Ks. Andrzej Stępień
Reklama
siedzi przy swoim biurku na plebanii parafii Świętej Trójcy w Będzinie. Razem z nim patrzę na zdjęcie. Wisi nad biurkiem. Wykonane 27 czerwca 1996 r. Na nim biała postać polskiego Papieża z ręką wyciągniętą w geście błogosławieństwa nad kamieniem węgielnym pod kościół św. Brata Alberta w Będzinie. Kamień trzyma ks. Andrzej, wtedy proboszcz parafii św. Brata Alberta, która jeszcze swojego kościoła nie miała. Kamień ściska kurczowo. Dostrzegalna jest w tym geście determinacja i swego rodzaju „zachłanność”, aby nie zatraciła się choć odrobina z papieskiego błogosławieństwa. „Święty Brat Albert pomoże” - powiedział wtedy Papież, pocieszając i nie wiedząc pewnie do końca, jak ta pociecha była w tym momencie potrzebna. Rzucił też na odchodne życzenie, aby Pasterkę w 2000 r. odprawić w nowym kościele. „Słowa Papieża to rzecz święta - mówi ks. Andrzej - ale przyznam się szczerze, że nie wierzyłem. Zresztą nawet nie wybiegałem tak daleko. Moja wyobraźnia sięgała nie ku dachowi, ale raczej w głąb, ku fundamentom. Te powstały szybko, jakby na fali papieskiego błogosławieństwa, później rosły mury i dach. Wylano posadzki, wytynkowano ściany, założono okna i wykonano prezbiterium. W robocie iście stachanowskiej wykonano wszystko przed datą wytyczoną przez Papieża. Pierwszą Pasterkę odprawił biskup sosnowiecki w 1999 r. Można powiedzieć, że Jan Paweł II okazał się nazbyt ostrożny w swym optymizmie. To oczywiście żarty. Ja tu widzę rękę Bożą i wstawiennictwo św. Brata Alberta” - mówi Ksiądz Andrzej, który w tym roku obchodzi 20-lecie kapłaństwa. Od tej pory ma w zwyczaju, aby świętego ubogich wymieniać w każdej odprawianej przez siebie Mszy św.
Ksiądz Biskup Adam Śmigielski
poświęca świątynię św. Brata Alberta w Będzinie. Jest 17 czerwca 2004 r. Uroczystość patronalna parafii, ale i całej diecezji, której święty jest patronem. W prezbiterium kościoła góruje krzyż. Rozpięty wysoko, jakby chciał objąć swymi ramionami wszystkich, którzy doń przychodzą. Tłem dla niego jest fresk na głównej ścianie ołtarza. Na nim chleb i łamiące go ręce św. Brata Alberta. Obok mnóstwo wyciągniętych rąk ludzkich. Głodnych Boga, który jest chlebem. W uroczystość poświęcenia kościoła dołączają do tego chóru ręce Księdza Biskupa. W geście ofiarowania przekazał on budowlę wzniesioną rękami ludzi na Dom dla Boga. Ksiądz Biskup przewodniczył już takim ceremoniom dziesiątki razy. Około 30. W samym Będzinie poświęcił cztery kościoły. Ale każda jest inna. Tak jak różne są kościoły, choć każdy wznoszony z tego samego motywu - miłości do Najwyższego. „Wy, kochani mieszkańcy królewskiego miasta Będzina, chcieliście mieć tę świątynię - mówił Ksiądz Biskup - i ta świątynia stała się ciałem, stała się faktem. Miłości nic nie jest w stanie zatrzymać”. Nie brakło w słowach Księdza Biskupa nawiązania do patrona parafii, który jest miłości najjaśniejszym przykładem. „Niech św. Brat Albert zawsze niepokoi nasze sumienia” - nawoływał na końcu Biskup Sosnowiecki.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Gabriel Korbutt
Reklama
pewną, zdecydowaną ręką kreśli na papierze pierwszą linię. Względem niej układa kolejne. Powstaje zarys. Nie zdradza za wiele. To jeszcze pusta przestrzeń, choć już nie chaos. Następnie pora na detale. Tu łuk, obok koło i podkreślający kształty półcień. Z gry figur i światła wyłania się obraz. Tak powstawała pierwsza koncepcja kościoła. Inż. Gabriel Korbutt jest uznanym architektem w regionie i jednocześnie parafianinem parafii św. Brata Alberta. Kościół, który zaprojektował, nie jest duży. „Niektórzy nie wierzyli, że będzie nas stać na jakikolwiek, my mierzyliśmy siły na zamiary i byliśmy przekonani, że stać będzie nas właśnie na taki” - mówi architekt. Projektował wszystko. Od A do Z. Łącznie w wystrojem wnętrza. Wymarzył sobie, że ołtarz będzie połączeniem kamienia, drewna i szkła. Dopiął swego, choć stawało pytanie: czy przepisy liturgiczne na to pozwalają. Po konsultacjach zdecydowano, że tak. Jest więc w skromnym kościele św. Brata Alberta w Będzinie autentyczna wyjątkowość - ma prawdopodobnie jedyny ołtarz w Polsce z elementami szkła. „Oby to był precedens” - mówi inż. Korbutt. Szkła miało być w kościele, według pierwotnej koncepcji, znacznie więcej. Chciałem całą przeszkloną ścianę - mówi architekt - ale projekt nie przypadł do gustu Radzie Parafialnej”. W efekcie powstał kościół skromny i ascetyczny, choć dzięki zastosowanym elementom zdecydowanie wyróżniający się w krajobrazie będzińskiego Starego Warpia.
Kazimierz Salwa
Reklama
ma 75 lat. Radosny i uśmiechnięty niemalże zawsze. Wita się, podając jedną rękę i za chwilę dodając drugą, aby dać dostateczny upust drzemiących w nim gościnności, ciepła oraz szczerości. Jest trochę skrępowany migającą diodą dyktafonu. „Ja od dziecka przyzwyczajony do kościoła” - mówi ze specyficznym akcentem. Mam to we krwi. Jak byłem mały, to rodzice co niedziela, a nawet dwa razy w niedzielę, gonili do kościoła” - słowom towarzyszy machanie ręką wyrażające zawód, że teraz jest inaczej. „Siedem kilometrów miałem” - dodaje z dumą. Teraz Pan Kazimierz ma pięć minut. „Nawet nie muszę się spieszyć” - dodaje jak zwykle uśmiechnięty. Pan Salwa spędził na budowie ostatnie sześć lat. Występuje na tym miejscu jako reprezentant kilkudziesięciu mężczyzn z tej parafii, którzy systematycznie wznosili mury. Robili wszystko. Jak trzeba było, byli zbrojarzami, kiedy indziej cieślami, by na następny dzień stać się posadzkarzami. Ks. Andrzej Stępień żartował często: „Powinniście mi zapłacić za praktykę, bo przecież nauczyliście się tylu fachów”. Odpowiadał mu śmiech. Budowa kościoła św. Brata Alberta to swego rodzaju fenomen z racji emocjonalnego zaangażowania ludzi. Rzadko gdzie buduje się już tak kościoły. Przeważnie wynajmuje się firmę i liczy się jedynie, aby pieniądze były na czas. Pana Kazimierza i innych mężczyzn po całych dniach nie było w domach. „Przychodzililiśmy tylko na obiad, jedliśmy w biegu i zaraz z powrotem” - mówi. „Żona nie krzyczała?” - pytam prowokacyjnie. „Eeee tam” - pada odpowiedź. Pani Janina, z którą żyje w małżeństwie od 49 lat, uśmiecha się i mówi: „Lubię jak mam trochę samotności”. „A gdyby jeszcze raz budować kościół tymi rękami” - pytam, patrząc na spracowane ręce. „No pewnie” - odpowiada bez chwili wahania. Zdrowie dzięki Panu Bogu dopisuje. Choć przedtem często chorowałem, to przy budowie kościoła prawie w ogóle.
Alina Sobecka
jest energiczną kobietą. Gdy mówi, jej ręce jakby wyprzedzały słowa i rwały się do działania. W jednej chwili są szeroko rozłożone, by potem zatoczyć łuk w powietrzu. Moment później wskazują niewidzialny punkt, do którego dopiero podążają jej słowa. Alina Sobecka prezesuje Fundacji św. Brata Alberta. Fundacja ma sklep w Będzinie. Sprzedają dewocjonalia. Z zysku budują i upiększają kościół. To nie wszystko. Żywią biednych, na wzór świętego. „Nie ma tygodnia, aby Pani Alina nie podwiozła produktów na świetlicę środowiskową przy parafii Świętej Trójcy - mówi jeden z jej opiekunów. - Ostatni rok żywiliśmy dzieci praktycznie dzięki Fundacji” - dodaje. O świątyni św. Brata Alberta mówi z pasją. Tak samo z pasją razem z innymi członkami Fundacji dla niej pracowała. „Może fizycznie zrobiłam mało. Nie miałam rąk otartych od cegieł i nie doświadczyłam wżerającego się w skórę wapna. Ale myślę, że razem z innymi panami i paniami też dołożyłam małą cząstkę. Szukaliśmy pieniędzy wszędzie, gdzie się dało. Zwiększaliśmy obroty sklepu, jeździliśmy za towarem. Chodziliśmy po domach, zbierając składki. Staraliśmy się, żeby żaden grosz się nie zmarnował” - mówi szybko. Gdy przywołuje wspomnienia, wydaje się jakby głos jej się łamał. Ze wzruszenia.
Ks. Zdzisław Reterski
jest proboszczem u św. Brata Alberta w Będzinie. Przez ostatnie cztery lata kończył budowę kościoła. Spośród prac wykonanych pod jego kierownictwem należy wymienić ogrzewanie kościoła, posadzkę, zagospodarowanie wnętrza. To znaczniejsze dokonania. Siedzę u niego w małym pokoiku. Na białej ścianie niewielki obraz. Wzniesione ku górze, niechybnie ku Bogu, ręce człowieka. Może to być gest prośby, przebłagania, jak również dziękczynienia. Ciekawi mnie, co czuje człowiek - kapłan, który zapisze się w historii jako ten, który w imieniu wspólnoty ludzi wierzących przedstawiał Biskupowi wzniesione mury, aby ten ofiarował je na Dom dla Boga. „Dopiero teraz do mnie dociera znaczenie wydarzenia - mówi spokojnie. - W ostatnim czasie mieliśmy przecież tyle na głowie, przygotowania świątyni, przygotowania samej uroczystości, do tego wizytacja. Teraz przyjdzie pora, aby głębiej zastanowić się nad znaczeniem wydarzenia”. Konsekracja w tym roku była dla niego zaskoczeniem. „Nie przypuszczałem, że wszystko pójdzie tak szybko” - mówi. Decydująca okazała się wola Księdza Biskupa, który zasugerował, aby stało się to już teraz. „Co dalej?” - pada pytanie. „Ławki, organy, upiększanie otoczenia, a przede wszystkim budowanie Kościoła Żywego” - odpowiada. Świątynia ma być przecież miejscem spotkania Boga z ludźmi.
Współpraca Rafał Książek