Dom rodzinny
Jak podkreśla delegat arcybiskupa krakowskiego ds. kanonizacyjnych archidiecezji krakowskiej ks. dr Andrzej Scąber, Chrzanowscy „nie naprzykrzali się Panu Bogu”, ale nie byli Mu obcy, bo wartości chrześcijańskie były tej rodzinie bliskie. „W domu rodzinnym Chrzanowskiej na pierwszym miejscu zawsze stał człowiek, jego godność i potrzeby. Rodzice wpajali dzieciom uniwersalne wartości humanistyczne. Obok stał Pan Bóg” – tłumaczy kapłan. Tradycją tego domu było zaangażowanie w dzieła pomocy człowiekowi i działalność dobroczynna. „U Hanny, wskutek doświadczeń osobistych, nastąpiło przewartościowanie: Bóg stanął w centrum, na pierwszym miejscu, od Boga prowadziła droga ku człowiekowi” - dodaje ks. Scąber.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Hanna Chrzanowska bardzo kochała swoich rodziców. Dwa lata temu, podczas ekshumacji jej doczesnych szczątków, znaleziono w rozpadającej się trumnie woreczek z prochami prof. Ignacego Chrzanowskiego. Włożyła je siostra felicjanka, która przygotowywała Hannę do pogrzebu. „Kiedy został zamordowany w obozie Sachsenhausen, rodzina zwróciła się z prośbą o wydanie prochów. Przyszła tekturowa skrzyneczka, którą matka i córka profesora pochowały na Cmentarzu Rakowickim, w grobowcu, gdzie po latach spoczęła Hanna Chrzanowska” – opowiada ks. Scąber. Obecnie ich ciała spoczywają w krypcie kościoła św. Mikołaja w Krakowie.
Reklama
O wierze prof. Ignacego Chrzanowskiego zaświadcza bp Julian Wojtkowski z Olsztyna. Według jego relacji, rektor UJ ks. Konstanty Michalski CM, który również był więziony w Sachsenhausen, opowiadał, że jeden z jego poprzedników, ks. Kazimierz Zimmermann, „umierał ze wzrokiem zapatrzonym w bezkresną dal”. Prof. Ignacy Chrzanowski poprosił wtedy ks. Michalskiego, by ten przyszedł do niego, gdy on będzie umierał. „Prof. Ignacy Chrzanowski był człowiekiem wierzącym i pragnął pojednania z Bogiem przed śmiercią” – podkreśla bp Wojtkowski.
Doświadczenia wojenne
Przełomem w życiu młodej Chrzanowskiej okazała się najpierw pierwsza wojna światowa. Zetknęła się wówczas z ogromem ludzkiej nędzy i cierpienia, głodem, chorobami, które dziesiątkowały żołnierzy, z brakiem lekarzy, środków opatrunkowych i lekarstw. Nie można było sobie z tym poradzić. Realizm konkretnego cierpienia i potrzeba zaradzenia biedzie ludzkiej przewartościowały myślenie Hanny. Druga wojna światowa dopełniła tego w sposób dla niej drastyczny, gdy zabrała Hannie najbliższe osoby: najpierw ojca w obozie koncentracyjnym, potem brata w Katyniu.
Szkoła pielęgniarska
Chrzanowska terminowała u innej służebnicy Bożej – Magdaleny Epstein, która później została dominikanką klauzurową. Pierwszy kontakt z pielęgniarkami miała w założonej przez nią szkole. To właśnie Magdalena Epstein, w latach dwudziestych ubiegłego wieku otrzymała od Fundacji Rockefellera finansowe wsparcie w wysokości 25 tys. dolarów. Całą tę kwotę przeznaczyła na powstanie Wydziału Pielęgniarstwa przy Wydziale Lekarskim UJ i została jego pierwszą dyrektorką. Podobnie jak Chrzanowska, nigdy nie założyła rodziny i ostatecznie zamknęła się za murami zakonu kontemplacyjnego. „Chrzanowska nie poszła tak daleko, ale została do końca w życiu świeckim i tu oddawała się miłości nie kontemplacyjnej, ale czynnej” – zwraca uwagę ks. Scąber.
Ora et labora
Reklama
W Hannie Chrzanowskiej ostatecznie dojrzało to, co wyniosła z domu u sióstr karmelitanek w Krakowie na Łobzowskiej. „Nie było dnia, żeby tam nie wchodziła na modlitwę przed Najświętszym Sakramentem, na Mszę św. I to był klucz do jej posługi” – twierdzi delegat ds. kanonizacyjnych.
Służebnica Boża była oblatką benedyktyńską. To pewne, choć nie ma dokumentu, który by to potwierdzał, bo spis oblatów nie był w tamtych latach prowadzony ze względów bezpieczeństwa. Gdyby trafił w ręce służb specjalnych, byłoby to równoznaczne ze skazaniem oblatów na represje. "Ora et labora" jest kolejnym rysem duchowości Chrzanowskiej. Z domu wyniosła umiłowanie pracy, dokładność, kulturę umysłu. „Ona codziennie szła do skrajnych wypadków nędzy fizycznej i duchowej człowieka. Bez modlitwy i bliskiego kontaktu z Panem Bogiem, fizycznie nie dałaby rady” – podkreśla kapłan. Modlitwa u karmelitanek, Eucharystia, częste dni skupienia i rekolekcje dawały jej siły do codziennego heroizmu w służbie potrzebującym.
Opieka dwóch świętych mężów
Reklama
Człowiekiem, który podlewał ziarno duchowe, które w niej wzrastało i wydało owoc w postaci pielęgniarstwa domowego, czyli konkretnego czynu miłosierdzia, był krakowski arcybiskup Karol Wojtyła. Stał przy niej prawie od samego początku. Miał tu zresztą wsparcie w osobie proboszcza parafii mariackiej ks. infułata Ferdynanda Machaya, który również był wielkim społecznikiem i znał realia biedy ludzkiej. Modlitwa pielęgniarki wydawała owoce, gdy Hanna szła do chorych, a strażnikami, którzy ją wzmacniali i pomagali jej, byli ci dwaj kapłani. Obaj byli przekonani, że to osoba, która nie szuka siebie, ale chce żyć ideałami Ewangelii, zawartymi w słowach: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40).
Na wieść o śmierci Hanny Chrzanowskiej w 1973 roku kard. Wojtyła przerwał swój udział w spotkaniu Konferencji Episkopatu Polski, by odprawić nabożeństwo pogrzebowe. Gdy nastąpił moment złożenia trumny do grobu, zaczął śpiewać: „Uwielbiaj duszo moja Pana swego”. „To świadczy o jego przekonaniu o tym, że Hanna Chrzanowska będzie zbawiona. Za nią uwielbiał Boga” – wyjaśnia ks. Scąber.
Krakowska Matka Teresa
Matką Teresą dla Krakowa nazwał Hannę Chrzanowską kard. Stanisław Dziwisz. „Jej ogromne poświęcenie dla chorych wynikało nie tylko z tego, że była pielęgniarką, ale przede wszystkim z głębokiego życia wewnętrznego” – podkreśla wieloletni sekretarz św. Jana Pawła II, który znał Chrzanowską osobiście.
„Nie zatrzymywała się na ludzkim współczuciu i zrozumieniu dla chorych. Szła dalej. W chorym, tym leżącym Łazarzu, widziała przyjaciela, który potrzebuje pomocy. Opatrywała rany ciała i duszy” – dodaje ks. Scąber.
Pielęgniarki skupione wokół Chrzanowskiej odnajdywały chorych, którzy byli w opłakanym stanie. W tamtych latach nie było opieki domowej, hospicjów, ośrodków pomocy społecznej. Ludzie umierali w strasznych warunkach sanitarnych, ciała rozkładały się, powodując trudny do wytrzymania fetor. A Hanna tam wchodziła, udzielała chorym pomocy medycznej, ale dbała również o ich dusze. Wzywała księży, którzy przychodzili z posługą sakramentalną i widząc te obrazy rozumieli, że postulowana przez Chrzanowską potrzeba stworzenia systemu opieki domowej to nie chwilowy kaprys, ale heroizm, na który nie stać przeciętnego człowieka.
Jej pierwszą szkołą opieki nad chorymi był dom rodzinny, potem doświadczenia I wojny światowej, następnie zetknięcie się z Magdaleną Epstein i wyczucie życia pielęgniarskiego. W latach sześćdziesiątych został zlikwidowany zakład dla psychicznie chorych, w którym pracowała. Całe swoje doświadczenie Hanna dopełnia wtedy modlitwą na kolanach u karmelitanek na Łobzowskiej i stworzeniem dzieła pielęgniarstwa domowego. W państwie socjalistycznym, jak mówiła propaganda, nie było ludzi biednych i potrzebujących, ale rzeczywistość była zupełnie inna. „Ona szła tam, gdzie nikt nie chciał. Bez modlitwy, bez życia sakramentalnego i bez wsparcia dwóch świętych mężów nie byłaby w stanie tego uczynić” – podsumował ks. Andrzej Scąber.