Środa - krok po kroku
Reklama
W siedzibie warsztatów przy ul. II Armii pustka. Jak się okazuje, podopieczni wyjechali dzisiaj do Babimostu odwiedzić swojego chorego kolegę. Maria Mikuła, kierownik warsztatów, przybiega spóźniona z
obrad komisji ds. niepełnosprawnych, działającej przy Urzędzie Miasta. „Dzisiaj na posiedzeniu była mowa o warsztatach. Zapowiedziano, że przyszłą radę w całości poświęcą rozpatrzeniu wniosku o
rozszerzenie działalności warsztatów o 5 osób” - opowiada przejęta. Organem założycielskim i kierującym warsztatami w Zielonej Górze jest Katolickie Stowarzyszenie na rzecz Osób Niepełnosprawnych
„Tęcza”. Dzisiaj, po 5 latach działalności, stowarzyszenie prowadzi nie tylko warsztaty, ale także dwie świetlice dla dzieci i młodzieży oraz klub „Kolory życia” dla dorosłych
z problemami psychicznymi. Organizuje także różne imprezy i wyjazdy nie tylko dla swoich podopiecznych, ale także dla niepełnosprawnych z miasta i okolic.
Krok po kroku kierowniczka warsztatu odsłania przede mną codzienną pracę. Na warsztaty przyjęto 20 osób, w tym 7 z terenu gminy Zielona Góra. Jeden podopieczny dojeżdża codziennie z Babimostu. Upośledzenie
uczestników warsztatów jest zróżnicowane, czworo z nich porusza się na wózku. Podopieczni co tydzień zmieniają pracownie, mogą skorzystać z pracowni komputerowej, technicznej, gospodarstwa domowego, plastycznej
i hafciarskiej. Dodatkowo mają codziennie zajęcia indywidualne lub grupowe z rehabilitantką Małgorzatą Ambroży, raz w tygodniu zajęcia z psychologiem Elżbietą Kaczmar, zajęcia teatralne z aktorką Małgorzatą
Wower oraz biblioterapię.
Kiedy wychodzę, wracają niepełnosprawni z opiekunami. Na dwójkę z podopiecznych nie chciał zaczekać samochód miejski przeznaczony specjalnie do przewożenia niepełnosprawnych. Miał zaraz kolejne zlecenie.
„Cieszę się, że już wkrótce, jeśli pomogą nam sponsorzy, będziemy jeździć własnym samochodem. Wtedy kilkuminutowe spóźnienie nie będzie problemem” - mówi kierownik warsztatu.
Piątek - zdjęcia
Reklama
Mietek ma pretensje do rehabilitantki, gdyż nie powiedziała mu, że będę dzisiaj robić zdjęcia. „Poszedłbym do fryzjera” - mówi. Wszyscy go zapewniają, że dobrze wygląda. Pokazuję mu
zdjęcia na podglądzie w aparacie. Jest zadowolony. Przechodzę od pracowni do pracowni. W każdej z nich inny świat. Łączy je jedno - wszystkie kolorowe i zapełnione pracami uczestników warsztatów.
Największe zamieszanie w kuchni. Uczestnicy pod fachowym okiem Izy Wurst sami kroją produkty, otwierają puszki, smarują chleb. Dzisiaj w menu wędlina i surówka warzywna. Za chwilę wszystko trafia na stoły
półkolem ustawione w holu. W kuchni prym wiedzie Jola. Wszędzie jej pełno, cały czas dogląda, czy wszyscy pracują i czy czasem nie za mało nakrojono. Maria Mikuła jednym tchem wymienia sponsorów, dzięki
którym dostają większość produktów: piekarnię „Grono”, „Domet,” „Oazę”, „Richard”. Niektóre wydawnictwa przysyłają im także archiwalne czasopisma.
W pracowni plastycznej Aneta Szymańska-Koncur uczy malować na szkle. Pod jej fachowym okiem uczestnicy warsztatów malują witraże, ozdabiają butelki, wazoniki, szklanki, słoiki. „Niektórzy mają
szczególne uzdolnienia do tego rodzaju pracy artystycznej, jak np. Basia” - mówi pedagog.
W pracowni hafciarskiej, którą prowadzi Iza wykonuje się bardzo wiele przedziwnych rzeczy. Są tu wypchane drzewa - to specjalizacja chłopaków, którzy nie chcą szyć - maskotki, gobeliny,
serwetki, malowidła na materiale i jedwabiu, plecionki. Przede wszystkim jednak zajmują się haftowaniem obrusów, bieżników, serwetek czy małych obrazków. Zwłaszcza tych mniejszych form, bo uczestnicy
chcą jak najszybciej widzieć efekt swojej pracy. „Haftujemy supełkami, krzyżykami, pętelkami, jak kto woli. Supełki mają wielkie powodzenie ze względu na ich terapeutyczny efekt, uczestnicy lubią
bardzo przytulać się do wełenki, dotykać ją palcami. Mówią o niej, że jest ciepła i miła” - mówi Iza. Wzornictwo wykorzystywane jest z katalogów hafciarskich, niektóre jednak trzeba albo powiększyć,
albo lekko zmienić, żeby odpowiadały możliwościom podopiecznych. Heniu szyje bardzo ładnie ściegiem gobelinowym, Piotr pięknie maluje na jedwabiu, Adaś nawleka koraliki i guziki. „Nie zawsze prace
uczestników są idealne, ale nasze zadanie polega na tym, by tak je oprawić, tak dobrać kolory i wyeksponować, by były zauważone i ładne. Doceniamy każdą pracę, zawsze po skończeniu jakiejś robótki wieszamy
ją na ścianie, wszyscy przychodzą oglądać i chwalą. Bardzo zwracamy uwagę na to, żeby każdy czuł się tu doceniony” - wyjaśnia Iza.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Poniedziałek - troska
W auli warsztatów trwa próba generalna do przedstawienia na Dzień Matki. Zza zamkniętych drzwi słychać śpiew - „Jedzie pociąg z daleka”. W pracowniach pusto. Maria Mikuła mówi, że prowadzenie
warsztatów to nieustanna troska o to, by niczego nie zabrakło, by można było się rozwijać, doszkalać kadrę... „Od trzech lat chodzę po różnych firmach, zakładach i hurtowniach w Zielonej Górze i
okolicy z prośbą o wsparcie warsztatów. Wielu odpowiada na nasz apel pozytywnie. Można powiedzieć, że mamy już stałych przyjaciół, którzy nas wspierają różnymi produktami lub finansowo, jak np. właściciel
komisu „Zygmunt - mówi Danuta Bilska i dodaje. - Nie chodzę sama, zabieram ze sobą naszych podopiecznych. Oni przy okazji każdych świąt czy naszych imprez pamiętają o swoich dobroczyńcach”.
Pracownice warsztatów uczestniczą w kursie przygotowującym do korzystania ze środków unijnych prowadzonych w ramach unijnego programu „europaNONexluded” w Collegium Polonicum w Słubicach.
Warsztaty weszły już na stałe w świadomość zielonogórskiego świata naukowego. Przysyłani są tu studenci z Uniwersytetu Zielonogórskiego na odbycie praktyk, a Akademia Medyczna z Wrocławia, która ma
w mieście swoją filię, wybrała „Tęczę” jako jedno z miejsce praktyk dla studentów z kierunku pielęgniarstwa.
Środa - Dzień Matki
„Jedziemy sobie do Krakowa”, „Stary niedźwiedź mocno śpi”, „Rolnik bierze żonę” i wiele innych piosenek i zabaw przygotowali dla swoich mam i opiekunów uczestnicy warsztatów
terapii zajęciowej. Pod okiem Małgorzaty Wower przez kilka spotkań szykowali rekwizyty, ćwiczyli indywidualne wystąpienia. Henryk Sienkiewicz był niezastąpionym zawiadowcą stacji, Basia dzielnie dzierżyła
lizak i kierowała ruchem pociągów, Mieciu był konduktorem, a Tomek (pod krawatem) był groźnym Janosikiem. Z wypiekami na twarzy i z przejęciem dziękowali swoim warsztatowym opiekunkom „za serce
i codzienną troskę o nich, i że choć nie są ich biologicznymi mamami, to jednak jakby nimi były”. Potem prezenty i dla warsztatowych opiekunek, i dla swoich mam. Całusy, uściski i łzy wzruszenia.
Chwilę później rozmawiam z psycholog Elżbietą Kaczmar. „Praca z niepełnosprawnymi - mówi - polega w głównej mierze na aktywowaniu uczestników, by mogli lepiej funkcjonować w środowisku,
do którego wrócą, żeby czuli się tam potrzebni. Praca w wymiarze psychologicznym i emocjonalnym pozwala sobie radzić w środowisku, które wielokrotnie jest niesprzyjające. Spotykam się z nimi raz w tygodniu
rozmawiamy o ich relacjach między sobą i relacjach w domu, które często w przypadku tych osób są skomplikowane. Próbujemy wspólnie znajdować odpowiedzi, wyjaśniać problemy”.
Do Danuty Bilskiej, jednej z warsztatowych opiekunek, przytula się Władzia. Jest jej smutno. Ona też jest matką. Na co dzień jej macierzyństwo nie jest łatwym doświadczeniem. Trudno osobie niepełnosprawnej
wychowywać dorastającą córkę. Z uczepioną rękawa Władzią Danuta Bilska prowadzi mnie do swojej pracowni. Na ścianach gipsowe odlewy, wycięte ze sklejki figury, gry edukacyjne, bukiety z papierowych kwiatów,
stroiki. Skąd pomysły na te wszystkie prace? - pytam. Okazuje się, że zbieractwo w pracowni technicznej to spaczenie zawodowe. Pani Danuta kawałki korzeni, materiałów, szyszki i wszelkie materiały
nadające się do ponownej obróbki zabiera z każdego miejsca, w którym się tylko znajdzie.
Minął tydzień
Maria Mikuła mówi, że po trzech latach wspólnej pracy z niepełnosprawnymi uczestnikami warsztatów zauważa u nich znaczną poprawę w umiejętności społecznego funkcjonowania. Odkryli swoje talenty, mają
poczucie własnej wartości i godności. „Uczą się trudnej sztuki życia. Mam nadzieję, że przed niektórymi uczestnikami warsztatu w niedalekiej przyszłości otworzą się życzliwe serca przedsiębiorców
i pracodawców, i że nasi podopieczni otrzymają szansę wykorzystania potencjału, jaki w nich drzemie, oczywiście na miarę swoich możliwości” - podkreśla kierowniczka warsztatu.
Moje spotkanie z warsztatami „Tęczy” to miała być rutynowa wizyta dziennikarza, który zadaje pytania, robi zdjęcia, i po góra dwóch godzinach, wychodzi. Okazało się jednak, że tak się
nie da. Po pierwsze, temat okazał się zbyt szeroki, pracownie zbyt interesujące, by spędzić w nich tylko pięć minut, a pracownicy i uczestnicy warsztatów od pierwszego dnia traktowali mnie, jakbym była
z nimi od zawsze. Po drugie, ujął mnie Mieciu, gdy po kolejnej wizycie wychodziłam z budynku, a podopieczni skończyli właśnie próbę swojego przedstawienia, krzyknął za mną - „Cześć Magda!
Przyjdziesz jeszcze jutro!”. „Na pewno” - powiedziałam. I przyszłam nie tylko następnego dnia, ale jeszcze przez kilka następnych. A już niedługo znów się spotkamy w Podkowie Leśnej
w Noc Świętojańską.