„Słucham, co to za wymowa? - Słowa, słowa, słowa, słowa” - pisał Stanisław Wyspiański w Weselu (akt I, scena 15). W odróżnieniu od kultury wschodniej, gdzie za słowem nierozerwalnie
szedł czyn, a kłamstwo było bardzo surowo oceniane, w naszym świecie dziś już pod wpływem ideologii, które szermując wielkimi słowami (jak choćby np. wolność, równość, braterstwo) prowadziły do skutków,
które były zaprzeczeniem tego, co te słowa oznaczały, niewielu wierzy słowom. Współczesną cywilizację można by określić jako cywilizację podziału, oddzielania. Usiłuje się oddzielić miłość od prokreacji,
seks od miłości, winę od kary, politykę od dobra wspólnego, sens od życia, a przede wszystkim - prawdę od słów. Tęsknotę za pierwotną harmonią prawdy i słów doskonale oddał Julian Tuwim w Kwiatach
polskich, modląc się słowami: „Lecz nade wszystko - słowom naszym, / zmienionym chytrze przez krętaczy, / jedyność przywróć i prawdziwość: / niech prawo zawsze prawo znaczy, / a sprawiedliwość
- sprawiedliwość”.
Ktoś mógłby powiedzieć: może to i prawda, ale dlaczego się tym zajmować w Niedzieli, a nie jakimś czasopiśmie dla językoznawców, i dlaczego akurat w Wielkim Poście? Czasem nawet nie zdajemy sobie
sprawy, jak bardzo sposób rozumienia tego, co mówimy, wpływa na nasze życie. W opowiadaniu Orwella zatytułowanym 1984 ludzie tworzący system totalitarny, pragnąc zachować pełną kontrolę nad myślami podwładnych,
zmienili znaczenie słów, aby z braku odpowiednich nazw nawet pomyślenie o czymkolwiek nieprawomyślnym było niemożliwe. Może nie żyjemy w świecie, gdzie wszystko jest kontrolowane przez „Wielkiego
Brata”, ale warto uświadomić sobie, jak bardzo zmienia się nasze myślenie wraz ze zmianą rozumienia niektórych słów - i wrócić do ich pierwotnego znaczenia, do tego, co naprawdę oznaczają.
W ubiegłym tygodniu przyglądając się nowemu sformułowaniu przykazań kościelnych, zastanawialiśmy się nad tym, co dla chrześcijanina znaczy post. Post związany jest ze świętowaniem, przygotowuje do
niego. Również okres zwany w liturgii Wielkim Postem przygotowuje nas do największych świąt chrześcijaństwa: męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Patrząc jednak na komercjalizację wszelkich świąt
(z Wielkanocą włącznie), trudno nie odnieść wrażenia, że nie umiemy świętować, że ucieka nam gdzieś sens prawdziwego świętowania. To nieodparte wrażenie potwierdza nawet pobieżne spojrzenie w słowniki:
w słowniku Lindego z 1812 r. wyraz „święto” oznaczał jeszcze „dzień, który się uroczyście obchodzi, święci, osobliwie dla pamiątki jakiego świętego”, zaś we współczesnym Słowniku
Języka Polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego to znaczenie „uroczystego uczczenia, zwłaszcza kogoś świętego” się już zaciera, a na pierwsze miejsce wysuwa się inna cecha: „dzień
zwykle wolny od pracy, obchodzony uroczyście ze względów kultowych lub państwowych”. Święto więc to już nie przypomnienie, pamiątka jakichś ważnych wydarzeń, czy uczczenie kogoś ważnego, lecz tylko…
dzień wolny. Okazja zaś, z jakiej obchodzimy święto staje się mniej ważna: może to być nawet „dzień kartofla” czy „dzień śledzia”, tak hucznie obchodzony w niektórych rejonach
Niemiec; święto zaś staje się okazją do uczczenia największego współczesnego bożka - zysku. Sami handlowcy przyznają, że grudniowe obroty przewyższają często obrót z całego roku, Wielkanoc staje
się świętem zajączka, kurczaczka i czekoladowych jajek (choć komercyjnie nie dorównuje mikołajowej sprzedaży), a w „martwym” dla handlu sezonie, jak np. luty (bo trudno sprzedawać popiół na
popielec) trzeba wymyślić coś, co by się dobrze sprzedawało, więc wymyślono walentynkowe serduszka i inne gadżety…
Przygotowując się do największych świąt chrześcijaństwa - obchodów męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, warto zastanowić się, jak rozumiem pierwsze przykazanie kościelne: „w niedzielę
i święta nakazane uczestniczyć we Mszy św. i powstrzymać się od prac niekoniecznych”. A przy okazji warto przypomnieć, w które święta mamy obowiązek wypełnić to przykazanie. W Polsce, zgodnie z
wykładnią Konferencji Episkopatu Polski z 12 marca 2003 r., świętami nakazanymi obok wszystkich niedziel w roku są: uroczystość Narodzenia Pańskiego (25 grudnia), uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki
(1 stycznia), uroczystość Objawienia Pańskiego (6 stycznia), uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (15 sierpnia) oraz uroczystość Wszystkich
Świętych (1 listopada); zaś w uroczystości św. Józefa (19 marca), Świętych Apostołów Piotra i Pawła (29 czerwca) i Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny (8 grudnia) wierni nie są już zobowiązani
do powstrzymania się od pracy i uczestnictwa we Mszy św., choć do udziału w Eucharystii w tym dniu gorąco się zachęca. Dlaczego w Kościele w Polsce podjęto decyzję o rezygnacji z obowiązkowego charakteru
tych ostatnich świąt? Czyżby był to „ukłon” wobec władz świeckich, które dawno już zniosły te święta jako dni wolne od pracy? Na pewno nie, skoro nie zostały one zniesione w czasach władz,
które nakazywały w te święta chodzić do pracy, a w niedziele organizowały „czyny partyjne”. Chodziło raczej o to, by w ludziach, dla których świąteczny charakter tych dni już się zatarł, nie
wywoływać konfliktu sumienia, a w tych, którym bliskie są obchodzone tajemnice, odświeżyć świadomość, czym rzeczywiście święto jest: nie tylko powstrzymaniem się od pracy czy okazją do nabicia kieszeni
handlowców, lecz obchodem, pozwalającym nam przeżywać radość z tajemnic Bożego działania. Pamiętajmy o tym, zanim zaczniemy sobie wysyłać kartki z napisem „Wesołych Świąt”!
Pomóż w rozwoju naszego portalu