W 1918 r., po ponadstuletniej niewoli, Polska powróciła na mapę, odzyskując upragnioną niepodległość. Już wkrótce jednak suwerennemu bytowi młodego państwa zagroziła bolszewicka nawała. W patriotycznym
porywie stawił jej czoła cały naród, który postanowił za wszelką cenę bronić tak długo oczekiwanej wolności. Za broń chwytali dosłownie wszyscy - od dzieci do posiwiałych we wcześniejszych zrywach
niepodległościowych starców. W kwietniu 1920 r. Wojsko Polskie rozpoczęło ofensywę, w wyniku której zajęło Kijów. Ale już na początku lipca tego roku Armia Czerwona przeszła do kontrofensywy i po
przełamaniu polskiej obrony dotarła aż pod Warszawę, okrążając miasto swoim prawym skrzydłem. Sytuacja stała się krytyczna. Otoczone przez 12. Armię Radziecką, część 14. Armii oraz 12-tysięczną doborową
Armię Konną Siemiona Budionnego oddziały polskie z trudem radziły sobie z obroną miasta, której koniec zdawał się zbliżać nieuchronnie. W stolicy ludność odmawiała Nowennę do św. Andrzeja Boboli... I
wówczas, gdy wszyscy już stracili nadzieję, nastąpił przełom. Był 15 sierpnia 1920 r., gdy oddziały radzieckie dowodzone przez gen. Michaiła Tuchaczewskiego zatrzymano pod Radzyminem, przerwano front,
a Armię Czerwoną zmuszono do spiesznego odwrotu. Cudem nad Wisłą odtąd pokolenia będą nazywać to zwycięstwo.
Mimo że Armia Czerwona znajdowała się w odwrocie, elitarna 1. Armia Konna Budionnego wciąż nacierała i parła do przodu, aby zdobyć Lublin. Na jej drodze stanęła jednak zamojska twierdza, którą Budionny
zaczął oblegać. Manewr ten nie miał celu strategicznego, a miał jedynie podnieść nadszarpnięte kolejnymi klęskami morale żołnierzy radzieckich. Kilkudniowe oblężenie nie przyniosło jednak pożądanego skutku,
a doborowa armia zmuszona została do odwrotu. Raz jeszcze Zamość udowodnił, że jest nie do zdobycia i jak niegdyś w 1649 r. oparł się Chmielnickiemu, w 1655 r. Szwedom, tak teraz twierdza pokazała
oblegającym zamknięte bramy. Do walki za wycofującą się armią utworzono tzw. „grupę pościgową”, w skład której weszły: 1. Dywizja Jazdy i 13. Dywizja Piechoty. Całością dowodził gen. Stanisław
Haller.
Trwającymi 3 dni bez przerwy ulewami kończył się upalny sierpień 1920 r., gdy wchodząca w skład 1. Dywizji Jazdy 7. Brygada Jazdy dowodzona przez płk. Juliusza Rómmla, znalazła się bezpośrednio
na tyłach wycofującej się armii Budionnego. Brygada była w niepełnym składzie, ponieważ 9. Pułk Ułanów Małopolskich mjr. Stefana Dembińskiego pozostał pod Warężem dla asekurowania Batalionu Strzelców
kpt. Stanisława Maczka, który nie nadążał za dywizją. Wieczorem 30 sierpnia 7. Brygada dotarła pod Komarów, gdzie nazajutrz rozegrała się największa, a zarazem ostatnia bitwa kawaleryjska stoczona na
terenie Europy. Opis bitwy, niestety, stosunkowo rzadko można spotkać w historycznych opracowaniach.
Jeden z takich opisów, stworzony prostym, żołnierskim językiem pozostawił gen. Aleksander Pragłowski, który w 1920 r. był szefem sztabu 1. Dywizji Jazdy.
„Bitwa zawiązana wczesnym rankiem była nieubłagana. Szarża po szarży i zawsze walka wręcz. Wycie Kozaków można było słyszeć na kilometr i dalej, konie rżały, a ziemia dudniła pod kopytami kozackich
brygad. Rąbano, kłuto i kropiono z naganów - tam nie było pardonu.
To była bitwa, dobra bitwa, warta pomnika sławy”.
Walki rozpoczęły się 31 sierpnia o świcie. Noc z 30 na 31 sierpnia 1. Dywizja Jazdy spędziła w głębokim rozczłonkowaniu, wzdłuż traktu z Tyszowiec do Komarowa. Trwające 3 dni ulewne deszcze spowodowały,
że gliniasty trakt rozmoknięty był do tego stopnia, iż konie grzęzły w błocie, a wozy z zaopatrzeniem i działa z ogromnym trudem dawało się z błota wyciągać. Przemoknięci i zziębnięci żołnierze marzyli
o choćby jednym dniu odpoczynku i wysuszeniu odzieży. Stało się jednak inaczej.
Bitwę rozpoczęła 7. Brygada Jazdy dowodzona przez płk. Henryka Brzezowskiego i od wczesnego rana do godz. 11.00 walczyła w osamotnieniu. Szarża następowała po szarży i w pewnej chwili nieubłagane
widmo klęski zawisło na 7. Brygadą. Walczący w tym dniu wyjątkowo dobrze kozacy niemal roznieśli Polaków na szablach. W tej właśnie chwili na pole bitwy dosłownie wpadł 9. Pułk Ułanów mjr. Dembińskiego.
„Major Dembiński miewał na co dzień nieco kpiącą minę, niekiedy bywał nawet powolny, ale rączka ciężka. Nie daj Boże, jak ruszy - ten nie zawróci. Za nim płyną kolumny 9. Pułku Ułanów.
Na polu kurz, z którego wykwitają czapki z otokiem, jak ciemne maki. Pułk rozwija się... blisko 400 szabel - jest na co popatrzeć. Już dojeżdżają... Ułan walczy z dwoma, trzema i czterema Kozakami,
walczy też z przeznaczeniem, bo dosięga go ogień haubic 13. Dywizji Piechoty, której pociski nie pytają o to, kogo rażą”.
Po tej wspaniałej szarży następują kolejne, które dosłownie zmiatają wszystko, co napotkają na drodze. Przerażeni siłą uderzenia Kozacy podają tyły i ok. 11.30 jest już po rannej bitwie.
Dowodzący bitwą gen. Haller daje rozkaz odcięcia uciekającym przepraw na Huczwie i pościgu za pierzchająca armią. Niestety, ten ostatni rozkaz nie mógł być spełniony z powodu stających na przeszkodzie
bagien i oddziałów 44. radzieckiej Dywizji Piechoty. Pod wieczór do pościgu dołączyła, porządkująca swe szeregi po rannej bitwie, 7. Brygada Jazdy. Wtedy właśnie od strony Cześnik ławą aż po Wolicę Śniatycką
na polską grupę pościgową wyjechały szwadrony kozaków liczące ok. 4000 szabel. Do szarży na nich natychmiast ruszyły 9. Pułk Ułanów Małopolskich i 8. Pułk Ułanów im. Księcia Józefa Poniatowskiego, gdy
w tym samym czasie 2. Pułk Ułanów Rokitniańskich osłaniał artylerię. Siła ataku była tak straszliwa, że dosłownie zniosła z powierzchni 6. Dywizję Jazdy Budionnego, która w popłochu i rozproszeniu umykała
z pola bitwy. Tak zakończył się 31 sierpnia 1920 r. dzień wspaniałej chwały polskiego oręża.
Na łagodnie pofalowanych komarowskich polach miał stanąć pomnik sławy polskiego oręża. Nie stanął... Przez wiele lat z rozmysłem starano się zatrzeć pamięć o komarowskiej wiktorii, ponieważ w komunistycznej
Polsce nie było miejsca na takie rocznice. Czasy się w końcu zmieniły i co roku w rocznicę bitwy spotykają się w Komarowie ci, którym umiłowanie polskości i niepodległość Ojczyzny głęboko leży na sercu.
Szczególnie uroczysty charakter miały obchody 80. rocznicy bitwy, ale przecież każdego roku warto się na chwilę zadumać nad czasami, które minęły i choćby myślami wrócić na komarowskie pola. Pomyślmy
w tym dniu i pochylmy z szacunkiem głowy przed tymi, którzy tam pozostali na zawsze. Wieczny im odpoczynek i wieczna chwała.
Nieoceniony gen. Pragłowski tak kończy swe wspomnienia:
„Jestem szczęśliwy, że po tylu latach mam sposobność powrócić myślą do czasów, kiedy to moje pokolenie, podhartowane I wojną światową, a kipiące młodością i siłą, miało możność wyrąbywać dla
Ojczyzny granice z szablą w dłoni.
To była dobra wojenka i lepsze czasy - tam jeszcze znaczył człowiek!
Przyjmijcie, proszę, moje sprawozdanie, które (...) wypełni pobieżnie tło oraz nada nieco szersze ramy dla bohaterskiej roli 9. Pułku Ułanów w bitwie pod Komarowem.
Nade wszystko jednak wiedzcie, że Wam nic nie schlebiam. Pod tym, co napisałem, podpisuję się pełnym nazwiskiem, w imię sprawiedliwości i prawdy, które cenię jako stary i uczciwy żołnierz”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu