„Ja już nikomu nie wierzę”. Jakże szczera, choć smutna wypowiedź młodej dziewczyny. Zaufała ona swojemu narzeczonemu, który przyrzekał jej jeszcze przed ślu bem, że tylko dla niej poświęci swoje życie, i że ona będzie zawsze u niego na pierwszym miejscu. Tak się nie stało, jak sobie wyobrażała. Słowa i obietnice, chociaż podpisane na papierze i potwierdzone przysięgą małżeńską, nie zabezpieczyły jej przed rozczarowaniem się w zetknięciu z okrutną rzeczywistością braku wierności i lojalności, jakiej się spodziewała. „Chciałabym mu na nowo zaufać, ale nie potrafię”, mówiła podczas rozmowy z księdzem, żaląc się, że jest zła na siebie i wszystkich dookoła. „Skąd się to we mnie bierze, nie wiem, ale nie lubię nawet siebie. Czy tak musi być? Czy wszyscy mężczyźni to tylko egoiści myślący o sobie i nie liczący się z danym słowem czy przysięgą. - Niech ksiądz powie - nalegała - czy warto wierzyć i kochać, czy lepiej się rozwieść?”.
Idąc śladami Biblii, która ukazuje człowieka od samego jego stworzenia, znajdujemy w Księdze Rodzaju przepiękny obraz pierwszych rodziców stworzonych na obraz Boży, jako mężczyzna i kobieta, którzy pokochali się od pierwszego wejrzenia. Wyrazem tego był okrzyk Adama: „Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała” (por. Rdz 2, 23). Takie to mocne wrażenie zrobił wygląd Ewy na Adamie. Nie wiemy, jak długo ich stan zauroczenia trwał. Wiemy tylko, że znalazł się ktoś, kto pozazdrościł tej wspaniałej ich miłości i jedności oraz postanowił ją zepsuć. Szatan nie nastawił ich przeciw sobie, tylko skierował ostrze swojego ataku na ich Stwórcę. Zaatakował prawdomówność Boga, kusząc ich: „jak zjecie z tego drzewa, to poznacie o wiele więcej niż teraz” (por. Rz 3, 5). Sekret tej wiedzy znajduje się w tym zakazanym do jedzenia owocu drzewa poznania dobra i zła. Tracąc ufność do Boga, spostrzegli, że nie ufają już sobie. Obrazili tym samym Boga i zranili siebie.
Aby ratować miłość, która zdrady Adama i Ewy ciągle była narażona na zabijanie, Bóg dał przykazanie: „Nie cudzołóż”. Ono miało stać na straży nierozerwalności małżeństwa.
Rozwód dopuszczalny był już w prawie Mojżeszowym. Jezus jednak wyraźnie odrzucił tę możliwość, przypominając pytającym o tę kwestie faryzeuszom, że na początku dziejów człowieka tak nie było. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Mojżesz polecił dawać list rozwodowy, godząc się na takie ustępstwo, ale nie jakoby zmienić chciał prawo Boże, lecz przez wzgląd na zatwardziałość waszych serc - przypomniał im Jezus (por. Mt 19, 6-8).
Gdy przychodzą do mnie parafianie z podobnymi problemami, jak wspomniana młoda mężatka i, gdy pytają, co mają robić jako katolicy zranieni przez współmałżonków, odwołuję się zawsze do Biblii. Idąc jej śladami, znajdujemy odpowiedź, dlaczego tak zdecydowanie Pan Bóg postawił sprawę nierozerwalności małżeństwa, chociaż wiedział, że dla niejednego człowieka będzie to przyczyną bólu i cierpienia, nawet przez całe życie. Uczynił to ze względu na wielką miłość do człowieka, wiedząc o wielkim zranieniu jego serca. Dlatego zesłał swojego Syna, aby wszystko naprawił. Teraz już wiemy, że zraniona ufność może być odbudowana w małżonkach chrześcijańskich jedynie mocą Boga, który w Chrystusie jedna nas na nowo z sobą. Do odnowy zaufania prowadzi modlitwa za siebie, a zwłaszcza za małżonka, który sprzeniewierzył się przysiędze. Trzeba na nowo odnaleźć siebie w Chrystusie, który oddał siebie za ludzkie grzechy i niewierności. W procesie ponownego zaufania nie czas na wytykanie wad i zranień, które będą pogłębiały jeszcze nie zagojone rany. Potrzeba radykalnego zwrócenia się do Chrystusa, który może uzdrowić i pojednać na nowo nasze rany grzechu. Bez Bożej pomocy i odnowienia łaski sakramentu ludzkimi zabiegami nie da się wrócić do pierwotnej miłości i uzdrowić więź małżeńską. W każdym przypadku, kiedy mamy do czynienia ze złamaniem przysięgi małżeńskiej, mamy do czynienia z człowiekiem, który nie liczy się przede wszystkim z Bogiem i nie dochowuje Jemu wiernośći. Zawsze następuje najpierw zerwanie więzi z Bogiem, a konsekwencją tego jest zranienie człowieka. To Bóg jako pierwszy cierpi z tego powodu, iż małżonek nie dochowuje wiernośći. Konsekwencją zdrady, podobnie jak było w raju, jest wzajemna nieufność małżonków.
Dziś coraz szersze kregi zatacza choroba o nazwie rozwód. Niektórzy chcieliby, aby Kościół uznawał rozwody. Myśląc w ten sposób chcą, aby Kościół uznał, że tej choroby już nie da się uleczyć. Przeciwnie, Kościół nadal głosi i woła, że jest możliwa do uleczenia, ale przez zastosowanie odpowiedniego lekarstwa. Lekarstwem tym jest Chrystusowe przebaczenie i miłość. Trzeba uwierzyć w Chrystusa, który oddał siebie samego z miłości i chce, aby na tę drogę uzdrowienia weszli jego uczniowie. Zaufanie Jezusowi w pełni to również odrzucenie tych, którzy nie chcą szczęścia małżonków. Często są to ludzie źli, którzy zazdroszczą pięknej Bożej miłości, jaką ujrzeli w tych dwojga zakochanych. Sami nie są zdolni do wyższych uczuć i sprowadzają wszystko jedynie do seksu. Małżonkowie muszą na nowo uwierzyć w miłość, która może być oczyszczona mocą Jezusa. Tutaj potrzebna jest pomoc Kościoła, który z wielką troską pochyla się nad każdym zranionym w miłości człowiekiem. Potrzebna jest też konkretna pomoc przyjaciół, którzy otoczą zranionych swoją dobrocią i ludzką pomocą.
Nie może chrześcijanin powiedzieć: rozwód, przyjaciele, to jest nie moja sprawa. Nie może też tego faktu usprawiedliwiać, mówiąc, że dzisiaj wszyscy tak robią, że rozwody „są w modzie”. Rozwód, jako efekt niewierności małżeńskiej, nie jest i nie może być tylko osobistą sprawą małżonków. Jest to sprawa etyki społecznej, która domaga się pomocy od wszystkich, którym leży na sercu dobro rodziny i społeczeństwa. Jest to wiec sprawa nas wszystkich - katolików.
Pomóż w rozwoju naszego portalu