Jako chrześcijanie wierzymy w Boga, w życie pozagrobowe, nagrodę
i karę po śmierci oraz w świat duchów, czyli Aniołów, dusze zmarłych
i diabła. Na wsi te wierzenia mają jeszcze specyficzną otoczkę, wiadomo
- Boga się kocha, a jednocześnie boi. Dusze zmarłych zbawionych pomagają
tym, którzy zostali na "tym łez padole", dusze w czyśćcu w zasadzie
nikomu nie szkodzą, ale czasem mogą potrzebować pomocy i "dlatego
przychodzą do swoich bliskich, aby o nią prosić. Może to być czasem
uciążliwe dla domowników albo znajomych, bo nie mając możliwości
porozumiewania się bezpośredniego, czynią to za pomocą różnych znaków
i stąd przekonanie o straszeniu.
Na końcu wioski nad niewielką rzeczką mieszkali starzy
Olbrykowie. Mieli dwoje dzieci - syna i córkę, którzy wyjechali do
miasta na drugi kraniec Polski. Rodzice pozostali więc sami. Na początku
maja przystąpili do remontu domu, bo był pochylony i groził zawaleniem.
Miejscowy cieśla bardzo sprytnie wzmocnił konstrukcję budynku i pokrył
dach eternitem. Był to chyba pierwszy w wiosce dach kryty tym nowoczesnym
materiałem, sprowadzanym aż z Rzeszowa. Część pieniędzy wykonawca
otrzymał od razu na rękę, resztę miał dostać za kilka miesięcy, czyli
po żniwach. Olbryk jakimś cudem uzbierał brakującą sumę i banknoty
zawinięte w gazetę położył na szafie, o czym nie wiedziała jego żona.
Zresztą ona nie wiedziała także o zadłużeniu męża. Niespodziewanie
pod koniec czerwca stary Olbryk zmarł, nie cieszył się długo odnowionym
mieszkaniem. Pochowano go na cmentarzu w miasteczku, wdowa i reszta
rodziny wrócili do domu, syn postanowił pozostać kilka tygodni z
matką aż ta dojdzie do siebie. Spokoju jednak w domu nie było, szczególnie
w nocy. Dom przeraźliwie trzeszczał jak podczas wielkiej burzy, coś
stukało w sufit, czasem przewracały się krzesła lub gasła naftowa
lampa, jakby ją ktoś zdmuchnął. Sąsiedzi mówili, że to dusza zmarłego
szuka pomocy, dlatego rodzina zamówiła za niego dodatkową Mszę św.,
ale to niczego nie zmieniło. Niecodzienne zjawiska dalej trwały i
w nocy spać się nie dało. Sprowadzono Księdza Proboszcza, aby modlił
się i dom poświęcił, ale to także nie pomogło. Wszyscy zastanawiali
się, jaka jest przyczyna tych dziwnych zjawisk, i nikt nie mógł znaleźć
sensownej odpowiedzi. Postanowiono, że dom pozostanie pusty, a matka
pojedzie do miasta. Pakowano co lepsze rzeczy, a część rzeczy po
zmarłym oddano znajomym. Ktoś przejrzał rupiecie znajdujące się na
szafie i wtedy zauważono kawałek zwiniętej gazety. Syn rozwinął zawiniątko,
z którego wysunęły się pieniądze. Po dokładnych oględzinach okazało
się, że jest tam napisane: "Pieniądze oddać cieśli". Wola zmarłego
została spełniona, chociaż żałowano tych paru złotych, ale też skończyły
się kłopoty ze straszeniem w nocy. Po oddaniu długu już nic nie zakłócało
spokoju w domu i wdowa nie wyjechała do miasta. Ludzie od początku
byli przekonani, że to dusza zmarłego domagała się czegoś. Gdy po
spłaceniu długu wszystko wróciło do normy, to wieść o tym wydarzeniu
rozeszła się lotem błyskawicy po całym powiecie.
Podobno największym osiągnięciem szatana jest wmówienie
ludziom, że go nie ma. No a jeśli nie istnieje, to wtedy "róbta co
chceta". Potrafił on też wmówić, że jest takim głupkowatym stworem,
którego byle jaki chłop może oszukać, a nawet wykorzystać. Takie
przekonanie weszło do wielu legend i opowieści, ale mimo to ludzie
na wsi mocno wierzyli w działanie szatana i bali się go, wiedząc
jednocześnie, że można go pokonać. Przez całe lata oficjalna propaganda
wyśmiewała tę wiarę, a szczególnie przekonanie o opętaniu przez złego
ducha. Tłumaczono to jako chorobę psychiczną, zamykano takich ludzi
w szpitalach psychiatrycznych i próbowano leczyć. Nie dawało to jednak
żadnych pozytywnych rezultatów, a tylko osłabiało organizm. Takie
nieszczęście dotknęło jedynaczkę Anię, córkę Jaszuków. Dziewczynka
była bardo słaba od urodzenia i często chorowała. Rodzice zaliczyli
prawie wszystkich lekarzy w okolicy i nic nie pomagało, dziecko ciągle
słabło. Ktoś doradził, aby pojechać do tzw. owczarza-znachora, który
przyjmował w miejscowości oddalonej od Dębic kilkadziesiąt kilometrów
i mieszkał w lesie. Tonący chwyta się brzytwy, tak też było w wypadku
rodziców Ani, wybrali się z dzieckiem po ratunek do nieznajomego
człowieka. Trafili na czas, gdy znachor nie miał wielu pacjentów.
Po dokładnym obejrzeniu dziewczynki zaczął wzywać różne duchy, palić
jakieś zioła i szeptać niezrozumiałe słowa. Po takim seansie kazał
jechać z dzieckiem do domu zapewniając, że wszystko będzie w porządku.
Po kilku tygodniach Ania wyraźnie ożywiła się, nabrała rumieńców
i zaczęła się rozwijać jak inne dzieci. Wkrótce zauważono, że lubi
wyrządzać krzywdę zwierzętom, bijąc je i kalecząc. Napomnienia rodziców
nie odnosiły żadnych skutków, jej sposób bycia stawał się bardziej
zwierzęcy niż ludzki. Dzieci ją omijały, bo potrafiła wrzeszczeć
jakimś nieludzkim głosem i pobić inne, nawet od niej starsze i mocniejsze.
Najwięcej kłopotu rodzice mieli, gdy modlili się albo próbowali swoją
córkę nauczyć modlitwy. Wtedy rzucała się na ojca lub matkę krzycząc,
przeklinając, a potem nawet bijąc. Raz podstępem udało się Jaszukom
podprowadzić ją pod kościół, ale wtedy rozpętało się całe piekło.
Obrzuciła strasznymi przekleństwami rodziców, kapłanów i wszystko
dookoła. Używała takich słów, których w wiosce nie mogła się nauczyć,
ponieważ nikt ich nie znał. Nawet rodzice nie wiedzieli, o co chodzi
i o czym krzyczy. Po kilku latach nauki w szkole zdecydowano zamknąć
ją w szpitalu psychiatrycznym, przebywała tam kilka miesięcy. Lekarze
orzekli, że umysł ma bardzo bystry i zachowuje się dość poprawnie,
jedynie wyzwala się u niej agresja, gdy wypowie się słowo Bóg, Jezus,
Maryja. Wkrótce zwolniono ją ze szpitala. Do szkoły nie chciała uczęszczać,
ale za to gdzieś znikała, wiele nocy spędzała poza domem. Niektórzy
ludzie widzieli, jak w nocy przesiadywała na "Czortowej Polanie"
i mamrotała jakieś słowa. Miejsce to było niegdyś cmentarzem z czasów
I wojny, gdzie tymczasowo grzebano zabitych na linii frontu żołnierzy
austriackich i rosyjskich. Po wojnie zwłoki wykopano i złożono na
cmentarzu wojennym. "Czortowa Polana" zawsze była dziwnym miejscem,
gdzie słyszano jakieś wycie, chichoty i często wiał tam tylko silny
wiatr, tworząc coś w rodzaju małej trąby powietrznej. Ania powędrowała
jeszcze raz do szpitala psychiatrycznego. Przebywała tym razem ponad
rok, rodzice odebrali ją bardzo osłabioną i w tym stanie zawieźli
na Jasną Górę. Tam odprawiono egzorcyzm, w jej intencji modlili się
wszyscy zebrani w Kaplicy Matki Bożej Częstochowskiej. Dziewczyna
wyznała wobec egzorcysty i rodziców, że służy szatanowi. Po obrzędzie
egzorcyzmu upadła jak martwa. Z pomocą lekarza po długiej chwili
odzyskała przytomność, ale nic ze swego życia nie pamiętała. Nie
wiedziała też, jak dotychczas się zachowywała. Teraz jednak była
zupełnie inna i szczęśliwa. Po kilku miesiącach zmarła.
Pomóż w rozwoju naszego portalu