Jako niewielka grupa, bo ośmioosobowa, prowadzona przez naszych dwóch przewodników: ks. Józefa Gierczyńskiego i Katarzynę Niedźwiedź, wyjechaliśmy zwiedzać znane i mniej znane sanktuaria na Podlasiu.
Nasi opiekunowie stawili czoła nie lada zadaniu, gdyż mieli pod opieką „niesforną” gromadkę: Anię, Ulę, Asię, Anię, Łukasza, Pawła.
I tak 4 lipca, po Mszy św. odprawionej w naszym sanktuarium w Łazówku, wyruszyliśmy w drogę z niepokojem patrząc w niebo; zaczęło bowiem lekko siąpić. Uznaliśmy to jednak za „pokropienie”
na szczęśliwą podróż.
Pierwszy etap był bardzo długi - 81 km - do Konstantynowa. Po drodze zwiedzaliśmy pałac w Korczewie, podziwialiśmy piękną panoramę Drohiczyna, a potem spokojną, leśną drogą zmierzaliśmy
w kierunku Serpelic i Kalwarii Podlaskiej. Tu wysłuchaliśmy historii kościoła i po modlitwie ruszyliśmy na upragniony nocleg, gdzie oczekiwał nas ks. Mieczysław.
Drugiego dnia, po nocnej burzy, powitał nas piękny ranek. Po śniadaniu, po modlitwie w kościele, ruszyliśmy na kolejny etap naszej „wędrówki” - droga wiodła do Janowa Podlaskiego.
Tu głównym punktem naszego pobytu była kolegiata janowska. Ks. Tadeusz, miejscowy proboszcz, opowiedział nam bogatą historię kościoła i parafii. Dzięki jego uprzejmości zeszliśmy do podziemi świątyni
i modliliśmy się przy trumnie bp. Adama Naruszewicza. W kolegiacie są też relikwie św. Wiktora, mogliśmy je ucałować i prosić o wstawiennictwo w naszych potrzebach. Następnie udaliśmy się do słynnej,
nie tylko w Polsce, ale na całym świecie stadniny. Zobaczyliśmy mnóstwo pięknych koni, stajnie i rozległe janowskie łęgi.
Pokrzepieni pięknymi widokami ruszyliśmy dalej. Na chwilę zatrzymaliśmy się przy kościele rektoralnym (obecnie w remoncie). Wtedy też doszło do spotkania z drugą grupą zapaleńców, którzy jechali z
Rzeszowa do Augustowa - oczywiście rowerami! Po wymianie doświadczeń życzyliśmy sobie nawzajem szczęśliwej drogi i ruszyliśmy każdy w swoją stronę. My kierowaliśmy się na Pratulin do sanktuarium
bł. Wincentego Lewoniuka i 12 Towarzyszy. Jechaliśmy dość szybko, po nowej asfaltowej drodze.
W Pratulinie swoją wiedzą podzielił się z nami nasz Ksiądz Przewodnik i oprowadził nas po miejscach związanych z męczeństwem unitów. Niestety nie zastaliśmy Kustosza, który miał na nas czekać i nie
było możliwości odprawienia Mszy św. Tu też mieliśmy okazję zobaczyć ołtarz papieski - przewieziony z Siedlec - na którym Ojciec Święty Jan Paweł II sprawował Eucharystię 10 czerwca 1999 r.
Następnym miejscem, które nas zatrzymało był czołg, pomnik przypominający czasy II wojny światowej. Prawie wszyscy wdrapaliśmy się na niego. Poczuliśmy się jak załoga „Rudego”.
Za kilka minut powitały nas Neple, gdzie w maleńkim kościółku, nasz ksiądz odprawił Mszę św. Pokrzepieni Eucharystią ruszyliśmy w kierunku Terespola. Tu był nasz kolejny nocleg. Ks. Ryszard, który
sam w przeszłości doświadczał trudów pielgrzymowania, zatroszczył się, abyśmy mieli ciepłą wodę. Po gorącej kąpieli i gorącym posiłku ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Nogi zaniosły nas aż na przejście
graniczne. Panowie celnicy wykazali ogromną wyrozumiałość dla naszej grupy, bo pomimo późnej pory oprowadzili nas po przejściu i opowiedzieli o swojej pracy, chętnie udzielając odpowiedzi na zadawane
pytania. Było już bardzo późno kiedy dotarliśmy na miejsce odpoczynku. Wszyscy marzyli tylko o tym, aby jak najszybciej zasnąć.
Trzeci dzień naszego pielgrzymowania rozpoczęliśmy od zwiedzania kościoła parafialnego. Jego cechą charakterystyczną jest to, że składa się on jakby z dwóch kościołów: starego i nowego. Całość została
ładnie rozbudowana i teraz stanowi ogromny, przestrzenny obiekt. Po porannej modlitwie, w tejże świątyni, udaliśmy się na ogromną wieżę kościoła. Samo wchodzenie może nie należało do najprzyjemniejszych
doświadczeń, ale było warto. Widok jaki roztaczał się z góry na cały Terespol i Brześć, na piękną panoramę okolicy wynagradzał wszelkie trudy i napawał optymizmem przed czekającą nas drogą, dziś krótką,
bo tylko 25 km. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie na granicy miasta i skierowaliśmy się w stronę Kostomłotów.
Jest to jedyna w Polsce parafia unicka. Wysłuchaliśmy barwnie opowiedzianej historii parafii, dowiedzieliśmy się o różnicach obrządku rzymsko- i greckokatolickiego. Pooglądaliśmy piękne ikony, a nawet
mogliśmy zajrzeć za ikonostas, który zwykle nie jest dostępny, zwłaszcza dla kobiet. W Kostomłotach spotkaliśmy grupę ludzi niepełnosprawnych, którzy wraz ze swymi opiekunami byli tu na „obozie”.
Przed nami ostatni odcinek jazdy na dziś. Szybko mkniemy do Kodnia, do Matki, by u Jej stóp prosić o łaski potrzebne dla nas i dla naszych rodzin. Jest jeszcze jeden powód dla którego jedziemy tak
śpiesznie - dziś śpimy na łóżkach! Po zakwaterowaniu poszliśmy na obiad do klasztornego baru (kanapki trochę nam się przejadły). Po obiedzie zwiedziliśmy bazylikę Matki Bożej i wysłuchaliśmy historii
Kodnia opowiedzianej przez Ojca Przewodnika. Potem udaliśmy się na Kalwarię, zwiedziliśmy kościół Świętego Ducha i odprawiliśmy Drogę Krzyżową. Uczestniczyliśmy w wieczornej Mszy św. w bazylice, zakończonej
Apelem. Wieczór był jeszcze długi, wykorzystaliśmy go maksymalnie: kolacja, lody i krzyżówki - to dopiero był ubaw!
Czwartego dnia, po porannej Mszy św. u Matki Bożej, ruszyliśmy do Jabłecznej. Zwiedziliśmy kościół rzymskokatolicki i prawosławny monastyr. Tamtejszy mnich opowiedział nam ubarwioną historię miejsca.
Wysłuchaliśmy go w cerkwi, obejrzeliśmy bardzo bogate wnętrze i piękne ikony. Poszliśmy też nad Bug, podziwiając wspaniałe dęby, które królowały nad okolicą.
Następnie dotarliśmy do Romanowa, w którym znajduje się Muzeum Józefa Ignacego Kraszewskiego. Pani przewodnik ciekawie opowiedziała nam jego biografię. Zobaczyliśmy wnętrza i rzeczy które miały bezpośredni
związek z życiem i twórczością pisarza. Wokół pałacu rozciąga się piękny park, w którym oprócz drzew i kwiatów znajduje się również pałacowa kaplica. Po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy na nocleg do Wisznic
- rodzinnej parafii Księdza Proboszcza.
Ks. Krzysztof przyjął nas z otwartymi ramionami. Nocowaliśmy na starej plebanii, gdzie jeszcze przed rokiem mieszkały i pracowały siostry albertynki. Wieczór upłynął w miłej i sympatycznej atmosferze
przy ognisku i kiełbaskach.
O godz. 6.00 obudziły nas dzwony wołające na Mszę św. Chętnie skorzystaliśmy z tego zaproszenia.
W tym dniu mieliśmy w planach dwa sanktuaria Maryjne: Kolembrody i Leśną Podlaską. Matka Boża z Kolembród przypomniała nam o naszej Pani z Łazówka, obraz jest jakby podobny i też jest to Matka Boża
Pocieszenia. Natomiast Leśna to ogromne sanktuarium, z Matką Bożą, która przed wiekami ukazała się na gruszy i króluje po dziś dzień. Przewodnik ciekawie opowiedział bogatą historię, pełni nadziei wysłuchaliśmy
jej, a potem udaliśmy się do źródełka. Jeszcze modlitwa różańcowa, która towarzyszyła nam każdego dnia o różnych porach - i ostatni trudny etap, pod wiatr, na nocleg do Kornicy. Nocujemy w szkole,
w sali gimnastycznej. Ks. Józef, miejscowy proboszcz, uznał, że będzie nam tam wygodniej niż w salce katechetycznej. Miał rację!
Ostatniego dnia naszej wyprawy byliśmy w Szpakach - sanktuarium św. Józefa. Tu została odprawiona Msza św. dziękczynna za całą naszą grupę. Potem, ks. Krzysztof zaprosił nas na kanapki i herbatę
na plebanię. Po drodze do domu odwiedziliśmy jeszcze parafie w Niemojkach i w Przesmykach. Ostatnim miejscem na trasie było sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia w Hołubli. Tego dnia przejechaliśmy najwięcej,
bo 90 km.
Podczas całego rajdu pogoda bardzo nam sprzyjała, była odpowiednia do jazdy rowerem. Wiatr i słońce zostawiły nam pamiątkę na skórze, na początku dosyć bolesną. Do domu wróciliśmy opaleni i zadowoleni.
Nasze noclegi będą chyba najmilej wspominane. Co się wtedy nie działo! Spaliśmy na podłogach, mając do dyspozycji karimaty i śpiwory - pełen komfort. Jednak były też luksusy: w Kodniu wygodne
łóżka, a w Kornicy grube, szkolne materace.
Wieczory mijały nam bardzo miło, ubogacone w ogniska w Konstantynowie i Wisznicach. Tu mieliśmy słodką niespodziankę. Na deser były pączki i wafle, a także czereśnie. Te spotkania jeszcze bardziej
zacieśniały przyjazną atmosferę. Był też czas, gdy sprawdzaliśmy swoją wiedzę rozwiązując krzyżówki. Zawsze, o każdej porze, towarzyszył nam śmiech, nawet rano jak trzeba było wstawać bardzo wcześnie.
Posiłki były wspólne, może mało urozmaicone, ale za to do syta. Głównie zajadaliśmy bułeczki, ser żółty i pomidory, ale bywało też coś na gorąco. Piliśmy ogromne ilości wody i ratowaliśmy się czekoladą.
W czasie naszego rajdu przytrafiły się nam dwie awarie - przebite dętki. Pierwsza gdy dojeżdżaliśmy do Romanowa. Z tą dziurą poradziliśmy sobie sami, gdy okazało się, że jedna z naszych koleżanek
jest wspaniałym „mechanikiem”. Niestety w drodze do Leśnej, w Rogoźnicy, nie było już tak łatwo. W dętce było aż pięć dziur! Okazało się jednak, że wszędzie są bardzo życzliwi ludzie. Wulkanizator
zakleił dziury, a w jakimś warsztacie samochodowym przeczekaliśmy ogromną burzę, która nie pozostawiłaby na nas suchej nitki, gdyby nas dorwała. Nasz Ksiądz Przewodnik mówił bardzo często, że jedziemy
pod płaszczem Matki Bożej, tej naszej, z Łazówka. Zwłaszcza w takich momentach trudno było nie przyznać mu racji.
Jazda upływała szybko i miło, czasami dziwiliśmy się, że już przejechaliśmy jakiś odcinek. Chociaż pojawiały się górki, których czasem mieliśmy dość, to wszyscy dzielnie pokonywali trasę, narzekając
jedynie na „siedzenia”.
I tak bardzo szybko minęło tych kilka dni, musieliśmy wracać do domów. Łącznie przejechaliśmy 400 km. Byliśmy z siebie dumni, że nam się udało: zorganizować, wyjechać i dojechać. Mieliśmy okazję poznać
piękne miejsca naszej rodzinnej, podlaskiej ziemi i ludzi, którzy na niej mieszkają. Taka wyprawa zbliża, uczy, ubogaca. Patrząc z perspektywy czasu wszyscy wspominamy naszą przygodę z uśmiechem na twarzy
i z niecierpliwością czekamy na kolejny wyjazd.
Pomóż w rozwoju naszego portalu