Reklama
1. W sytuacji pierwszej jakby obowiązkowo znajdują się ludzie pracujący w instytucjach wymiaru sprawiedliwości. Takimi są więc prokuratorzy, sędziowie, często adwokaci, ławnicy, świadkowie i wszelkiego
rodzaju eksperci. Ci nie mogą się uchylić od wydawania sądów.
Wszystkich obowiązuje jednakowa wierność prawdzie. Sprzeniewierzanie się prawdzie, nawet niekoniecznie z powodu ewentualnych korzyści materialnych, każdy z tych zawodów kompromituje i żadną miarą
nie zasługuje na określenie „służby w wymiarze sprawiedliwości”.
Na chwile oddzielnej uwagi zasługuje w tym kontekście zachowanie się adwokata, ale nie wtedy, gdy już podejmie się prowadzenia jakiejś sprawy, lecz przed wyrażeniem zgody na urzędowe wzięcie w obronę
jakiegoś oskarżonego. Adwokat nie jest przecież zobowiązany do podejmowania się obrony absolutnie każdego, kto go o to prosi. Prawo wcale mu tego nie nakazuje a sumienie wręcz zakazuje publicznego usprawiedliwiania
niejednej, oczywistej także dla niego, zbrodni.
W normalnej, zdrowej procedurze prawnej wydaje się wyroki nie tylko skazujące, lecz także uniewinniające. Chodzi, rzecz jasna, o tych, którzy na uniewinnienie rzeczywiście zasługują. Wtedy, zarówno
cały trybunał jak i wszyscy biorący udział w wydawaniu wyroku, chyba nie mają powodów do odczuwania wyrzutów sumienia. Wiadomo jednak, że sądy skazują na niekiedy wieloletnie więzienia a czasem nawet
na karę śmierci, jeśli w prawodawstwie danego kraju wymiar takiej kary jest zalegalizowany. Uskarżają się wówczas ludzie pracujący w wymiarze sprawiedliwości, że miewają wyrzuty sumienia. Cóż, można by
powiedzieć: wiedzieli chyba, że to jest związane z zawodem, który sobie wybrali. Sędzia, prokurator, ławnik to urzędnicy, którzy nie mogą się uchylić od sądzenia.
2. A teraz sytuacja druga: nie jesteśmy ani prokuratorami ani sędziami ani ławnikami ani nawet adwokatami. Ani z racji wykonywanego zawodu ani na mocy jakiegoś prawa nie musimy osądzać innych.
Tu znów, już w ramach naszej dobrowolności, może być tak, że zostaniemy poproszeni o jakąś recenzję, ekspertyzę, opinię o zasługach lub wartościach moralnych drugiego człowieka. Ale może też być i tak,
że nic takiego się nie przydarzy i, choć przez nikogo i o nic nieproszeni, albo poddajemy się chęci osądzania drugiego człowieka albo odsuwamy od siebie tę chęć jako pokusę do złego.
Żądanych od nas, poza procedurą sądową ocen, opinii, recenzji udaje się czasem nie napisać, jeśli to nie leży w przewidywaniach następstw takiego aktu, zwłaszcza, gdy wiadomo, że ocena, w imię prawdy,
powinna być niekorzystna dla ocenianego. Czasem przysłowiowo „wykręcamy się” dla świętego spokoju według zasady, po co mam sobie robić z kogoś wroga? Ale skoro już zdecydowaliśmy się ocenić
jakąś osobę lub jej dzieło i znajdziemy się ostatecznie - kierowani poczuciem prawdy - wobec konieczności wydania oceny niepomyślnej, to zechciejmy pamiętać o starochrześcijańskiej zasadzie,
która brzmi: „Fortiter in re, suaviter in modo”, czyli - dosadnie zdecydowanie co do istoty sprawy, ale łagodnie w sposobie przedstawiania własnego osądu. Nadmierna surowość, apodyktyczność,
nie mówiąc już o złośliwości czy ironii w wyrażaniu własnej opinii może kolidować z przykazaniem miłości bliźniego i wyrządzić krzywdę ocenianemu. I tak na przykład historia literatury nie tylko polskiej
zna przypadki złamania na zawsze zbyt ostrą krytyką pióra może jeszcze niezbyt sprawnego, ale przecież debiutanta. Zdarzało się, że taka zawodowa porażka była opłacona samobójczą śmiercią. Oceniać zgodnie
z prawdą, ale łaskawie co do formy to znaczy dostrzegać obok minusów, choćby przeważających, również jakieś plusy, aby w ten sposób nie unicestwiać ocenianego, lecz mobilizować go do doskonalenia swego
warsztatu. Wśród oceniających uniwersyteckie prace dyplomowe zdarzają się tacy, którzy uznają tylko własny sposób rozwiązywania jakiegoś problemu. Wszelka „inność” w tym względzie powoduje
u nich oceny negatywne.
Koniecznie jednak trzeba tu wspomnieć o zbytniej pobłażliwości. Same pochwały - choćby z dobrego serca pochodziły - dzieła na to zasługującego, wyrządzają krzywdę największą jego twórcy.
Bo usypiają go, każą spoczywać na laurach i nie skłaniają do doskonalenia działalności, mającej przynosić coraz bardziej wartościowe owoce.
3. Na koniec sprawa mówienia o innych, ich wartościowania i osądzania nawet, gdy nie jest się do tego zobowiązanym żadnym prawem ani przez nikogo o to proszonym. W tym miejscu warto pozwolić sobie
na takie oto westchnienie: „Błogosławieni małomówni!”. Są tacy ludzie; nie odczuwają potrzeby natychmiastowego publikowania wszystkiego, co tylko przychodzi im do głowy a już szczególnie trudno
ich sprowokować do wypowiedzenia sądu krytycznego o kimkolwiek. Sami takich tematów nigdy nie poruszają, a kiedy są wręcz pytani o kogoś, zazwyczaj tłumaczą się brakiem dostatecznej wiedzy a prawie zawsze
w postępowaniu postaci najbardziej kontrowersyjnych potrafią znaleźć coś pozytywnego i wyraźnie się podniecają, gdy zaczynają o tych pozytywach mówić. Prawdziwie błogosławieni, podwójnie błogosławieni;
- bo nie obciążają własnych sumień ewentualnie krzywdzącym - człowiek może się mylić - osądzaniem innych;
- bo taką postawą imponują swoim rozmówcom, nieobdarzonym darem „małomówności” skłaniając ich do rachunku sumienia a ten, jeśli jest dobry, kończy się mocnym postanowieniem poprawy.
Mało mówiący o innych, znajdujący usprawiedliwienie dla ludzkich słabości naprawdę robią wrażenie, naprawdę dobre wrażenie.
A teraz o tych nieobdarzonych darem małomówności. Przedmiotem ich zainteresowania w zwykłych codziennych pogaduszkach są zazwyczaj inni, przy czym rzadko, kiedy przymioty ich umysłu i serca albo jakieś
ciężko wypracowane osiągnięcia życiowe. Kilka przykładów:
- Pewna studentka skarżyła się niedawno na swoją ciocię za niepotrzebną informację o pijaństwie i samobójstwie ojca, którego nigdy nie znała, bo urodziła się po jego śmierci. Po co to mówiła?
- Usłużne sąsiadki dyskretnie informują młodych ludzi, co też wyczyniali ich rodzice, członkowie byłych partii komunistycznych i służb specjalnych. „Ogromnie mi przykro mówi pewien kleryk
- że mój ojciec robił takie rzeczy. Wolałbym o tym nie wiedzieć”.
- Przypadki stosunkowo najczęstsze to informowanie adoptowanych dzieci, że są wychowywane nie przez biologicznych rodziców. Od dnia, w którym dotarła do nich ta prawda, błogość ich dotychczasowego
dzieciństwa zamienia się w dotkliwy żal do rzeczywistych rodziców.
Nieprawda, że ta chęć informowania innych to właściwość tak zwanej „piękniejszej części rodzaju ludzkiego”. Tej „brzydszej” też się to zdarza i wcale nie rzadko. Jedni i drudzy
podniecają się właśnie wtedy, gdy mogą powiedzieć coś nienajlepszego o swoich bliźnich. Trudno powierzać takim ludziom jakieś zadanie wymagające dyskrecji, nie mówiąc już o konieczności zachowania tajemnicy,
bo im większa tajemnica, tym bardziej coś ich „korci”, żeby tę tajemnicę komuś przekazać. Prosząc o dyskrecję, rzecz jasna!
Biedni! Nie zdają sobie sprawy z tego, że w ten sposób siebie samych oskarżają a ta ich satysfakcja z możności mówienia źle o innych, to wyraz radości, że oni sami świadomi podobnych słabości, w gruncie
rzeczy nie są wcale odosobnieni. Ci omawiani przez nich są do nich podobni. Jest to rodzaj pewnego - żałosnego dodajmy - usprawiedliwienia, ale to mimowolne oskarżanie z obciążeń własnego
sumienia.
Lecz ta chęć usprawiedliwiania siebie samego nie jest jedyną siłą skłaniającą niektórych ludzi do działań informatorsko-propagandowych. To właśnie w ten sposób daje o sobie znać zwykła ludzka próżność
a dokładniej mówiąc chęć zaimponowania otoczeniu posiadaniem wiadomości arcyważnych, niedostępnych dla zwykłych śmiertelników. Informator zaspakaja w ten sposób rządzę bycia uznawanym, podziwianym. Miło
jest takim usłyszeć o sobie opinię w rodzaju: „To jest ktoś! Musi mieć dobre układy. To nie jest taki pierwszy lepszy”.
Jezus Chrystus przestrzegał z całą wyrazistością przed taką postawą. Gdy uczeni w Piśmie i faryzeusze na widok Jezusa rozmawiającego z jawnogrzesznicą powiedzieli: „Nauczycielu, tę oto niewiastę
dopiero co pochwyciliśmy na cudzołóstwie. Według Prawa Mojżeszowego powinniśmy ją ukamienować, Jezus wówczas odrzekł: «Ten, który z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamieniem»”
(J 8, 4-5. 7). Osobiście też wypowiedział Jezus słowa ostrzeżenia, które stanowi tytuł niniejszych rozważań: „Nie sądźcie, żebyście nie byli sami sądzeni”. Ostrzeżenie powyższe tak oto
zostało rozwinięte: „Jak bowiem wy innych będziecie sądzić, tak też i was osądzą, a jaką miarą sami mierzyć będziecie, taką i wam odmierzą. Jakże to jest, że widzisz w oku brata malutką zadrę, a
we własnym oku nie dostrzegasz całej belki?” (Mt 7, 1-3).
Pomóż w rozwoju naszego portalu