Ks. prof. Stefan Wyszyński należał do diecezji włocławskiej,
którą po inwazji hitlerowskiej na Polskę musiał opuścić z rozkazu
bp. Michała Kozala, ponieważ jako profesor nauk społecznych w Seminarium
Duchownym we Włocławku i na Uniwersytecie Robotniczym, a także jako
redaktor miesięcznika Ateneum Kapłańskie był imiennie poszukiwany
przez gestapo.
Początkowo przebywał u swego ojca w miejscowości Wrociszew
k. Warki. Następnie na propozycję matki Elżbiety Czackiej, założycielki
i przełożonej generalnej Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, oraz
ks. Władysława Korniłowicza, ojca duchownego tegoż zgromadzenia,
przyjął funkcję kapelana prowizorycznej placówki zgromadzenia, która
dzięki łaskawości hrabiostwa Zamoyskich znalazła tymczasową gościnę
w obszernej oficynie w Kozłówce k. Lubartowa.
Ks. Wyszyński sprawował codzienną Eucharystię i wieczorne
nabożeństwa, prowadził rekolekcje, wygłaszał konferencje religijne
i społeczne, służąc pomocą duchową siostrom, niewidomym, a także
wielu ukrywającym się w Kozłówce uchodźcom. Po roku siostry i osoby
niewidome z Lasek opuściły Kozłówkę, przenosząc się do Żułowa k.
Krasnegostawu.
Przyjechał tam także ks. prof. Stefan Wyszyński witany
radośnie, zarówno przez Siostry Franciszkanki i ks. Władysława Korniłowicza,
jak i przez niewidome pensjonariuszki, z których większość znała
go z Kozłówki i wysoko ceniła. Budził zaufanie, miał dobre słowo
i życzliwość dla każdego. Był mądry i dobry. Cechowało go również
poczucie humoru i subtelny dowcip. W Żułowie okazał się dobrym duchem
dla wszystkich domowników. Oto kilka migawek, które zachowały się
w mojej pamięci po 60 latach, dzielących nas od tych dni...
Był Wielki Czwartek. Dwie nasze siostry przygotowywały
w piwnicy Grób Pana Jezusa. W pewnym momencie tak niefortunnie stanęły,
czy możne raczej "zawisły" na niefachowo sporządzonym przez siebie
rusztowaniu, że gdy Ksiądz Profesor wszedł do tego pomieszczenia,
by sprawdzić stan przygotowań do wielkopiątkowej liturgii, rusztowanie
się złamało. Obydwie siostry runęłyby na kamienną posadzkę, gdyby
nie to, że ks. Wyszyński otworzył szeroko ramiona i jego dobroczynne
dłonie chwyciły spadające już siostry, stawiając je bezpiecznie na
podłodze.
Inne wspomnienie pochodzi z okresu okupacji niemieckiej.
Był to czas niezmiernie trudny dla Polaków; następowały liczne aresztowania,
wywózki, egzekucje, szczególnie zaś gnębione i szpiegowane było duchowieństwo.
W korespondencji więc musieliśmy posługiwać się pseudonimami.
Do Księdza Profesora pisało się "Siostra Cecylia" albo
najczęściej "Basia" lub "Baśka" i on właśnie tak swoje listy podpisywał.
Do ks. Korniłowicza mówiono "Frania" albo "Siostra Franciszka". Nie
wszyscy jednak potrafili używać tych pseudonimów właściwie. Na przykład,
gdy któryś z wymienionych księży przybywał konspiracyjnie do stolicy
dla posługi duszpasterskiej, zatrzymując się w naszym ówczesnym
warszawskim domu, zdarzało się, że uprzedzone o tym osoby zadawały
nam telefonicznie niefortunnie sformułowane pytania, np. "Kiedy można
przyjść do Frani do spowiedzi?" albo "O której Baśka odprawi dziś
Mszę św., bo chcemy na nią się wybrać?". A przecież za czasów okupacji
hitlerowskiej telefony były na podsłuchu, więc taka nieostrożność
mogła kosztować życie. Gdy ks. prof. Wyszyński opuścił Żułów, by
pracować najpierw jako katecheta w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach,
a następnie, gdy tylko zakończyły się działania wojenne, wyjechał
do swojej diecezji włocławskiej i objął stanowisko rektora Seminarium
Duchownego, nie przerwał kontaktów z Żułowem. Zachowało się kilka
jego listów... 30 stycznia 1945 r. ks. Wyszyński tak napisał z Włocławka: "
Polecam modlitwie Sióstr diecezję, by odzyskała swoje parafie, by
odżyła nasza katedra i napełniło się znów Seminarium Duchowne, by
opustoszałe parafie otrzymały kapłanów, by świątynie były otwarte
dla czci Bożej. To dziś najważniejsza troska, by ci ludzie, którzy
przez pięć lat byli bez sakramentów, chcieli z nich korzystać. Polecam
i siebie modlitwie Sióstr, proszę - wspierajcie mnie w pracach moich"
.
7 kwietnia 1946 r. z kolei zwrócił się z Włocławka do
ówczesnej przełożonej w Żułowie: "Bardzo proszę Siostrę, by poleciła
mnie modlitwom Sióstr domu żułowskiego i wszystkich jego mieszkańców.
Może kiedyś wywdzięczę się za to. Matce Najświętszej oddaję...".
28 kwietnia 1946 r. napisał jeszcze z Włocławka, ale już jako nominat
na biskupa diecezji lubelskiej, dziękując za nasze życzenia z okazji
tej nominacji: "Składam podziękowania za życzenia. Ufam, że będą
one poparte modlitwą, bym odpowiedział łasce Bożej, zadaniom wyznaczonym
przez Kościół i oczekiwaniom wiernych. Wierzę, że obecność Sióstr
Franciszkanek na terenie mojej diecezji będzie specjalną dla mnie
pomocą. Proszę wiedzieć, że będę od Was oczekiwał szczególnej modlitwy
w intencji wszystkich spraw mi zleconych. Myślę nawet, że mam prawo
na to liczyć".
W liście z 5 maja 1946 r., pisanym z Częstochowy przed
rozpoczęciem swoich rekolekcji poprzedzających sakrę biskupią, której
udzielił 12 maja kard. August Hlond, Biskup nominat ustosunkował
się do dyskusji, jaka się nawiązała w Żułowie i do stosunku wzajemnego
między nim, biskupem lubelskim, a wspólnotą żułowską. Między wspólnotą
Lasek a żułowską zaistniała pewna rywalizacja o przyjaźń i serce
Księdza Profesora. Pierwszy był Żułów, gdzie Ksiądz był kochany i
ceniony jak ktoś bardzo bliski, ale następnie spędził długi czas
w Laskach, gdzie przeżył razem z ich mieszkańcami heroiczny czas
Powstania Warszawskiego. Był tu kapelanem szpitala powstańczego i
grupy "Kampinosu" AK, wyszukiwał i zbierał w lesie rannych, asystował
przy operacjach, towarzyszył umierającym. Czy więc nie związał się
sercem szczególniej z Laskami? Może już Żułów stał mu się teraz obojętny?
Biskup nominat odpowiedział wyraźnie na te wątpliwości: "
Już jestem na Jasnej Górze... przed konsekracją biskupią... zwracam
się do Was, jako do najbliższych mi osób na terenie diecezji, z którymi
jestem najbardziej zżyty i Was szczególnie proszę o modlitwę do Boga
przez Matkę Najświętszą. Wiem, że Wy mnie najlepiej rozumiecie. Wcale
nie wątpcie w to, kogo kocham bardziej, bo chociaż duży kawał serca
mojego jest w Laskach, to jednak mam obowiązek ex iustitia (z tytułu
sprawiedliwości - przyp. S. J.) Was bardziej kochać, jako powierzone
mi owieczki. Spór toczony w Żułowie jest rozstrzygnięty bezapelacyjnie
przez ordo caritatis (porządek, czy hierarchia miłości - przyp. S.
J.). Ale wy nawet nie wiecie, jakie to nakłada na Was ciężary. Dlatego,
że ordo caritatis wymaga dwustronności. Sprawiedliwość dających oczekuje
sprawiedliwości biorących. Uważam Was za najbliższe mi straże modlitwy.
Wszystkie moje niepowodzenia w pracy będę Wam przypisywał, uważając,
że nie dość czuwacie przy mnie... ale też wszystkie radości i owoce
dla chwały Bożej będę - po Bogu i Matce Najświętszej - Wam zawdzięczał.
Oto jak rozumiem nasz stosunek wzajemny... oddaję się Waszym modlitwom
i dobrej opiece Waszej miłości. Będę tu o Was pamiętał na Jasnej
Górze... Sercem Wam oddany, Wasz biskup Stefan".
31 maja 1946 r. bp Stefan Wyszyński nawiązał w swym liście
do naszego udziału w jego ingresie: "Dziękuję Wam za wszystko, a
zwłaszcza za to, żeście tak dobrze użyły Waszego doświadczenia życiowego,
by tak blisko stanąć przy mnie w katedrze. Miałyście do tego całkowite
prawo i cieszę się, że dobrze z tego prawa skorzystałyście. Bądźcie
nadal tak blisko i wspierajcie mnie w poczynaniach moich modlitwą...
Gdy tylko sprawy się ułożą, może dotrę do Was. Teraz się mnie nie
spodziewajcie, gdyż dni są bardzo gorące w początkowych pracach.
Ale Bóg pozwoli na chwile wolniejsze wśród tej pracy...". 20 czerwca
1946 r. biskup lubelski prosił: "Módlcie się o to, by mi oddali Seminarium,
jest to najpilniejsza sprawa diecezji - Wasz Ojciec".
Jeszcze jeden list biskupa lubelskiego Stefana Wyszyńskiego
ocalał, ale wymaga on pewnego wyjaśnienia. W 1946 r. w Polsce panował
głód i w Pałacu Biskupim, i organizującym się Seminarium Duchownym
w Lublinie. W lipcu tegoż roku nadarzyła się wyjątkowa możliwość,
by zawieźć tam trochę zapasów, gdyż Polski Czerwony Krzyż wypożyczył
nam na kilka godzin ciężarówkę dla dowiezienia jakichś materiałów
do Surhowa, gdzie założyliśmy niedawno schronisko dla niewidomych
żołnierzy, którzy stracili wzrok w ostatnich walkach w obronie Polski.
Z Surhowa do Żułowa było już niedaleko. Poprosiłyśmy kierowcę, by
pojechał do Żułowa po zapasy, które chciałyśmy dowieźć do Lublina.
Trzeba się było spieszyć, by samochód oddać Czerwonemu Krzyżowi o
wyznaczonej godzinie. Siostry żułowskie załadowały w pierwszej kolejności
klatki z żywym inwentarzem i drobiem. Nie zabrakło ozdób i dekoracji
różnego rodzaju, kwiatów, a zwłaszcza nasturcji - ulubionych kwiatów
kard. Wyszyńskiego. W przygotowanie transportu zaangażowane były
także niewidome pensjonariuszki z Żułowa.
Kiedy znalazłyśmy się w Lublinie, trzeba nam było przeprowadzić
staranny wywiad koło siedziby biskupiej. Okazało się, że głównego
gospodarza nie było w domu, pojechał gdzieś w teren z posługą biskupią.
Mogłyśmy więc swobodnie po swojemu gospodarować w jego dostojnych
komnatach. Zamieniły się one wkrótce w coś na kształt spiżarni czy
podwórka, a może też i ogrodu, bo wszystko tonęło w kwiatach. Krzyż
wiszący wysoko, żyrandol, a nawet sam sufit ozdobiony był girlandami
z nasturcji. Po dokonaniu tej "inwazji" na dom biskupi trzeba było
jak najprędzej uciekać. Chciałyśmy, by raczej myślał, że pod jego
nieobecność grasowały tu jakieś niesforne krasnoludki czy chochliki,
które mu dom do góry nogami przewróciły. My zaś, poważne niewiasty,
nie mamy z tym nic wspólnego.
Ale, niestety, zostałyśmy "zdekonspirowane", czego Ksiądz
Biskup dał wyraz listem do nas z 12 lipca 1946 r., w którym napisał: "
Byłem przerażony spiżarnią, jaką urządziły Siostry w moim pokoju
przedkaplicznym... Takiego zmaterializowania dokonały Siostry ´potajemnie´,
gdy byłem zajęty pracą uduchowiania. Dziwne losy rządzą światem.
Powiał wiatr od żułowskiego Wschodu. Pomimo wszystko jestem Wam wdzięczny
za te nasturcje i wszystkie szczegóły, które świadczą więcej o sercu
niż o cnocie roztropności i umiaru. Mam jednak nadzieję, że i te
cnoty, właściwe wiekowi dojrzałemu, z czasem zawitają do Żułowa.
Bóg zapłać i za orła Halusi (był to pięknie wyrzeźbiony orzeł - podarunek
od niewidomej pensjonariuszki Żułowa, Halusi Malczyk - przyp. S.
J.), i za dwukłos żytni, i Pax z perełek od Szwalni, i za kilimek
przed łóżko (co zachęca do snu, a więc opóźnia przyjazd do Żułowa
- ´kto sieje w ciele, z ciała zbiera skażenie´). Bardzo muszę dziękować
za dary ´nieczyste´ (jest to aluzja do poglądów Starego Testamentu
- przyp. S. J.), za prosiątko i za cielątko (które oddałem na edukację
do Seminarium), dziękuję za uduchowionego królika, za kurki itd.,
itd., itd. I osobno dziękuję za dary ´tłuste´, słodkie, leśne i sadowe,
osobno za dary sanitarne - a szczególnie osobno za makowiec. Jestem
przytłoczony i zatłumiony... Szczególnie jestem rad z darów księży
zapomnianych. Res clamant ad dominos (rzeczy dążą do swoich panów
- przyp. S. J.) - oddajcie je pospiesznie właścicielom. Sam akt dobrej
woli wystarczy". Na tym kończy się ostatni zachowany list kard. Stefana
Wyszyńskiego do wspólnoty żułowskiej. O tym zaś, co było później,
mówi nam historia.
Jesienią 1948 r. biskup lubelski Stefan Wyszyński został
z woli Kościoła arcybiskupem Gniezna i Warszawy, Prymasem Polski.
Był wielką postacią Kościoła i naszej Ojczyzny jako niezłomny Pasterz,
Obrońca wiary i Narodu polskiego w jakże trudnym okresie naszych
dziejów. Opowieść o nim jako o Prymasie Tysiąclecia nie nam, skromnym
mieszkankom Żułowa, przysługuje. Hierarchowie, historycy, utalentowani
pisarze wypowiadają się w licznych publikacjach o tym Mężu Opatrznościowym.
Natomiast nam, żuławiankom, na modlitwę których tak bardzo
liczył śp. Ksiądz Prymas, z pewnością przystoi modlitwa o jego beatyfikację.
Prosimy o przyłączenie się do niej: Boże w Trójcy Świętej Jedyny,
Ty w swojej niewypowiedzianej dobroci powołujesz ciągle nowych apostołów,
aby przybliżali światu Twoją Miłość. Bądź uwielbiony za to, że dałeś
nam opatrznościowego Pasterza, kard. Stefana Wyszyńskiego, Prymasa
Tysiąclecia. Boże, źródło wszelkiej świętości, spraw, prosimy Cię,
aby Kościół zaliczył go do grona swoich świętych. Wejrzyj na jego
heroiczną wiarę, całkowite oddanie się Tobie, na jego męstwo wobec
przeciwności i prześladowań, które znosił dla Imienia Twego. Pomnij,
jak bardzo umiłował Kościół Twojego Syna, jak wiernie kochał Ojczyznę
i każdego człowieka, broniąc jego godności i praw, przebaczając wrogom,
zło dobrem zwyciężając.
Otocz chwałą wiernego Sługę Twojego, Kardynała Stefana,
który postawił wszystko na Maryję i Jej zawierzył bez granic, u Niej
szukając pomocy w obronie wiary Chrystusowej i wolności Narodu. Ojcze
nieskończenie dobry, uczyń go orędownikiem naszych spraw przed Tobą.
Amen.
Pokornie Cię błagam, Boże, udziel mi za wstawiennictwem
kard. Stefana Wyszyńskiego tej łaski, o którą Cię teraz szczególnie
proszę...
Pomóż w rozwoju naszego portalu