Ciemna, męska sylwetka rysuje się na tle ściany ognia. Zachmurzone niebo rozświetla zielony neon, umieszczony na szczycie wieży kościoła w Wąwolnicy. W wąwozie znajdującym się za świątynią panuje jeszcze głęboki mrok i cisza. Dopiero jutro (2 września) zapełnią go setki ludzi. Gromadzą się tu rokrocznie na wrześniowych uroczystościach.
Tomek, światło, kontemplacja
Reklama
Już od trzech godzin trwa czuwanie przed jutrzejszą uroczystością maryjną w wąwolnickim sanktuarium. Pątnicy, którzy przybyli tu z Lublina i Świdnika, odpoczywają. Mają za sobą ponad 30 km. Kiedy około godz. 18.00 przybyli do miasteczka, witały ich dziesiątki mieszkańców. To tradycja, która kształtuje się od ponad dwudziestu lat. Jak zwykle okna zdobiły święte obrazy, w dzień mało jeszcze widoczne. Ich dekoracyjność ukazała się w pełni dopiero nocą, gdy zapłonęły dziesiątki ustawionych przy nich lampek. Symbolika światła towarzyszy zresztą pielgrzymom od początku drogi. Wielu, śpiewając i słuchając rekolekcji, co chwila spoglądało z zaciekawieniem na małą naftową lampkę, trzymaną na długim drążku przez mężczyznę. "To dla mnie prawdziwe błogosławieństwo" - wyznaje Tomek i opowiada, jak po rannej Mszy św. w Archikatedrze wręczono mu lampę. Podekscytowany mówi o samoczynnie odkręcającym się uchwycie, gasnącym płomieniu i próbach powtórnego rozpalenia lampy w Nałęczowie. O tych przygodach nikt już nie pamięta, gdy pielgrzymka wkroczy do Wąwolnicy. Po chłodnym i deszczowym dniu ludzie będą szukać punktów z gorącą kawą i herbatą.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Polska droga
W szarzejącym świetle dnia widać skromność parterowych domostw. Drewniane konstrukcje ścian i ich dawno wyblakłe kolory przypominają pątnikom, jaka jest polska rzeczywistość. Że na duże pięknie otynkowane domy z nowoczesnym wyposażeniem - bo i takie zdobią drogę prowadzącą do Sanktuarium - stać niewielu. Po posiłku i kawie, pitej na ogół w milczeniu, pątnicy ruszają w kierunku ołtarza, znajdującego się na zboczu. Około 19.30 rozpocznie się tu uroczysta Eucharystia. Zaraz po niej ma zapłonąć krzyż - rzeźba Tadeusza Mysłowskiego. Na zapowiedzianą jeszcze w Archikatedrze uroczystość ku czci bł. bp. Władysława Gorala czeka m.in. Tomek. "Ale nie było żadnej wzmianki o biskupie" - komentuje rozgoryczony już po jej zakończeniu. Krzyż - żelazna konstrukcja - jednak zapłonął. Z tym, że do ustawienia swojej płonącej lampki zostali zachęceni przede wszystkim młodzi ludzie. Ich znicze mają symbolizować wejście w III Tysiąclecie. Podchodzą w kilkuosobowych grupach. Starsi niemal od razu po Mszy wracają do kościoła, by zaczekać na Apel Jasnogórski.
Procesja światła
Reklama
Żar w ludzkich sercach próbuje rozpalić młodzieżowa diakonia muzyczna z Wąwolnicy. Być może zmęczenie, a być może fakt, że połowa pątników przekroczyła już czterdziesty rok życia, sprawia, że niewielu chce brać udział w śpiewie żywych pieśni do Ducha Świętego. Nawet sprawdzony pielgrzymkowy przebój "Światłem swym rozświetlasz drogę" przyjmują ze spokojem. Siła drzemiąca w ludziach budzi się dopiero przy Apelu. Pieśń maryjna, zaintonowana przez bp. Ryszarda Karpińskiego, wyzwala się z setek gardeł. To rozgrzewka przed marszem w tzw. Procesji Światła. Ze świecami w dłoniach pielgrzymi przemierzą dwa kilometry dzielące ich od sanktuarium w Kęble. Płomienie małych świec oświetlają przede wszystkim twarze starszych osób. W modlitwę różańcową prowadzoną przez ks. Ryszarda Juraka włączają się jednak niemal wszyscy. Pątnicy zupełnie nie zdają sobie sprawy, że współtworzą właśnie "ruchome" dzieło sztuki. Oświetlona setkami świec procesja na tle wzgórz biegnących wzdłuż drogi z Wąwolnicy do Kębła wygląda bowiem jak niezwykły, drogocenny klejnot. Wydaje się symbolizować ogień żywej wiary. Jednak prawdziwie niezwykły widok rysuje się przed oczyma ludzi u kresu wędrówki, w Kęble. Z ciemności wyłania się ogromny, barwny naszyjnik. Z bliska okazuje się, że tworzy go kilkaset osób z płonącymi świecami, stojących na małym wzgórzu przy ołtarzu polowym. Czekają na uroczystą Mszę św. Już po jej zakończeniu wielu nie rezygnuje z oświetlania drogi powrotnej symbolicznym płomieniem.
Czuwanie przy krzyżu
Misterium światła jeszcze się nie kończy. Wiedzą o tym głównie ci, którzy podczas nocnego czuwania zdecydują się na spacer wokół sanktuarium. Małe grupy ludzi zatrzymują się przy wąwolnickiej świątyni, by podziwiać widoczną na horyzoncie płonącą bryłę w kształcie równoramiennego krzyża. Niektórzy, skuszeni jej blaskiem, wędrują do niej. Teraz, w mroku i ciszy, powtórnie odkrywają rzeźbę, o której wzmiankowano im podczas wieczornej Mszy św. Tym razem każdy krok w kierunku krzyża nabiera specjalnego znaczenia. Bowiem z bezpiecznego zbocza trzeba się zagłębić w spowity ciemnością wąwóz. Jasno oświetlona droga rozpoczyna się dopiero w pobliżu krzyża. Wtedy można dostrzec młodą dziewczynę i jej dwóch kolegów, w milczeniu zapalających wygasłe lampki. Z drugiej strony artystycznej konstrukcji kilkoro dorosłych ludzi stoi, rozprawiając półgłosem o symbolice rzeźby. Słychać więc refleksję, że każdy z tysiąca ustawionych w jej wnętrzu zniczy może oznaczać czyjeś intencje albo czyjeś życie.
Wiele znaczeń
Krzyż - rzeźba autorstwa Tadeusza Mysłowskiego, polskiego artysty od lat mieszkającego w Nowym Jorku - ma wiele znaczeń. W zamyśle organizatorów uroczystości w Wąwolnicy miał stanowić requiem dla bł. bp. Władysława Gorala oraz Męczenników Polskich. Ten jego wymiar podczas uroczystości maryjnych w Wąwolnicy jakby umknął. Pojawił się jednak inny, głębiej ukryty i bardziej uniwersalny. Tysiąc świec wypełniających żelazną konstrukcję krzyża miało bowiem szansę budzić w ludziach (i budziło, sądząc po cichych rozmowach, jakie toczyły się w jego pobliżu) różnorodne refleksje: o ludzkim istnieniu, które płonie jak znicz i jak znicz się wypala; czy o tym, że słaby "płomyk" pojedynczego człowieka jest bardzo ważny, co dostrzega się na ogół wtedy, gdy zgaśnie. Bolesną pustkę, jaką odczuwają najbliżsi, w rzeźbie symbolizowała ciemna, martwa przestrzeń konstrukcji.