Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze wspomina się
z uśmiechem. Razem z Pałacem Kultury i Nauki był kolejnym dowodem "
przyjaźni" polsko-radzieckiej. Okraszony ruskimi babami i dźwiękami
bałałajek, miał festiwal swój urok i zalety. Najpierwszą była promocja
miasta w kraju i za granicą, oczywiście wschodnią. Przemiany ustrojowe
położyły kres konkursowemu śpiewaniu w języku bratniego narodu. Amfiteatr
stopniowo niszczał, a Zielona Góra wypadła z klubu miast festiwalowych.
Jednak nie na długo. Władze miasta dbając o promocję postanowiły
stworzyć nowe święto muzyki, a że przyjaźnimy się teraz z narodami
zza zachodniej granicy, decyzja o charakterze festiwalu nie była
trudna. W dniach 22-23 czerwca br. odbył się już II Festiwal Piosenki
Zjednoczonej Europy.
Pomysł na nadanie rozgłosu Zielonej Górze przedni. Po
ubiegłorocznych problemach z emisją telewizyjną festiwalu, w tym
roku zmagania konkursowe i występy gwiazd można było zobaczyć na
żywo w programach regionalnych, natomiast finał - wręczenie nagród
- w "Jedynce". Dobry czas antenowy i profesjonalna realizacja festiwalu
na pewno przyczyniły się do nagłośnienia imprezy, czego rezultaty
zaowocują już za rok, a także przypomniały Polsce, że Zielona Góra
wciąż istnieje i ma się dobrze. Festiwal Zjednoczonej Europy ma szansę
stać się imprezą równorzędną z festiwalami w Opolu i w Sopocie. Nie
dorówna im z roku na rok, ale rosnąca liczba zgłoszeń uczestników
konkursu i towarzysząca imprezie wrzawa medialna dobrze jej wróżą.
Zwłaszcza ta ostatnia ma decydujące znaczenie. Media kształtują opinie,
gusty, kreują rzeczywistość. Stwierdzenie w dobie postbigbrotherowej,
że stajemy się społeczeństwem medialnym jest truizmem. Światowcy
obyci z nowinkami technicznymi ślą SMS-y, e-maile, czatują (gawędzą
za pośrednictwem internetu) z połową Polski i świata, pożerają reklamy ("
Noc Reklamożerców" w Warszawie), z wprawą poruszają się wśród setek
ikon, znaków i symboli popkultury. Zapatrzeni w telewizory, monitory,
wyświetlacze, komunikując się okaleczają język. Słowo pisane odchodzi
do lamusa, a puste miejsce zajmują piktogramy. Pęd życia pozbawia
ludzkość autorefleksji, zatrzymania się nad sobą oraz niszczy zdolność
skupienia. Uwagę może zatrzymać artykuł, notka, felieton, lecz nie
dłużej niż na kilka minut. Przeczytać książkę to dla wielu czyn iście
heroiczny.
W trosce o kulturę duchową narodu i jego poziom intelektualny
sięgnięto po reklamę. W spotach telewizyjnych zachęca się rodziców
do czytania swoim pociechom bajek. Brawo! Czym skorupka za młodu
nasiąknie... Dorośli dowiedzą się, że trzeba, a przynajmniej powinno
się czytać dzieciom. Czytać? Tak, ale co...? Dzieci są wybredne,
nie zadowoli ich Jaś i Małgosia, gdy w telewizji Power Rangers. Która
książka może konkurować z ogłupiającymi Pokemonami czy innymi kiczowatymi
produktami telewizji? Obawiam się, że ani Wojtek, który chciał zostać
strażakiem ani Krasnal Hałabała nie sprostają wyzwaniu. Bohaterowie
książek dla dzieci trącą dziś myszką, a godnych następców próżno
szukać. "Nasi milusińscy" (urocze określenie telewizyjne) z radością
więc wysiadują przed ekranem, wiedząc, że żadne książkowe przynudzanie
im nie grozi, bo nawet rodzice nie mają sił, by sięgnąć po Plastusiowy
pamiętnik. Broni się jeszcze Brzechwa i Tuwim. Jak długo Lokomotywa
będzie jeszcze ciągnąć dzieci, nie wiem. Na razie taką lokomotywą,
ba, potężnym parowozem literatury dla dzieci, młodzieży, a nawet
dorosłych jest Harry Potter. Dotychczasowe trzy książki Joanne K.
Rowling rozchodzą się w olbrzymich nakładach, a dzieci zaczytują
się w przygodach Harry´ego. I choć część krytyki ma zastrzeżenia
do przedstawionego w serii obrazu świata, to może dzięki lekturze
Harry Pottera młodzi sięgną po np. Wakacje z duchami Bahdaja czy
serię o Panu Samochodziku. Wówczas, gdy pokochają czytanie, tę przygodę
wyobraźni, nawet telewizyjny Herkules nie oderwie ich od książki.
I reklamy czytania będą zbędne, na co cierpliwie czekam.
Pomóż w rozwoju naszego portalu