Przeżywaliśmy Rok Jubileuszowy, rozpoczęła się nowa era. Mija
jedenaście lat od historycznych przeobrażeń, od tego czasu, gdy "
robotnik polski z krzyżem w ręku i modlitwą na ustach" upomniał się
o swoją podmiotowość, o demokrację. Jubileusz swojego istnienia świętuje "
Solidarność". Z perspektywy ostatniej dekady spoglądamy na minione
pięćdziesięciolecie. W tym spojrzeniu, jak się okazuje, wielokrotnie
się różnimy i to do tego stopnia, że owe różnice nie pozwalają podjąć
współpracy dla dobra przyszłości.
Tymczasem na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat demokratycznej
wolności i narodowej suwerenności na naszych oczach dokonuje się
z każdym rokiem coraz większe zubożenie społeczeństwa. Z każdym dniem,
wskutek wielu rozmaitych, często zupełnie nieprzemyślanych posunięć
władzy, rośnie bezrobocie, poszerza się obszar ubóstwa i nędzy. Politycy,
zaabsorbowani korzystaniem z koniunktury, jaką daje władza, zupełnie
zapominają o tej części społeczeństwa, która najbardziej boleśnie
odczuwa skutki transformacji ustrojowej. Tymczasem "ta część społeczeństwa",
otrząsnąwszy się już z euforii zwycięstwa nad komunizmem, przeliczając
z każdym dniem coraz mniejszą ilość pieniędzy na podstawowe potrzeby,
doświadczając coraz większych kosztów leczenia i nauki swoich dzieci,
z tęsknotą wzdycha do "dawnych czasów", gdy co prawda wiele nie było
w sklepach, ale leki były tańsze, służba zdrowia darmowa (na pewno
w znakomitej większości) i mniej skomplikowana (łapówkarstwo teraz
i dawniej jest takie samo), w szkołach i na studiach były stypendia,
młodzież miała miejsca w internatach, a rolnicy mogli sprzedać godziwie
to, co wyprodukowali. Nikt nie wyprzedawał za bezcen majątku narodowego,
nie było bezrobocia.
Przeciwko wszystkim tym tęsknotom szarego człowieka współcześni
bojownicy o wolność i suwerenność znajdą na pewno milion moralizatorskich,
a także ekonomicznych argumentów. Jednym z podstawowych uzasadnień
jest powtarzane nieomal już absurdalnie: "Wreszcie jesteśmy wolni!"
. Paradoksalnie zdanie to dla jednych jest w swojej treści puste,
dla innych stanowi nowe kłamstwo tych, którzy sięgnęli po władzę.
Aby odpowiedzieć: dlaczego na pierwszą część poprzedniego
zdania, należałoby najpierw postawić pytanie o niewolę czy zniewolenie,
a raczej o świadomość tego zniewolenia. To znaczy, jak wielka część
społeczeństwa polskiego w okresie PRL-u odczuwała zniewolenie, miała
świadomość braku wolności? Wydaje się, że tak naprawdę świadomość
tę miał niewielki procent społecznego establishmentu, grono intelektualistów
i mała w skali kraju rzesza prostych ludzi, rzeczywiście prześladowanych
i namacalnie odczuwających tego skutki. Pozostałą, ogromną część
społeczeństwa, która dzisiaj tęskni do minionej (niechlubnej) przeszłości,
nie przekonuje argument wolności, nie ma zatem dla niej aż tak znaczącego
ciężaru gatunkowego. Oczywiście, można tu dywagować nad zniszczonym
poczuciem patriotyzmu, niską świadomością społeczną, itd. Niemniej,
jeśli żyjemy w demokracji, to w momencie wyborów każdy głos liczy
się tak samo. Niestety, z perspektywy niemal owczego pędu do Unii
Europejskiej, zdanie o wolności stanowi nowe kłamstwo starannie zawoalowane
mirażem uczestnictwa w demokratycznych strukturach wolnego świata.
Okazuje się bowiem, że świat ten wcale nie jest wolny. Okazuje się,
że jeśli jest wolny od ideologii (co nie do końca jest prawdziwe),
to jest niesłychanie zależny od interesów bardzo wąskiej grupy ludzi,
dla których nie liczy się absolutnie zwykły szary człowiek, no, chyba,
że trzeba głosować...
A zatem, czy demokracja daje poczucie wolności? Czy wyborcy (
demos), oddając władzę którejś z opcji politycznych, mają jeszcze
jakąś władzę (kratos)? Są to zapewne pytania retoryczne. Niemniej
faktem jest, że żaden ze strajkujących zwykłych ludzi w latach PRL-u
nie walczył o taką Polskę, jaką daje mu dzisiaj demokratyczna władza.
Nikt nie walczył o Polskę bezrobocia i ubóstwa, wyprzedaży majątku
narodowego i demagogicznych frazesów o potrzebie dostosowywania się
do nowego Związku Demokratycznych Republik Europejskich.
Niestety, politycy są tylko ludźmi, a władza, jak ktoś
powiedział, demoralizuje. Zbliża się czas wyborów, więc znowu odczuwać
będziemy naciski kandydatów, tak jak było to w roku 1997. Spośród
wszystkich, którzy nas wówczas odwiedzili - dzisiaj o swoich wyborcach
nie pamięta już żaden. Wielcy posłowie i senatorowie rozsiedli się
wygodnie w swoich parlamentarnych fotelach, a o mieszkańcach wsi
przypomną sobie tylko na czas kampanii wyborczej. Znów przyjdzie
nam kogoś wybierać, a raczej oddawać głosy, bo nasze elity polityczne
wybierają się same (patrz: lista krajowa). Nie wiemy, jak zachowają
się nowi kandydaci. Mamy jednak możliwość weryfikacji tych, którzy
zasiadali już jako posłowie, choć jesteśmy w tym nieszczęśliwym położeniu,
że w trakcie kadencji zmieniliśmy województwa i będą trudności w
jednoznacznym rozpoznaniu obecnych posłów. Pozostaje nadzieja, że
będziemy mogli głosować na kogoś swojego...
Pomóż w rozwoju naszego portalu