Florian był jednym z najbardziej czczonych i popularnych świętych. Pożary były bowiem dawniej wielką plagą. Nic dziwnego, skoro miasta i wsie zbudowane były głównie dawniej z drewna. Figury św. Floriana przezornie umieszczano na rozstajach dróg (bo nie wiadomo, skąd może nadejść zło), przed kościołami, na szczytach domów, przed domostwami, a w domach wieszano jego portrety. Ikonografię ma więc ten święty potężną. Widać to też na wystawie.
Zgromadzono na niej ponadto sztandary, hełmy, wiaderka do gaszenia pożarów (w tym najstarsze, wykonane ze skóry), bosaki, sikawki, itp. Wszystko - co potrzebne strażakowi i kominiarzowi.
Od dawna wiedziano, że lepiej zapobiegać niż gasić. Ale niełatwo było zostać kominiarzem. Jak wyglądał egzamin? Na dole stali członkowie komisji ze stoperami w ręku. Kandydat na czeladnika kominiarskiego musiał wejść do środka komina, po czym w ściśle określonym czasie przejść jego kanałami na sam dach.
- Bo kominiarz niczego nie może się bać - twierdzi Krzysztof Szałajko, prezes największej w Polsce spółdzielni kominiarskiej „Florian” we Wrocławiu, która w 2001 r. obchodziła półwiecze swej działalności.
Dziś kominiarz podczas egzaminu nie musi wchodzić już do wnętrza komina, ale nie oznacza, że może bać się małych pomieszczeń, ciemności i tego, że w kominie może zostać na zawsze (bo i tak się zdarzało). To właśnie dlatego kominiarze wymyślili tzw. gwizdek, czyli sygnał, którego znaczenie znają tylko oni.
- Przyjęliśmy za swą dewizę „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, jak muszkieterowie - mówi Krzysztof Szałajko.
Rozpoznawczym sygnałem kominiarzy jest gwizd naśladujący brzmienie słowa „Hiob”. Po pierwszym, długim dźwięku o wyższej tonacji, następuje zaraz drugi - o tonacji niższej. Sygnał „Hiiii - ob” używany jest w całym kominiarskim świecie do sygnalizacji niebezpieczeństwa, ostrzeżeń, wzajemnych poszukiwań, itp.
Z zamierzchłej przeszłości, bo ze średniowiecza, wywodzi się także kominiarski strój. Wiązał się on z działalnością cechów kominiarskich, dbających o odpowiednie kwalifikacje członków i ich morale. Kominiarze, zwłaszcza w XVIII w., cieszyli się wielkimi łaskami władców. W Austrii za panowania Karola VI i Marii Teresy zwolnieni byli ze służby wojskowej, mieli prawo nosić uniform (urzędowy mundur) z szablą urzędniczą, godłem państwowym i cylinder. W Polsce kominiarze posiadali podobne uprawnienia za czasów panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. Polskie cechy kominiarskie powstawać zaczęły jednak dopiero w wieku XVIII. Niemcy prześcignęli nas o dwa stulecia - Norymberga miała cech kominiarski już w 1515 r., a Praga czeska w 1657 r.
Pojawienie się kominiarza traktowano wszędzie jako zwiastun wielkiego szczęścia. Gdy przybywał do jakiegoś miasta (bo przez całe wieki kominiarze obsługiwali tylko miasta, dwory, pałace, zamki, klasztory i urzędy), każdy chciał go mieć jak najszybciej u siebie - gospodynie chwytały go za guzik i... ciągnęły w swoją stronę, by uprzedzić „konkurencję”. Tak więc utarło się powszechne mniemanie, że kominiarz przynosi szczęście, choć nie wszyscy już dzisiaj nawet wiedzą, skąd się to wzięło.
Początki kominiarskiego fachu datują się na wiek XIV. Sama nazwa „kominiarz” i „komin” są pochodzenia włoskiego. Kominy wystające mniej lub bardziej ponad dachy domów zaczęto budować w XIII w. O tym, jak wielką wagę przywiązywano dawniej do pracy kominiarza, może świadczyć zapis z kroniki Pragi czeskiej z roku 1678. Wspomina on, że mieszkańcy musieli łożyć spore podatki na czyszczenie kominów Władze przekazywały je mistrzom kominiarskim (dawało to niezłe dochody, skoro jednorazowe czyszczenie komina kosztowało 6, 9 lub 12 centów austriackich).
Wyróżniający się członkowie cechów kominiarzy mieli prawo nosić cechowe mundury galowe przypominające krojem te, jakie nosili żołnierze (w przypadku kominiarzy nakryciem głowy był cylinder). Jak się bliżej przyjrzeć, obecny krój munduru kominiarskiego zbliżony jest do dawnego munduru galowego kominiarzy, zwłaszcza jego górna część (sztywny, stojący kołnierz, dwurzędowy zwężający się ku dołowi układ guzików, szeroki pas). Kominiarz po przyjściu do strażnicy kominiarskiej (nazwa ta obejmuje biuro, zaplecze socjalne, ubieralnię „na czarno”, ubieralnię „na biało”, narzędziownię i łazienkę) nakłada na siebie spodnie i kolet, czyli bluzę. Do tego cylinder lub keplik, z tym, że keplik uważany jest za robocze nakrycie głowy, a cylinder - za wyjściowe. Do tego pas kominiarski z kompletem kluczy. A to nie wszystko. Dochodzą do tego jeszcze narzędzia, jak lina kominiarska z kompletem szczotek, komplet przepychaczy, przyrząd do wybierania sadzy zwany gracą, worek kominiarski z ramą i wiele innych.
Jak wygląda taki mundur, można zobaczyć na wystawie w Muzeum Archidiecezjalnym. Ekspozycję przygotowano dzięki pomocy wielu osób prywatnych i muzeów.
Pomóż w rozwoju naszego portalu