Lubię podpuszczać ludzi na zwierzenia o ich duszpasterzach, szczególnie gdy nie mam na sobie sutanny i nikt nie wie, że jestem duchownym. Można się wtedy wiele dowiedzieć nie tylko o miejscowym proboszczu,
ale pośrednio i o własnej posłudze kapłańskiej. Niedawno na przykład w pewnej wiejskiej parafii próbowałem wciągnąć rodziny oczekujące przed kościołem na spowiedź, z racji rocznicy Komunii Świętej ich
dzieci, w dyskusję o tamtejszym księdzu - moim starym znajomym.
Za dużo nie usłyszałem, bo to, co powiedziała jedna młoda kobieta, odebrało innym ochotę do plotek. - Proszę pana - mówiła z dumą - naszemu proboszczowi można pewnie wiele zarzucić.
Ale jak on odprawia Mszę św. i bierze do ręki hostię, to widać, że dotyka Boga. A jak głosi kazanie, to nie dla zabicia czasu, tylko żebyśmy z tego coś zrozumieli. Dlatego w sąsiednich parafiach nam go
zazdroszczą.
Inni jej przytakiwali. I tak oto świeccy wygłosili mi katechezę o kapłaństwie. Bardzo pouczającą, bo czasem nam, księżom, wydaje się, że ludzie od nas oczekują, abyśmy byli przede wszystkim ludzcy:
wyrozumiali, pokorni i ubodzy. Tak zresztą tłumaczył nam przed ćwierćwieczem ks. Czesław Miętek, legendarny ojciec duchowny z warszawskiego seminarium. Mówił, że ludzie księdzu wszystko wybaczą -
z wyjątkiem zdzierstwa. I w swoim czasie miał chyba rację, bo w PRL-u wierni mieli wobec duszpasterzy mniejsze wymagania. Przecież samo pójście do seminarium i przyjęcie sutanny było aktem heroicznej
odwagi. A męczennikom, choćby potencjalnym, nie stawiało się pytań o wiarę.
Dzisiaj nie wystarcza, żeby ksiądz był ludzki, choć dobroć i wrażliwość nie przestały być w cenie. Parafianie chcą, żeby był człowiekiem Bożym. W dobie wszechobecnej reklamy i kłamliwych haseł, szukają
autentyzmu. Dlatego chcą podglądać księdza w jego najbardziej intymnych relacjach z Bogiem.
Mojego znajomego, proboszcza z maleńkiej wioski, cenią właśnie za drobiazgi, w których wyraża się jego wiara i szacunek dla Chrystusa. Za czyste ręce i obcięte paznokcie, za wypastowane buty i białe
mankiety koszuli, za wyraźną mowę i klękanie na obydwa kolana i za to, że cząsteczki Eucharystii przekłada, a nie przesypuje, jak kartofle na targu. To też zauważają!
Zapytałem go wieczorem czy robi to specjalnie. - Czasem przyglądam się młodym ojcom i matkom, z jaką delikatnością biorą na ręce przynoszone do chrztu niemowlęta. I próbuję ich naśladować, gdy
biorę do ręki Chrystusa - powiedział, jakby zakłopotany swoją niedoskonałością.
Pomóż w rozwoju naszego portalu