Pozytywizm to kierunek filozoficzny, światopogląd oraz ruch społeczno-ideowy i literacki zapoczątkowany w Europie w latach 40. XIX w., którego twórcą jest francuski filozof August Comte. Jego kwintesencję trafnie ujął jeden z jego polskich przedstawicieli Julian Ochorowicz: „Pozytywistą nazwiemy każdego, kto w twierdzeniach stanowczych opiera się na dowodach dających się sprawdzić - kto nie wyraża się bezwzględnie o rzeczach wątpliwych - a nie mówi wcale o niedostępnych”.
Pozytywizm zachodnioeuropejski przejawiał się w rozwoju poszczególnych nauk i systemów filozoficznych. Jednak w przeciwieństwie do Zachodu na ziemiach polskich nie było warunków do rozwoju nauki ani stosownego klimatu do uprawiania filozofii. Stąd stał się on raczej ruchem społeczno-ekonomicznym, ponieważ rozwijał się w niezwykle skomplikowanej sytuacji polityczno-społecznej, w jakiej znalazły się ziemie polskie w II poł. XIX w. Powstanie styczniowe z 1863/64 r. zakończyło się klęską, zsyłką na Sybir wielu jego uczestników, konfiskatą ich mienia. Na ziemiach polskich zaboru rosyjskiego szalał terror carski i miała miejsce systematyczna ich rusyfikacja realizowane przez generała gubernatora Iosifa Hurko i kuratora warszawskiego okręgu szkolnego Aleksandra Apuchtina, a na Litwie przez Michaiła Murawjowa, którego działalność dobitnie charakteryzuje nadany mu przydomek - „wieszatiel”. Nazwa Królestwo Polskie została zmieniona na „Priwislanskij Kraj”. Na jego terenie, z niewielkimi przerwami, do 1914 r. obowiązywał stan wojenny, ze wszystkimi jego surowymi konsekwencjami. Na dodatek wzmogło się także prześladowanie Polaków w zaborze pruskim, zaprogramowane przez kanclerza Otto von Bismarcka.
Klęska powstania miała negatywny wpływ na zbiorową psychikę narodu. Spowodowała m.in. syndrom anomii, czyli zaniku więzi społecznych. Pojedynczy ludzie poddani represjom byli osamotnieni. „Po dworach wiejskich częstszym gościem był sekwestrator i komornik niż pobliski sąsiad” - pisał w Pamiętnikach sybirak z Lubelszczyzny Henryk Wiercieński. W niektórych środowiskach wytworzył się syndrom „oblężonej twierdzy”. Polegał on na celebrowaniu narodowego cierpiętnictwa, klęski, zewnętrznych objawów polskości i wrogości do zaborców. Wytworzył się podział „my - oni”, który w świadomości Polaków funkcjonuje do dziś. Społeczeństwo z niechęcią, a nawet wrogością, odnosiło się do powstańców oraz powracających sybiraków.
W tej sytuacji stawiano pytanie: Kto jest odpowiedzialny za cierpienia narodu, a nawet niebezpieczeństwo jego eksterminacji? Młoda inteligencja, rekrutująca się głównie z wychowanków warszawskiej Szkoły Głównej, m.in.: Aleksander Świętochowski, Piotr Chmielowski, Aleksander Głowacki, Julian Ochorowicz, Adolf Dygasiński, uznała literaturę romantyczną i zapoczątkowane z jej inspiracji powstania, za główne źródła nieszczęść Polaków. Owa grupa „młodych”, funkcjonująca jako zespół w latach 1866-75, a później działająca w rozproszeniu, określana była mianem pozytywistów głównie przez swoich przeciwników. Sami nie byli wyznawcami filozofii Comte’a. Uznawali jedynie jego metodę, tj. ograniczenie badań naukowych do umysłu ludzkiego bazującego na doświadczeniu oraz odrzucenie wszelkiej spekulacji metafizycznej.
Pozytywistów warszawskich, jak się ich określa, dzieliło wiele, jeśli chodzi np. o sprawy światopoglądowe, natomiast łączyło ich jedno: przekonanie, że zdobycie niepodległości nie może się dokonać na drodze jednorazowego zrywu, ale wytężonej pracy całego narodu. Wzięli na siebie ciężar wychowania go w tym duchu, głównie poprzez artykuły zamieszczane w prasie i literaturę beletrystyczną oraz popieranie i podejmowanie konkretnych inicjatyw.
W ocenie pozytywistów każde powstanie przeciwko zaborcom z góry skazane jest na niepowodzenie, i to z wielu powodów. Po pierwsze: sama Rosja dysponowała kilkunastokrotnie wyższym potencjałem ludnościowym i militarnym niż ziemie Królestwa Polskiego, który zdolny był zdusić wszelkie zrywy niepodległościowe, co udowodniły klęski dotychczasowych powstań. Po drugie: uświadomiono sobie skalę zacofania cywilizacyjnego ziem polskich, zwłaszcza w stosunku do Zachodu, co ustawiało Polaków źle na arenie międzynarodowej, bo z biednymi nikt się nie liczy. I po trzecie: dotychczasowe powstania kończyły się fiaskiem, ponieważ na ogół obojętnie podchodzili do nich chłopi, stąd powstała konieczność kształtowania w nich świadomości obywatelskiej, jak również u dynamicznie tworzącej się warstwy robotniczej.
Bolesław Prus porównywał Polaków do rozbitków na bezludnej wyspie oczekujących pomocy ze strony państw Zachodu, która miała być rewanżem za ich rzekome zasługi w ratowaniu cywilizacji łacińskiej: „My, Polacy, mamy szpetną wadę, z której jak najprędzej trzeba się wyleczyć. Ten błąd tkwi w całem społeczeństwie, które wyobraża sobie, że świat jest jego dłużnikiem, ponieważ Polacy jakiś czas bronili chrześcijaństwa, więc - z tego powodu na wieki wieków muszą posiadać jakieś przywileje... Inni pracują, zdobywają, a ty, Polaku, korzystaj ze swych przywilejów, które przodkowie zdobyli pod Wiedniem i Samosierą! Ocknijcie się ludzie zahypnotyzowani... Na świecie nie ma żadnego przywileju, a wy tym bardziej nie posiadacie żadnego. Musicie pracować jak inni”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu