W domach bezrobotnych rozgrywają się dramaty, które niszczą lub umacniają tysiące rodzin. Codziennie w Polsce pracę tracą setki osób. Wielu utraty pracy boi się, jak ciężkiej choroby. Nic zresztą dziwnego, wejście w szeregi bezrobotnych jest bardzo łatwe. Wydostanie się z nich wymaga determinacji, o którą bardzo ciężko, gdy rozpada się cały świat. Ci, którym udało się ten zły czas przezwyciężyć przyznają, że była to najtrudniejsza bitwa w ich życiu.
Nowe życie
Maria słyszała o bezrobociu. Z telewizji, radia, gazet. Kilkoro jej znajomych także przez pewien czas nie miało płatnego zajęcia. Wiedziała, że każdego dnia ludzie tracą pracę. Wiedziała, że „w razie czego” trzeba iść szybko do pośredniaka i się zarejestrować. Informacje te, chociaż była nimi bombardowana, odbijały się od niej. Nie były jej potrzebne i nie sądziła, że kiedykolwiek się przydadzą.
Nad przepaścią
- Początek jest najgorszy. Przerażenie, strach. Bez pieniędzy nie da się przecież żyć. Nie w dzisiejszych czasach. Myśl o dzieciach, o rodzinie, którą udało się stworzyć, a która nagle stanęła nad przepaścią. Myśli są różne. Przez głową przechodzi ich tysiące. Nadziei jest mało, za to dużo gniewu i rozpaczy. W takiej chwili nikt nie pociesza, znajomi się odsuwają. A może to bezrobotny ucieka przed światem. Z jednej strony chce się wyżalić całemu światu, z drugiej chciałoby się schować przed wszystkimi. Ci, którzy mają pracę nie rozumieją i nie pocieszają. Po otwarciu się przed nimi pozostaje niesmak, że niepotrzebnie dzieliło się przeżyciami. Wychodzą z domu bogatsi o wiedzę o naszym nieszczęściu, a my zostajemy sami i ubożsi o przeżycia, które dotychczas były tylko nasze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Stracone niezapomniane
Reklama
Maria i jej mąż przyjechali do Tarnobrzega w 1989 r. On pracował w jednej z prywatnych firm handlowych, ona była ekspedientką, zajmowała się domem i uprawiała działkę. Nie było im źle. Żyli spokojnie i szczęśliwie. Na wakacje wyjeżdżali na zmianę do jednych i do drugich dziadków. Raz w Bieszczady, raz w okolice Przemyśla. - Nie da się już wrócić do tamtych dni. Za dużo przeżyliśmy. Nadal się kochamy i nadal trzymamy razem, ale dni gniewu, kłótni, rozpaczy, potwornej samotności, niemocy i wściekłych zachowań nie da się już cofnąć. Wszyscy chcemy o nich zapomnieć, ale nie jest łatwo. Zbyt dużym piętnem odcisnęło się na nas tych ponad 30 miesięcy. Często zastanawiam się, czy byliśmy tacy silni, czy po prostu Ktoś nie pozwolił nam przegrać tego wszystkiego, co udało nam się zbudować - mówi pani Maria.
Załamanie
- Mąż stracił pracę w piątek. Gdy wstał w sobotę z łóżka, był już innym człowiekiem. Dzień wcześniej uśmiechnął się ostatni raz. To nieprawdopodobne jak zła wiadomość może złamać człowieka. Stracił
nadzieję, siłę. Nie miał pomysłów. Zamknął się przed całym światem - wspomina Maria. - W tym czasie mieliśmy zaciągnięty kredyt na samochód i pralkę. W jednej chwili rozsypał się cały porządek,
cały plan, jaki ułożyliśmy mając nadzieję na lepsze jutro naszych dzieci. Pracowałam na umowy na czas określony. Ostatniej umowy mi nie przedłużono. Pracowałam miesiąc dłużej niż mąż.
Gdy on stracił nadzieję, ona musiała ją mieć za nich dwoje. Najpierw płakała, w nocy i w dzień. Dzieci najpierw przytulały się do niej, ale gdy zaczynała krzyczeć, wolałby chować się do swojego pokoju.
Pierwsze tygodnie całkowitej rozpaczy, kiedy zamiast sił kumuluje się w sobie wyłącznie żal, gniew i ból udało się jednak przetrwać. Pani Maria widząc, że mężowi nie udaje się znaleźć żadnego płatnego
zajęcia, zebrała w sobie siły i postanowiła, że będzie walczyć o siebie i najbliższych, choćby przyszło jej wykonywać zajęcia marnie płatne.
Przełom
Reklama
- Pamiętam ten dzień. Byłam w kościele Matki Bożej Nieustającej Pomocy na Serbinowie. Przychodziłam tam kilka razy w tygodniu i modliłam się o siły, nadzieję i o pracę. Modliłam się i siedziałam wpatrując się w obraz Najświętszej Rodziny. Tego dnia zdecydowałam, że wejdę do każdej klatki, zapukam do każdego mieszkania i zapytam, czy ktoś nie miałby dla mnie jakiejś pracy. To była przełomowa decyzja - przyznaje. - Wcześniej myślałam, że znalazłam się w takiej sytuacji, że wszyscy powinni mi pomagać, że jestem ofiarą, nad losem której wszyscy powinni się pochylić. Wtedy zrozumiałam, że muszą sama walczyć, że w takiej samej sytuacji są tysiące rodzin.
Z podniesioną głową
Pani Maria chodziła od drzwi do drzwi, sprzed których, jeśli je w ogóle otworzono, najczęściej odsyłano ją z kwitkiem. Krok po kroku znalazła jednak jedno, a potem drugie i trzecie mieszkanie, w których mogła posprzątać. Później okazało się, że dzieci właścicieli mają problemy z matematyką, a ona akurat świetnie orientuje się w świecie liczb. Udzielała korepetycji, zdarzało się, że zostawała z dziećmi, strzygła je, dokonywała krawieckich poprawek ubrań jej pracodawców. W ciągu kilku miesięcy odkryła, że umiejętności, których w ogóle u siebie nie doceniała, są nawet nie tyle poszukiwane, co po prostu bardzo atrakcyjne. Pieniędzy najpierw nie było zbyt dużo 100-200 zł. Z miesiąca na miesiąc zdobywała jednak kolejnych pracodawców, którzy chętnie zatrudniali ją do jednorazowych i cotygodniowych prac. Po czterech tygodniach pracy uzbierało się nawet 800 zł. - To nieprawdopodobne, ale po pierwszych trudach i niepowodzeniach, udało mi się wreszcie stanąć na wysokości zadania i z podniesioną głową cieszyłam się, że potrafię utrzymać swoją rodzinę. - wspomina.
Przetrwamy wszystko
Człowiek, choć słaby i nie obce są mu upadki, to jednak jak żadna inna istota, potrafi się z nich podnosić. Tragedie i nieszczęścia, których doświadczamy sprawiają, że albo się załamujemy, albo czynią
one ze swoich ofiar bohaterów, którzy dają nadzieję innym.
Pani Maria, nie ukrywa, że stała nad przepaścią, ale znalazła siły, dzięki którym na nowo odbudowuje miłość i zaufanie w rodzinie. Praca nie jest tylko zajęciem, za które otrzymuje się wynagrodzenie.
Jest darem, dzięki któremu czujemy się potrzebni, który nadaje sens ludzkiej egzystencji.