„Dobrze, że wszyscy jesteśmy zdrowi, w szpitalach leży tylu chorych ludzi” - mawiała często zwłaszcza przed nadchodzącymi świętami nasza mama. A my w jakiś
daleki sposób współczułyśmy im i myślałyśmy chyba jak większość zdrowych - ktoś, niestety, musi chorować, czasem może bardzo ciężko i nieuleczalnie. I nadszedł kiedyś
taki dzień, kiedy okazało się że i naszą rodzinę dotknęła bardzo ciężka choroba. Zachorowała moja siostra, zawsze zdrowa, piękna, utalentowana dziewczyna. Choroba wystąpiła parę miesięcy po
urodzeniu córeczki Igusi w sposób niezrozumiały nie tylko dla nas, ale i dla lekarzy. Nikt jeszcze wtedy nie wiedział, że jest tak poważna i zagrażająca życiu. Był to
dla nas, zwłaszcza dla rodziców, potężny cios. Kiedy 9 lat temu zbliżał się Nowy Rok, czas nowych planów i nadziei, Eli pozostało zaledwie parę miesięcy życia - mózg prawie nie pracował
i wszystkie czynności życiowe w organizmie przestawały funkcjonować. Medycyna okazała się bezsilna. Ale wtedy odezwała się w nas wielka wiara w miłosierdzie
Boże, że Bóg jeszcze jej nie zabierze. Jest taką młodą i potrzebną mamą, a lekarz jest tylko człowiekiem, który niekiedy się myli. I zaufaliśmy, że w naszym
przypadku właśnie tak będzie. Po tych kilku miesiącach, po wielu modlitwach i Mszach św. w intencji Eli i zapewne dzięki jej ogromnej woli życia, powoli powracała do zdrowia.
Była wtedy taka radosna, otwarta jak nigdy przedtem, szukająca w ludziach zrozumienia i kontaktu z nimi. Choroba, niestety, pozostawiła trwałe ślady w psychice,
a otoczenie nie w pełni ją zaakceptowało.
Choroba dość szybko zaczęła wracać, a wycieńczony organizm coraz trudniej ją pokonywał. Ela walczy już 9 lat z ogromna pokorą, razem z rodzicami - wspaniałymi,
poświęconymi i czuwającymi przy Eli w dzień i w nocy. Kilkakrotnie była w stanie beznadziejnym, lecz zawsze udało się wyprosić dla niej choć częściowe
uzdrowienie.
Niektórzy mówią, że Ela nie jest świadoma. Ale my wiemy, że tak nie jest, że ona marzy o swoim domu, o normalnym życiu i o przyjaźni z tymi,
których kiedyś znała i ciągle czeka na nich, a oni od dawna zupełnie o niej zapomnieli.
Często zadawaliśmy sobie pytania - dlaczego nas dotknęła taka tragedia? Rodzice - tacy niezwykle religijni, pracowici i dobrzy ludzie - muszą, często ponad ludzkie siły,
dźwigać taki krzyż. Ale ktoś powiedział, że jest to duże wyróżnienie, bo nie każdy potrafiłby żyć ciągle w niepewności i znosić tak wiele trudności związanych z chorobą.
Teraz wiem, że moi Rodzice na zawsze zaufali Bogu, wiara dodaje im sił i gdyby nie to, na pewno nie zdołaliby dźwigać takiego ciężaru.
W imieniu Eli proszę wszystkich, którzy kiedyś ją znali i wszystkich o dobrym sercu, aby okazali jej odrobinę życzliwości, uśmiechu i zrozumienia.
Adres kontaktowy: Rzeszów, ul. Warneńczyka 28, tel. 862-63-89
Pomóż w rozwoju naszego portalu