Opuszczałem swoje miasto rodzinne ostatnim towarowym transportem kolejowym pod koniec marca 1959 r. Rodzice moi wraz z młodszym bratem i siostrą repatriowali się wcześniej, bo już w 1946 r.
Po różnych perypetiach i wędrówkach po kraju w końcu osiedlili się w Bydgoszczy. Ja nie mogłem wyjechać z rodzicami, ponieważ, po pierwsze - założyłem własną rodzinę, po drugie - małżonka
moja nie chciała opuszczać swoich rodziców zamieszkujących w Wilnie.
Tak żona, jak i ja z pokolenia wywodzimy się z rodzin katolickich. Jeszcze będąc w szkole powszechnej, nauczyłem się obowiązku uczestniczenia w niedzielnych Mszach św. Wszyscy uczniowie wyznania katolickiego
przychodzili do szkoły, a stamtąd parami przy udziale nauczyciela szliśmy na Mszę. Nasza parafia mieściła się przy kościele pw. św. Teresy, który połączony był z kaplicą Cudownego Obrazu Matki Bożej Miłosierdzia
w Ostrej Bramie. Kiedy otrzymałem upragnione dokumenty zezwalające na opuszczenie Związku Sowieckiego, coraz częściej przychodziłem do kaplicy Matki Bożej, prosząc Ją o szczególną opiekę, abym ze swoją
rodziną mógł szczęśliwie odjechać do Ojczyzny i do swoich rodziców w Bydgoszczy. I tak, modląc się, któregoś dnia dostałem w pewnym momencie takiego błysku, jakby olśnienia: Skoro mnie tak miłujesz, uwielbiasz
i prosisz, to Cię nie opuszczę i będziesz mógł do mnie przychodzić w Częstochowie. Nigdy wcześniej tego miasta nie widziałem i nie znałem. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, co zaszło w moim umyśle w danej
chwili, w następnych dniach o tym wydarzeniu zapomniałem.
Po załadowaniu się do wagonu towarowego i wyjeździe z Wilna do kraju miałem w drodze przykre wydarzenie. Otóż po dojechaniu do Brześcia wagon, w którym jechałem, został odczepiony od składu i skierowany
na bocznicę w odległe pole. Za około 10 minut przyszło dwóch uzbrojonych w karabiny sokistów, żądając, abym poszedł z nimi do prokuratora, który chce wyjaśnić sprawę zabójstwa dróżnika przejazdowego.
Jakoby z naszego wagonu wyrzucano bryłę węgla kamiennego, którym został ugodzony dróżnik. Wyskoczyłem z wagonu z zamiarem pójścia do prokuratora. To, że jestem wśród żywych, zawdzięczam swojej małżonce.
Krzyknęła do mnie, żebym natychmiast wsiadł do wagonu, bo to jest prowokacja, że nie jesteśmy już obywatelami Związku Sowieckiego. Natychmiast wsiadłem do wagonu i zabarykadowaliśmy wejście, czekaliśmy,
co będzie dalej. Za chwilę przyjechała lokomotywa manewrowa, zabrała nasz wagon i zostaliśmy dołączeni do składu pociągu. Na granicy w Brześciu poddani zostaliśmy odprawie celnej i pociąg ruszył przez
granicę, a za kilkanaście minut nasz transport przybył do Terespola. Jaka radość i euforia zapanowała wśród nas, kiedy znaleźliśmy się w Polsce. Nasz transport pomknął dalej przez kraj, aż do Trzebiatowa,
gdzie nastąpił rozładunek transportu do koszar wojskowych. Ja i jeszcze kilka innych rodzin zgłosiliśmy władzom kolejowym, że chcemy jechać do swoich bliskich zamieszkujących w Bydgoszczy.
Wraz z żoną i dwójką dzieci zamieszkaliśmy w małym pokoju razem z rodzicami, ciasnota niesamowita. Pierwsze moje kroki skierowane do urzędu miasta spełzły na niczym. Obiecali, że mogę otrzymać mieszkanie
nie wcześniej niż za dwa lata, a teraz muszę cieszyć się z tego, że mam dach nad głową. Wobec takiej sytuacji w pierwszej kolejności pozałatwiałem sprawy związane z nauką dzieci w szkołach, a także sprawę
własnego zatrudnienia.
Trudna sytuacja mieszkaniowa zmusiła mnie do udania się do pełnomocnika do spraw repatriacji w Warszawie. Jak się okazało, wymieniony urząd dysponował mieszkaniami w niektórych województwach dla specjalistów
pionu inżynieryjnego. Nazajutrz zaproponował mi pracę w województwie katowickim lub koszalińskim. Wybrałem Urząd Wojewódzki w Katowicach, a mieszkanie otrzymałem w Częstochowie w bloku nr 99. I wtedy
przypomniałem sobie o modlitwach zanoszonych przed cudownym obrazem Matki Bożej Miłosierdzia w Wilnie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu