Facebook z pozoru jest tylko wygodnym narzędziem komunikowania, ale niestety bywa doskonałym narzędziem władzy dla tych, którzy decydują o tym, co i komu wolno, a czego nie wolno. To zjawisko sprawiło, że w Polsce działania Facebooka odbierane są jak zachowania aroganckiego kolonizatora, który narzuca nam, czyli prowincjonalnym tubylcom, to, w co mamy wierzyć, jak się zachowywać i co mamy myśleć.
Przekonaliśmy się o tym w ostatnich tygodniach, gdy polskojęzyczna część portalu niechcący przekroczyła granicę w stosowaniu bezpośrednich represji wśród swoich użytkowników. Moim zdaniem, dobrze, że tak się stało, bo Polacy zauważyli, jak bardzo są manipulowani. O skandalicznej sprawie w ostrych słowach wypowiedział się też wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki. Efektem tego jest pierwsze w historii polskiego oddziału Facebooka pokrętne tłumaczenie się z tych masowych nadużyć. Co ciekawe, wyjaśnienia biura prasowego zostało tak skonstruowane, że nikt w to chyba nie wierzy. Teraz już wiadomo, że Facebook stał się narzędziem masowego rażenia o silnym zabarwieniu ideologicznym i politycznym.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Efekt jest taki, że w sobotę 5 listopada przed warszawską siedzibą Facebooka odbędzie się demonstracja. Jej głównym powodem jest bezpodstawne skasowanie dziesiątków profili i fanpageów organizacji narodowych i patriotycznych. Ale powodów do protestowania jest znacznie więcej, a historie kneblowanych osób można pisać w nieskończoność.
Dlatego każdy Polak, który ceni swoją wolność i prawo do wyrażania swoich poglądów powinien być 5 listopada „narodowcem”, bo to co dzieje się w mediach społecznościowych jest jawnym naruszeniem naszej wolności i siłową próbą wprowadzenia cenzury wśród naszych obywateli. Choć osobiście nie zgadzam się z wieloma poglądami głoszonymi przez niektórych liderów ruchu narodowego, to jednak mają oni takie samo prawo do wyrażania swoich opinani, co ich oponenci z lewej strony. Przecież w tym samym czasie, gdy kasowane były plakaty nawiązujące do polskiej historii i religii, na których zapraszano na legalną manifestację, strony facebookowe propagujące zakazany w Polsce zbrodniczy system komunistyczny, miały się bardzo dobrze.
Mimo tego dobrze się stało, że w siedzibie Facebooka ludzie stracili panowanie nad sobą i poszli o kilka kroków za daleko, bo o sprawie wreszcie zrobiło się głośno. Posypały się zawiadomienia do prokuratury, a przez nieuwagę lub niewiedzę moderatorów zablokowani zostali także parlamentarzyści, którzy w świetle polskiego prawa mają immunitet. Jakoś nie wyobrażam sobie, aby Facebook zablokowała któregoś z amerykańskich kongresmenów.
Reklama
Prywatne konto na Facebooku założyłem kilka lat temu, ale dopiero od roku mogę siebie nazwać aktywnym użytkownikiem. Szybko zobaczyłem, jak daleko sięga cenzura tego medium społecznościowego. Przekonałem się, że można być blokowanym i zawieszanym w swoich facbookowych prawach bez podania jakiejkolwiek przyczyny np. za to, że publikuje się zdjęcia lub materiały filmowe ukazujące prawdę o aborcji. Zostałem też zablokowany za merytoryczną krytykę akcji „przekażmy sobie znak pokoju”. Represje spadły na mój profil tylko dlatego, że przypomniałem nauczanie Kościoła.
W swych doświadczalniach nie jestem odosobniony, bo znam relację pewnego księdza profesora i szanowanego dziekana, który też został zablokowany bez podania przyczyny. Poskarżyła mi się siostra zakonna, której usunięto fanpage, na którym propagowała Modlitwę Jezusową. Znane są przypadki blokowania użytkowników, którzy zamieścili na swoim profilu wizerunek proporca współczesnej Polskiej Marynarki Wojennej. Zdaniem administratorów portalu, symbol Marynarki nawiązywał do języka nienawiści. Takich przykładów można by mnożyć bez końca, bo narzędzie które zostało zbudowane do komunikacji między ludźmi, może zostać wymierzone również przeciwko swoim użytkownikom.
Stosowanie represji wobec wolności słowa ma jednak stałą tendencję. Z jednej strony katolickie i konserwatywne poglądy na Facebooku są rugowane, a z drugiej wartości chrześcijańskie i uczucia religijne mogą być bezustannie obrażane. Przykładem tego są profile w ohydny sposób zniesławiające św. Jana Pawła II, na które było już setki doniesień, a administratorzy Facebooka twierdzą, że jest on zgodny z ich standardami. A przecież wystarczy użyć słowa homolobby, aby znaleźć się na celowniku.
Reklama
Całkiem możliwe, że największe źródło problemu z Facebookiem niekoniecznie musi znajdować się za oceanem. Wiele wskazuje na to, że główny problem mamy w Polsce. Według ujawnionych danych przez dziennikarza śledczego Cezarego Gmyza, na czele polskiego oddziału Facebooka stoi Sylwia de Weydenthal, która sympatyzuje z opozycją i jest aktywistą Komitetu Obrony Demokracji. Choć nie ma bezpośrednich dowodów, to jednak logika wydarzeń wskazuje, że moderowanie polskojęzycznym Facebookiem ma także cel polityczny. Nie da się inaczej wytłumaczyć zjawiska, kiedy widzimy. Szybkie pompowanie zasięgu postów np. Komitetu Obrony Demokracji i jednoczesne blokowanie, ograniczanie, a nawet kasowanie środowisk i organizacji konserwatywnych. Obserwowałem ten mechanizm przy propagowaniu „czarnych marszów”, kiedy to blokowano treści i profile drugiej strony, a przekonałem się o tym na własnej skórze. Zaobserwowałem na swoim profilu atak tzw. bojówek lewicowych, które zgłaszały udostępniane przeze mnie treści, a po kilku godzinach następowała blokada, od której nie było żadnego odwołania. W świetle ujawnionych informacji o obsadzie polskiego Facebooka, mogę się tylko domyślać, że członkowie organizacji lewicowych i feministycznych skarżyli treści prolife na moim profilu nie do jakiegoś anonimowego portalu, ale do swoich znajomych pracujących w Facebooku.
I właśnie przykład batalii o życie nienarodzonych w polskim Sejmie, w internecie i na ulicach doskonale pokazuje, jak skutecznym narzędziem politycznym jest Facebook. Co więcej, narzędziem politycznym, nad którym Polacy i władze naszego państwa nie maja jakiejkolwiek kontroli. Narzędziem, który wprost zagraża demokracji, ale nie trudno sobie wyobrazić także skrajną sytuację, kiedy może być zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa.
Po awanturze wokół Facebooka, której jesteśmy świadkami, sytuacja pewnie się uspokoi. Przez jakiś czas ustąpią blokady i kasowanie kont, ale nie oznacza to, że nie będzie stosowana bardziej aksamitna taktyka polegająca na ograniczaniu zasięgu treści konserwatywnych, a promowaniu liberalno-lewicowych. O ile internet jest narzędziem komunikacji zupełnie neutralnym, to już nakładka mediów społecznościowych, takich jak Facebook niesie ze sobą ideologię. Dlatego najwyższa pora na to, aby opracować takie rozwiązania prawne, które będą mogły chronić polskich obywateli i ich niezbywalne prawo do wyrażania swoich poglądów i opinii. Za chwilę będzie już za późno, a media społecznościowe nie będą już piątą władzą... tylko pierwszą.