Byłem pod hiszpańską ambasadą z potrzeby serca. Zresztą nie ja jeden, ale tysiące warszawiaków przychodziło tam przez kilka dni. Jedni przynosili kwiaty i zapalali znicze, inni zatrzymywali się w zadumie
i modlitwie. Chyba nigdy Hiszpania nie była tak bliska Polakom jak po zamachach w Madrycie.
W niedzielę po tragedii czytaliśmy w kościołach fragment Ewangelii o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar. Aktualizacja opisu narzucała się sama. Dlatego wielu księży, jakoby
się umówili, pytali w kazaniach: Czy myślicie, że ci, którzy zginęli w Madrycie byli większymi grzesznikami niż mieszkańcy Paryża, Berlina albo i Warszawy? I odpowiadali: Skądże! Przecież to nie kto inny
tylko Hiszpanie upomnieli się z nami o miejsce Boga w projekcie europejskiej konstytucji.
To Hiszpania jest ojczyzną świętych, którzy współtworzyli oblicze Kościoła. Wspomnijmy św. Teresę Wielką i św. Jana od Krzyża - mistrzów duchowości, św. Ignacego z Loyoli, który w czasach reformacji
powołał zakon jezuitów i opracował praktykowane do dziś Ćwiczenia, św. Josemarię Escrivę - apostoła świętości dla wszystkich i założyciela Opus Dei, albo żyjącego jeszcze Kiko Arguelio - twórcę
Drogi Neokatechumenalnej. Hiszpania to kraj, w którym do dzisiaj chłopcom nadaje się imię Jezus i nikogo to nie dziwi.
To, co się wydarzyło w Madrycie zmusza do rachunku sumienia. Najpierw przed Bogiem, bo kto zagwarantuje, że Warszawa nie będzie następna? Ale również wobec kraju, w którego historii Polacy nie zapisali
się najlepiej i nigdy nie przepraszali ani za szwoleżerów, co wycinając obrońców Samosierry otworzyli Napoleonowi drogę na Madryt, ani za Świerczewskiego i innych, którzy poszli w sukurs tym, co palili
hiszpańskie kościoły, gwałcili zakonnice i rozstrzeliwali księży. Czy dlatego jesteśmy świętsi od Hiszpanów, że u nas nie ma korridy?
Hiszpania pod rządami prawicy była najbliższym sojusznikiem Polski w obronie naszej pozycji w Europie i zapobieganiu dyktatowi niemiecko-francuskiemu. A wcześniej jako jedyna z państw Unii Europejskiej
oddała swoje wojska w Iraku pod polską komendę. I to wtedy, gdy bliżsi sąsiedzi nazywali nas osłem trojańskim. Nie oceniam słuszności wojny w Iraku, tylko stwierdzam, że prawdziwych przyjaciół poznaje
się w biedzie. Wreszcie ostatni gest - nadanie obywatelstwa obcokrajowcom, którzy stracili bliskich lub sami odnieśli rany w madryckich zamachach. To bardzo ludzkie i chrześcijańskie. Na to nie
zdobyli się nawet Amerykanie. I również tego Hiszpanom nie powinniśmy zapomnieć.
Pomóż w rozwoju naszego portalu