Nie wiem, czy kiedykolwiek odważyłabym się opisywać moje przeżycia jako dziecka Syberii, gdyby nie moja siostra Józefa, która była niestrudzona w swoich ciągłych namowach. Nie widziałam nic
nadzwyczajnego w swoich wspomnieniach, dlatego prawie nigdy się nimi nie dzieliłam. Uważałam, że te przeżycia są tylko moje i chciałam je zatrzymać. A może jednak siostra
miała rację, że pewne rzeczy nie są nasze...
Z trudnością przychodzi mi opisywanie zdarzeń z dzieciństwa. Chciałabym tych kilka wspomnień poświęcić pamięci rodziców i rodzeństwa.
Pragnę, aby był to przede wszystkim opis miłości i Opatrzności Bożej. Chcę wyrazić moją olbrzymią wdzięczność Bogu, dawcy mojego życia, że wysłuchał modlitw mojej matki.
Urodziłam się na Syberii w okresie i warunkach, w których nie sposób było, jak mówiła mama, utrzymać przy życiu nowo narodzone maleństwo. Byłam już pod sercem matki,
kiedy moją rodzinę zesłano na Sybir. Urodziłam się na wiosnę, w dzień Zesłania Ducha Świętego, o czym często przypominała i podkreślała mi moja mama, w kilka
miesięcy po wywiezieniu, jako siódme i najmłodsze dziecko Adama i Heleny Jakieła. Mama opowiadała mi o chwilach związanych z porodem. Kiedy poczuła, że bliski
jest czas porodu, wybrała się pieszo do miejsca, gdzie rodziły kobiety. Szła wiele kilometrów. Na miejscu powiedziano jej, że nie ma miejsca i nie mogą się nią zająć. Inne kobiety czekają ponad
dobę, a ona dopiero co weszła, to może poczekać. I nagle ja z wielkim krzykiem wyleciałam wprost z łona matki, uderzając główką o ziemistą sień.
Gdyby ktoś mnie posądził kiedyś, jak to się mówi potocznie, że upadłam na głowę, to musiałabym mu przyznać rację. Kochana mama podniosła mnie z ziemi i oddała odpowiedniej osobie.
Rodząc się tak po prostu w prochu, przełamałam wszelkie reguły medyczne, co do odpowiednich warunków, w jakich się powinno rodzić dziecko. Mama otrzymała jednak miejsce i szansę
chwilowego pobytu.
Po pewnym czasie powróciła ze mną do baraku. Gnieździło się w nim osiem rodzin, każda zajmowała część podłogi. Mama była szczęśliwa, że urodziłam się zdrowa. Był w niej
równocześnie niepokój i niepewność, jak poradzi sobie z maleństwem w takich warunkach. Barak był wypełniony ludźmi, którzy bardzo wcześnie rano wstawali, aby iść do pracy,
do ścinania drzew w lesie, a tutaj kwilące, płaczące w nocy niemowlę... Nie było osobnego miejsca, nie było pieluszek, ciuszków, nie wspominając już o pożywieniu.
Mimo ciężkich warunków cała moja rodzina przyjęła mnie z radością i miłością, co bardzo podniosło na duchu moją mamę. Opowiadała, jak się modliła wtedy, błagała Chrystusa, żeby
zachował jej dziecko przy życiu.
Przyszły jednak trudne dni. Mama karmiła mnie piersią, bo na coś innego nie można było liczyć. Przy małych racjach żywności jej pokarm był bardzo skąpy. Moja mama była wyjątkowo wytrzymała na głód.
Potrafiła często swoją porcję oddać dzieciom, które bardziej cierpiały głód, szczególnie mój starszy, dorastający brat, Bolek. On ciągle w rannych godzinach rzewnie płakał, prosząc o coś
do jedzenia. Mama często trzymała dzieci jak najdłużej w łóżkach, bo nie miała im co dać do jedzenia. Aby zdobyć cokolwiek, chodziła do lasu w poszukiwaniu grzybów, jagód, ale tylko
w miesiącach ciepłych. Moje rodzeństwo często nawet nie czekało, żeby te grzyby ugotować, zjadało je na surowo, tak było niesamowicie głodne.
Po niedługim czasie przenieśliśmy się z baraku do jednoizbowej lepianki. Byliśmy odosobnieni od dużej grupy, więc było trochę lepiej. Mama opowiadała jednak o pewnych trudnościach.
Nowe miejsce zamieszkania było ciasne jak na dziewięć osób. Poza tym ja musiałam być ciągle przy niej, z tego powodu na przykład w nocy była często mokra. Nie było pieluszek... Do
tego wymęczona i wyczerpana zasypiała twardo i nieraz zsuwała się na mnie. Czasami myśląc, że się udusiłam, bo nieraz nie oddychałam, trzęsła mną... Nieustannie oddawała mnie w modlitwie
Bogu. Niektóre osoby, jak wspominała, mówiły jej, że byłoby lepiej dla mnie, gdybym umarła, bo bym się tak nie męczyła. Moja mama nie chciała o tym słyszeć. Zdawała sobie sprawę, że wszystkie
niemowlęta w tych nieludzkich warunkach szybko umierały. Byłam jedynym niemowlęciem w barakach, które żyło.
Prawdziwie ciężki okres dla mnie i dla mamy zaczął się, gdy po dziewięciu miesiącach musiała odstawić mnie od karmienia piersią. Wtedy zaczęłam poważnie chorować. Ciągłe biegunki, choroby
spowodowały, że wróciłam do wagi prawie noworodka. Słychać było tylko kwilenie, ale na to nie było rady. Z trudem można było dostać choć trochę mleka. Mama oddawała, co miała, żeby tego mleka
choć odrobinę zdobyć. I serce jej stawało, kiedy widziała całą gromadkę swoich starszych dzieci stojących przy tym mleku i patrzących z upragnieniem. Żadne jednak nigdy
go nie ruszyło. Tak przetrwałam do drugiego roku życia. Jeszcze nie chodziłam i nie mówiłam.
cdn.
Pomóż w rozwoju naszego portalu