Jak tam, Drodzy Czytelnicy, na łonie natury? Gdy piszę ten felieton, pogoda nie służy brataniu się z przyrodą, jest taka nieznośna i kapryśna, że lepiej unikać jej z daleka, pozostać w campingu czy pod
namiotem. Wielu z tego powodu przerywa urlop i wraca do domu, ale wielu też w takich warunkach potrafi się odnaleźć i poczuć się jak u siebie w domu. W takich warunkach niepogody trudno o kojące wsłuchiwanie
się w szelesty, pomruki, pluśnięcia, furkoty, jazgoty, trzepoty, terkoty i piski, nie licząc odgłosów, których nasze ucho nie chwyta? Żaden problem. Przecież w domu za ścianą na okrągło sąsiad też wydaje
podobne odgłosy, a to kaszle, a to spluwa, a to rzuca talerzem o ścianę, a to szklanka mu wypada z ręki. Co wtedy robimy? Nie da się ukryć, podsłuchujemy. W przyrodzie przy takim akompaniamencie furkotów
i jazgotów odbywają się bardzo urozmaicone sceny, a ich ofiarą padają ptaszki i ich jajka, żaby i ich kijanki, ćmy i ich gąsienice, jaszczurki, ślimaki, ryby, pasikoniki, muchy, pająki. Nie trzeba tego
oglądać, wystarczy wiedzieć, a człowiek już się czuje jak u siebie w domu.
Za ścianą u sąsiada nocą bywa spokojnie. W przyrodzie nigdy. Kiedy zapada zmierzch, kiedy za oknem już tylko ciemność i wszystko - jezioro i las - stają się jedną czarną ścianą, wtedy
co prawda przychodzi jakiś dziwny niepokój, każdy stukot zdaje się niebezpieczeństwem, ale już nazajutrz rano okazuje się, że to tylko na przykład spadł wianek suszących się grzybów. Czy więc warto przerywać
urlop w taką niepogodę? Trochę grozy, więcej śmiechu. Przy okazji o sąsiedzie całkiem sympatycznie się pomyśli. No właśnie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu