Znów przyjechałem, świeczkę zapaliłem
I za umarłych modlitwę zmówiłem
W ojczyźnie mojej, która jest prawdziwa
Tylko tu… Woskiem niby krwią opływa
Zalepia co przeciwne, kryje co skłamane
Pod liściem, pod ognikiem…
Jeszcze nie sprzedane
Te trochę ziemi - gdzie w tłumie ściśnięci
Stoimy dotykając siebie ramionami
Wierzymy - żeśmy nie zostali sami
Że umiemy rozmawiać z sobą i duchami
I że nie odebrano nam jeszcze pamięci…
(Ernest Bryll)
Opieczętowani słudzy Boga Żywego z Janowej Apokalipsy, milionowe rzesze odwiedzających cmentarze - tak się to wszystko wzajemnie przeplata w listopadowe dni, które łączą żywych i umarłych przedziwną tajemnicą. Pochylimy się na nowo nad grobami naszych najbliższych, żeby od nich przypomnieć sobie tego co ważne, nauczyć się na nowo trudnej sztuki życia. Na cmentarzach, niestety, uświadamiamy sobie, że najprawdziwsze i najistotniejsze bywa przez nas w codziennym pośpiechu podeptane, zgaszone jak pełgający na wietrze płomyk zniczy. Rodzą się w sercach pytania o wierność ideałom, którymi nasi najbliżsi karmili nas jak powszednim chlebem: na ile jest się im wiernym, a na ile od nich się odeszło? Zmarli uczą żywych otwierania się na życie, przyjmowania w nim tego, co dobre i tego, co złe, stawania się na co dzień bardziej ludzkimi. I chociaż zabrzmi to paradoksalnie, to właśnie „nad mogiłami życie się pisze”. Bo pisze się zapominanym na co dzień alfabetem Miłości, która rękę do zgody wyciągnie pierwsza, która powie, że „zapomnijmy o żalach i szkodach”, która kiedyś pamięcią (tak jak nam w tych dniach) każe innym powrócić, pacierz zmówić, kwiaty położyć, świeczki pozapalać. Życie potoczy się dobrymi torami, bo „nie odebrano nam jeszcze pamięci”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu