Kościół na Lubelszczyźnie w czasach stalinowskich. W tych dniach,
kiedy wspominamy wydarzenia związane z Cudem Lubelskim, warto jest
spojrzeć szerzej na kontekst, w jakim się one odbywały. Łzy, które
spłynęły w lipcu 1949 r. z obrazu Matki Bożej w lubelskiej katedrze,
wierni odczytali jako wyraz żalu nad nieszczęściami, jakie dotknęły
naród i Kościół w Polsce. Przyniesiona na sowieckich bagnetach komunistyczna
dyktatura swoim pierwszoplanowym zadaniem uczyniła zniszczenie narodowej
i religijnej tożsamości Polaków. Jednym z pierwszych miejsc, które
to odczuły, stała się Lubelszczyzna, w lipcu 1944 r. zajęta przez
Armię Czerwoną, następnie przekazana w niepodzielne władanie NKWD,
a z jego ramienia - UB. Wiele możemy już dzisiaj przeczytać o prowadzonej
przez nowych rządców tej ziemi walce z opozycją polityczną, podziemiem
niepodległościowym, religią, kształtowaniu się aparatu komunistycznej
władzy i terroru, narzucaniu wzorowanego na ZSRR systemu społeczno-gospodarczego.
Przypomnijmy sobie, w jakiej sytuacji znalazł się w pierwszych latach
po II wojnie światowej lubelski Kościół.
Już w pierwszych dniach "władzy ludowej" powstały organa
policji politycznej, zajmujące się prześladowaniami Kościoła. W sierpniu
i wrześniu 1944 r. w Urzędach Bezpieczeństwa utworzono wyodrębnione
sekcje zajmujące się "operacyjną kontrolą duchowieństwa". Komuniści
usiłowali zainstalować agenturę w parafiach, klasztorach oraz organizacjach
społecznych, kulturalnych czy charytatywnych katolików świeckich.
Właściwie całe duchowieństwo parafialne było inwigilowane. Do szpiegowania
zakonów starano się pozyskać tajnych współpracowników spośród młodzieży
szkół zakonnych. Cenzura usuwała całe artykuły z "Wiadomości Diecezjalnych",
także przemówienia papieskie i listy pasterskie ordynariusza diecezji.
Na biskupów wywierano nacisk, aby księży, którzy narazili się władzom,
usuwać ze stanowisk kościelnych, bądź przenosić na parafie położone
na głębokiej prowincji. Duchownych nękano rewizjami, przesłuchaniami,
straszono, starano się zaszantażować. Najostrzejsze prześladowania
spotykały tych, którym udowodniono jakąkolwiek formę kontaktów z
podziemiem niepodległościowym. W 1950 r., w czasie akcji przeciw
zamojskiemu inspektoratowi WiN, aresztowano wszystkich piętnastu
bernardynów z konwentu w Radecznicy. Klasztor został zamknięty. Zlikwidowano
także prowadzoną przezeń szkołę. W 1951 r. ks. Józefa Parskiewicza
z parafii Kłodnica skazano na pięć lat więzienia za to, że karmił
swoich parafian - byłych partyzantów, którzy bali się ujawnić przed
komunistyczną władzą. Ponieważ wierni zebrali podpisy w jego obronie,
na rozprawie rewizyjnej zaostrzono mu karę do ośmiu lat. Do dziś
nie zostały wyjaśnione morderstwa dokonane na ks. Stanisławie Zielińskim
z Kraśnika i Janie Szczepańskim z Brzeźnicy Bychawskiej. W obydwu
wypadkach poszlaki wskazują na organa UB jako sprawców tych zbrodni.
Ze szkół usuwano co gorliwszych prefektów. Zarzutem mogło
być chociażby propagowanie wśród młodzieży prasy katolickiej. Nowym
katechetom nie wydawano zezwoleń na pracę z młodzieżą. W czasie lekcji
religii organizowane były inne atrakcyjne zajęcia, które miały odciągnąć
uczniów od udziału w katechezie. Zdejmowano krzyże i zakazywano wspólnej
modlitwy. Kiedy zniechęceni złą wolą władz katecheci przenosili lekcje
do domów prywatnych, wymierzano kary za nielegalne zgromadzenia.
Komunistyczna administracja godziła się jedynie na zajęcia w kaplicach,
kościołach i na plebaniach, co oczywiście miało utrudnić katechizację
dzieci z miejscowości, w których działała szkoła, ale do kościoła
parafialnego było daleko. Stopniowo likwidowano też placówki oświatowe
prowadzone przez instytucje kościelne. Przestało istnieć Niższe Seminarium
Duchowne w Lublinie oraz szkoły sióstr urszulanek i kanoniczek. Kościelne
organizacje charytatywne były nękane ciągłymi kontrolami. Prasa oskarżała
je i ich członków o wszelkie możliwe przestępstwa - zagarnianie mienia,
zaniedbywanie podopiecznych, występki przeciw moralności. Uniemożliwiano
im organizowanie publicznych zbiórek, odcinając w ten sposób od źródeł
społecznej ofiarności. Siostry zakonne były usuwane ze szpitali i
domów opieki społecznej. Zarzucano im np. "wytwarzanie złej atmosfery
politycznej w szpitalu". Akcja ta osiągnęła apogeum w 1950 r., kiedy
odebrano Kościołowi organizację "Caritas". Szykany obejmowały też
utrudnianie organizacji uroczystości religijnych - procesji Bożego
Ciała czy Wszystkich Świętych. Zwalczano tradycję odprawiania nabożeństw
majowych obok przydrożnych krzyży i kapliczek oraz święcenia pól
jako nielegalne zgromadzenia, których organizatorów - księży i aktywniejszych
parafian - nękano potem przesłuchaniami, grzywnami czy aresztem.
Tylko w 1954 r. kilkudziesięciu księży ówczesnej diecezji lubelskiej
ukarano grzywnami za święcenie pól oraz procesje na zewnątrz kościoła,
organizowane bez uzgodnienia z władzami administracyjnymi. Należy
przy tym zaznaczyć, że proboszczowie zwracali się do właściwych urzędów
o zgodę na odbycie uroczystości, jednak te tak długo zwlekały z ich
rozpatrzeniem, aż nadchodził wyznaczony dzień. Jeśli mimo braku zgody
uroczystość była organizowana, spadała kara. Pozwolenie takie było
wymagane nawet w wypadku chęci wystawienia jasełek, występu chóru,
warty młodzieży lub strażaków przy Grobie Pańskim w czasie Triduum
Paschalnego. Grzywną karano za wzniesienie bramy powitalnej, udekorowanie
świątyni flagami papieskimi lub zorganizowanie banderii z okazji
biskupiej wizytacji w parafii. Pretekstem mogło być np. wycięcie
bez zezwolenia kilku brzózek, którymi następnie przyozdabiano ołtarz.
Szukano rozmaitych pretekstów, aby uniemożliwiać przeprowadzanie
misji parafialnych. Mógł nim być np. fakt braku zameldowania przebywającego
na plebani misjonarza. Kaznodzieję wyrzucano, misje były przerywane,
a proboszcz płacił grzywnę. Nie tylko wprowadzanie do kazań treści
nawiązujących do aktualnej sytuacji społeczno-politycznej było sygnałem
do reakcji
władz. Upominani i straszeni byli np. księża, którzy
krytykowali pary żyjące bez ślubu i osoby zaniedbujące udział w niedzielnej
lub świątecznej mszy św. Za przestępstwo uważano również zbiórkę
ofiar na remont kościoła, wznoszenie czy też odnawianie figur, krzyży
lub kapliczek, odpust w dzień roboczy, czy nawet zorganizowanie pielgrzymki
do Kalwarii Zebrzydowskiej.
Szczytowy moment tej walki to właśnie lipiec 1949 r. Kalumnie
rzucane wówczas na Lublinian przez komunistyczną propagandę, utrudnianie
dojazdu pątników do Lublina, zawracanie pielgrzymów, aresztowania
świadków cudu i otwarcie przez milicję w dniu 17 lipca 1949 r. ognia
do ludzi manifestujących w obronie aresztowanych, pobicia, wyroki
więzienia - wszystko to stanowi nad wyraz precyzyjne ukonkretnienie
zasad, które rządziły wówczas życiem kraju, regionu i miasta. Na
tle tego, co działo się od 1944 r., lepiej można zrozumieć fakty,
które miały miejsce w Lublinie w lipcowe dni roku 1949. Ani jednoznaczna
interpretacja wydarzenia przez wiernych, ani reakcja władz nie wyda
nam się czymś przypadkowym. We łzach Maryi, jak w soczewce, skupiło
się wszystko, czym żyła wówczas nasza Ojczyzna.
Pomóż w rozwoju naszego portalu