Odebrała wręcz rygorystyczne wychowanie. Ojciec był piłsudczykiem, więc dom przepełniała atmosfera miłości do Polski. Niemcy wystawili jej za to rachunek. Podczas Powstania Warszawskiego wraz z innymi
lokatorami budynku, w którym mieszkała, zabrana została do katowni gestapo przy Al. Szucha.
Wyrośniętych chłopaków zabrano do piwnicy, z której już nie wrócili.
- Stał się cud, bo kobiety i dzieci puścili wolno - wspomina Halina Brożek-Gołębiowska, znana m.in. z fal katolickiego Radia „Rodzina” we Wrocławiu.
Dziś echa tamtych wydarzeń wracają w jej wierszach. Publicznie po raz pierwszy zaprezentowała je dopiero cztery lata temu, choć pisze je od 1947 r. Wcześniej utwory znała tylko rodzina i przyjaciele.
Dzisiaj ma już na swym koncie tomik wierszy, który promowała 16 marca w Galerii „U Teresy” na wrocławskim Biskupinie. W przygotowaniu jest kolejny tomik.
Wewnętrzny rozrachunek, jaki teraz ze sobą prowadzi bohaterka spotkania, powoduje, że jej wiersze nie są łatwe w odbiorze.
Przepełnia je pierwiastek mistyczny. Odwołuje się w nich m.in. do Absolutu. Przyjaciele czekają, kiedy zostawi ten etap za sobą i wróci do liryki, bo jest osobą pełną witalności.
- Po prostu kocham życie - przyznaje.
Na spotkanie do galerii przyszli m.in. córka i wnuk pani Haliny.
A jeszcze nie tak dawno w jej domu mieszkały cztery pokolenia. Pracy więc pani Halinie nie brakowało. Nigdy jednak nie zrezygnowała z pisania. Gdy pracowała zawodowo (w służbach medycznych), zajmowały
ją utwory satyryczne, były też liryczne, a nawet miłosne. Bo poezja ma swe etapy, podobnie jak życie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu