziś jest dniem świątecznym, a lata liczymy od narodzin Chrystusa (niestety, w Polsce udało się już przeforsować, że nie mówi się jak w całym świecie 753
rok przed Chrystusem, tylko 753 rok przed naszą erą, choć to na jedno wychodzi, bo niby od czego zaczęła się ta nasza era?).
Ostatnio myślałem o tym kształtowaniu kultury przez wiarę w kontekście zwyczajów świątecznych. Ileż to zwyczajów, kulturowych zachowań, wprowadzili w europejską kulturę ludzie wierzący. Dziś nawet
ludzie, którzy już z wiarą nie mają nic, albo mają niewiele wspólnego, respektują te zwyczaje. Wypłukała się z nich już treść świąt Bożego Narodzenia, ale próbują „zachować tradycję”, więc
jest choinka, kolędy, Wigilia... Wiara ludzi, którzy traktowali ją serio, tworzyła ich zwyczaje, ich życie społeczne. Do dziś kształtuje życie i obyczaje społeczeństwa.
Ale widać też tendencję odwrotną: oto zwyczaje narzucane przez tych, którym chrześcijaństwo jest obojętne (jeśli nie wręcz obce), kształtują wiarę ludzi, którzy deklarują się jako wierzący. Niedziela
rozumiana jako dzień Pański zastępowana jest przez weekend, który człowiek poświęca już nie Bogu, a... sobie. Najmocniej jednak widać to w obyczajach świątecznych. Ot, choćby św. Mikołaja, dobrego biskupa
z Azji Mniejszej, którego nie udało się „za komuny” wyprzeć Dziadowi Mrozowi, skutecznie wyparł namalowany przez producentów reklamy coca-coli duży krasnal z Laponii, jeżdżący w towarzystwie
śnieżynek saniami zaprzężonymi w renifery... Czas adwentowego, radosnego oczekiwania z roratnimi świecami w ręku na zapowiadanego Zbawiciela zastąpiły świąteczne promocje w supermarketach, zaczynające
się na długo przed Adwentem, bo już od początku listopada. Kiedy zaś wreszcie przychodzą święta, ludzie zmęczeni piszczącymi kolędami, wydobywającymi się z małych głośniczków załączonych do mrugających
lampek, nie mają już siły z całego serca zaśpiewać radosnego Bóg się rodzi, moc truchleje!, ani szczerze się uśmiechnąć. A narodzoną Bożą Dziecinę wkładają razem z nieprawdziwym krasnalopodobnym Mikołajem
między bajki, tak jak zapewne między bajki włożą wiarę w Jezusa dzieci, które będą logicznie rozumować, że skoro nie istnieje prawdziwy św. Mikołaj, który przynosi im prezenty, to pewnie i ten Jezus jest
tylko taki wymyślony...
Jakie jest wyjście z tego świata „radosnych świąt odchudzania portfela”, plastikowych Mikołajów i kolęd z playbacku? To my, chrześcijanie, musimy przywrócić prawdziwość naszym świętom.
W nas Bóg musi się narodzić. Jeśli tak się stanie, jeśli będzie w nas wiara, wtedy ona będzie kształtować nie tylko nasze życie, ale także życie naszych bliskich, rodziny i tych, wśród których mieszkamy.
A o to przecież chodzi - by to nie życie kształtowało naszą wiarę, ale by wiara kształtowała nasze życie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu