Maria, w małżeństwie od 34 lat: Nie jestem zwolenniczką rozwodów, mam za sobą kilka poważnych małżeńskich kryzysów i jakoś trzymamy się razem, choć przyznam, że czasem było bardzo trudno. Co nas uratowało? Dzieci, wspólny biznes, dom - zwyczajnie. Wiem, że nie brzmi to romantycznie, że pomyślicie - zostali z sobą, bo nie chcieli dzielić się pieniędzmi. Tylko powiedźcie mi, kto, gdy wszystko wokół płonie gniewem, mówi o miłości? A przecież ona gdzieś jest! Nie wyparowała! Tylko trzeba dać jej szansę, czasem wbrew swoim emocjom. I unikajcie słów: nigdy, zawsze, po moim trupie itd. Moja rada - poczekać i przeczekać. I mój apel do pań - jeśli wyobrażacie sobie małżeństwo jak kolejny odcinek serialu - poniesiecie klęskę. Cierpieć będą też wasze dzieci. Jeśli będziecie traktować je, jako związek, który wymaga katorżniczej wręcz pracy, pielęgnacji jak egzotyczna, delikatna roślinka stracicie radość życia i wszystko pójdzie na marne. Trzeba znaleźć złoty środek. A to wymaga czasu i cierpliwości, a przede wszystkim spokoju.
Reklama
Andrzej, od 24 lat małżonek: Nie ma recepty na udane małżeństwo. Natomiast jest na to, jak je zepsuć: żyj nadal jak kawaler i nie niech cię nie obchodzi, co czuje żona i dzieciaki. Znam taki dowcip, że mąż nie odzywał się do żony przez 18 lat, bo nie chciał jej przerywać. Jednak, kiedy zaczyna się myśleć w stylu „czego ona znowu chce”, to jakby się zdradzało własne uczucie. Nie wolno budować między sobą ścian, nawet ze szkła. To gorzej niż zbrodnia, to błąd, jak mawiał Taleyround. Gdy wojujemy z żoną i powolutku wyprowadza mnie z równowagi, wtedy staram się popatrzeć na nią, tak jak widziałem ją pierwszy raz na Gubałówce. Dostrzec coś z tamtej dziewczyny w kobiecie, która teraz strasznie się na mnie wścieka. Jeśli potrafisz to zrobić, wygrywasz...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kazia, w małżeństwie od 17 lat: Sądzę, że znacznie lepsze są małżeństwa ludzi wierzących niż te między ludźmi niewierzącymi lub takimi, którzy traktują swoją religię niedzielnie. Zwłaszcza dobrze się dzieje, gdy wierzący jest mężczyzna. Nie chodzi mi o podpieranie ścian w kościele, ale o prawdziwą wiarę. Z obserwacji otoczenia wydaje mi się, że tacy ludzie lepiej znoszą życiowe problemy, szybciej się mobilizują, lepiej się dogadują między sobą, łatwiej wychowywać im dzieci. Rozwody to rzadkość. Pamiętam, że jako młodą dziewczynę rozśmieszyło mnie, gdy będąc u wujka, podglądałam, jak ten każdego wieczoru modlił się ze swoją żoną i dziećmi. Jako dorosła żałuję, że nie wprowadziłam tego zwyczaju we własnym małżeństwie...
Reklama
Stanisław, w małżeństwie od 43 lat: Katolicy w Ameryce uchodzą za dziwadła, bo nie uznają rozwodów. W protestanckim kraju, jakim jest USA, rozwody to codzienność, to niemal tradycja. Myślę, że katolicy obniżyli poprzeczkę. Nie mówię, oczywiście, o Kościele, ale o poszczególnych ludziach. Jakoś łatwo przychodzi porzucanie żon czy mężów w kraju, układanie sobie życia tutaj, zapominanie o obietnicach. Wiem, że nie można generalizować, że zdarzają się różne sytuacje, czasem krańcowo trudne, ale generalnie sądzę, że ludzie za łatwo rezygnują z siebie, z przysięgi danej Bogu, lekceważą sakrament, który jest święty. To nie rodzi nic dobrego.
Mariola: To straszne, ale wśród moich znajomych ze szkoły tylko ja nie jestem po rozwodzie. Czasem ktoś dzwoni i mówi, że jakaś para, co to pasowali do siebie jak rękawiczka do ręki - rozwodzi się. Szok! Czasem rzucam się na ratunek, bo wydaje mi się to niemożliwe. Napotykam morze nienawiści, łez i pretensji. Zero porozumienia, chęci do kompromisu. Jak dwa garnki na ogniu. Jestem przekonana, że to także kwestia zwyczaju, że jak coś nie gra, to odchodzimy od siebie, bo żyje się raz i nie wolno marnować czasu na toksyczny związek. Ble, ble, ble... Wypada nam, tym staroświeckim, co wierzą w miłość aż po grób, zaufać, że moda na miłość bliźniego jest jednak nieprzemijająca.
Patryk, kawaler: Jedna żona na całe życie - taki jest mój program. Ojciec miał trzy żony. Z ostatnią ożenił się dla pieniędzy. Nie wyglądał na szczęśliwego.