Zapytaliśmy kilku bliskich bp. Stefanowi Regmuntowi osób, jak
wspominają czasy, gdy wspólnie kroczyli ku Chrystusowemu kapłaństwu,
gdy współpracowali na płaszczyźnie kleryk - przełożony, a nawet -
zapytaliśmy rodzeństwa bp. Stefana - jakim jest bratem. Oto, co usłyszeliśmy.
Kazimierz Regmunt - brat Księdza Biskupa: - Po maturze
brat pomyślnie zdał egzaminy na Wyższą Szkołę Rolniczą we Wrocławiu (
przyznano mu nawet akademik). Jednak we wrześniu - w tajemnicy przed
najbliższą rodziną - złożył papiery do Metropolitalnego Wyższego
Seminarium Duchownego we Wrocławiu, gdzie też go przyjęto. W domu
wiadomość tę ogłosił tydzień przed wyjazdem do Wrocławia. Brat był
tym uradowany, a mama płakała ze szczęścia. Ja nie chciałem, by tam
poszedł; próbowałem go nawet przekupić, ofiarując mu całą swoją wypłatę.
Przed wstąpieniem do seminarium Stefan bardzo udzielał
się, grał w zespole muzycznym... Gdy już był klerykiem, stał się
skryty, dbał o swój autorytet. Jednak nigdy nie zapomniał o swoich
kolegach i koleżankach - wysyłał kartki na święta, czy imieniny;
po dzień dzisiejszy utrzymuje z nimi kontakt listowny lub telefoniczny.
Powracając do domu na semestralne przerwy nigdy nie opowiadał, co
działo się w seminarium. Często przyjeżdżał do domu z kolegami (choćby
na parę godzin) i to oni nam opowiadali o seminarium. Mówili też,
że brat był lubiany przez swój rocznik i innych kolegów. Przyjeżdżając
do domu bardzo wiele czasu spędzał na parafii, pomagając księdzu.
Był obowiązkowy, zawsze bardzo dobrze się uczył. Poszczególne klasy (
tak szkoły podstawowej, jak i średniej) kończył z nagrodami - był
prymusem; jako student też był jednym z najlepszych. Był (i jest)
bardzo pracowity - w każdej chwili można na niego liczyć.
Nigdy nie mówił, że chciałby zostać biskupem - nawet
nie żartował w ten sposób. Jedynie starsze ciotki czasami - patrząc
na Stefana - głośno mówiły, że marzą, aby w rodzinie był biskup.
O nominacji brata na biskupa dowiedziałem się w dniu
ogłoszenia tego przez Watykan. Było to na początku grudnia 1994 r.,
gdy - w samo południe - zadzwonił telefon i siostra zakonna Hilaria
przekazała nam tę radosną wiadomość. W pierwszej chwili był to dla
nas szok. Dopiero po kilku minutach dotarło do nas, jak wielkie szczęście,
jaki zaszczyt i jak wielka łaska spotkała naszą rodzinę. Oczywiście,
wszyscy byliśmy razem ze Stefanem w watykańskiej Bazylice św. Piotra,
gdy Jan Paweł II konsekrował go na biskupa.
Ks. Norbert Jonek - wykładowca muzyki kościelnej we wrocławskim
MWSD: - Bp. Stefana Regmunta poznałem jako alumna, gdy w 1969 r.
wstąpił do MWSD we Wrocławiu.
Jego duchowość jednoznacznie świadczyła o poważnym podejściu
do spraw Bożych i poważnym traktowaniu łaski powołania, jakim go
Pan obdarzył oraz o ciągłym doskonaleniu swej osobowości.
Dzięki swoim szczególnym i wyjątkowym uzdolnieniom muzycznym
kl. Stefan Regmunt stał się dla mnie wielką i nieocenioną pomocą
w prowadzeniu chóru seminaryjnego oraz przygotowywaniu opraw muzycznych
wszelkich imprez, jakie wówczas się odbywały. Zawsze w stosunku do
przełożonych okazywał szacunek, był opanowany, taktowny i zrównoważony.
Później, gdy ks. Stefan Regmunt był rektorem legnickiego
seminarium, nasza współpraca znów rozkwitła, gdyż zostałem wykładowcą
i w tej uczelni.
Gdy prałata Regmunta wyniesiono do godności biskupiej
byłem bardzo dumny i szczęśliwy, że to właśnie mój uczeń doznaje
tak wielkiego zaszczytu w Kościele powszechnym.
Ks. Eugeniusz Bojakowski i ks. Aleksander Radecki (obecnie
ojciec duchowny wrocławskiego MWSD) - koledzy kursowi: - Kleryka
Regmunta poznaliśmy jesienią 1972 r., kiedy grupa siedmiu alumnów
roku III powróciła z wojska do seminarium. Kl. Stefan był niezwykle
kontaktowy.
Ks. Eugeniusz wspomina, że miał szczęście mieszkać we
wspólnym pokoju z kl. Stefanem Regmuntem. Mieszkając razem, trenowaliśmy
dykcję, czytając głośno sienkiewiczowską "Trylogię". Ponadto kleryk
Regmunt, odznaczający się żywą, błyskotliwą inteligencją, potrafił
bardzo radośnie analizować i komentować bieżące wydarzenia seminaryjne.
Pamiętam przygotowania do "Mikołaja". Kl. Stefan po prostu nadawał
ton całej tej "imprezie" był jej duszą i autorem większości tekstów,
nie mówiąc już o tym, że sam wykonywał wiele punktów jako muzyk i
aktor. Po dziś dzień wspominamy skecz, w którym wraz z Szymonem Bajakiem
parodiowali sposób zachowania prefekta-opiekuna roku, ks. Stanisława
Pawlaczka. Zapamiętaliśmy także naszego kolegę jako tego, który w
imieniu roku lub całego seminarium przemawiał podczas różnych uroczystości,
także podczas udzielania posług i święceń. Było to "w zakresie jego
obowiązków" także dlatego, że wybraliśmy go jako "seniora wieczystego"
.
Obecny Biskup w czasach kleryckich niejednokrotnie otrzymywał
nagrody za najlepsze wyniki w nauce. Choć - wspomina ks. Eugeniusz
- zdarzyło mi się wraz z klerykiem Stefanem... oblać egzamin z teologii
moralnej u ks. prof. A. Młotka! Stefan zdobywał dobre oceny na egzaminach
u ks. prof. W. Gawlika, którego legendai sława - jako niezwykle wymagającego
dydaktyka - sięga do czasów dzisiejszych. Ciekawy był sposób wspólnej
nauki w towarzystwie alumna Stefana, który kazał nam odkładać skrypty,
książki i mówił: Spróbujmy teraz własnymi słowami opowiedzieć, co
z tego wszystkiego zapamiętali? Bo pójdziemy dalej, a tu musi być
konkret: co ja na ten temat potrafię naprawdę powiedzieć?
Ja (ks. Aleksander) zdawałem z klerykiem Regmuntem bardzo
często egzaminy i stąd byłem świadkiem jego rzeczowych, jasnych i
spokojnych odpowiedzi na egzaminach. Nie panikował, nie dziwaczył
- spokojnie przyjmował studencki los. Byliśmy także razem na seminarium
naukowym u ks. prof. L. Czai z liturgiki i tam bywało różnie - jak
to na seminarium.
Nie byliśmy w wojsku z kl. Stefanem, jednak podczas spotkań
koleżeńskich nasi kursowi kombatanci (obecni księża: Szymon Bajak,
Józef Juźków, Andrzej Wójciak i Stanisław Krzemień) chętnie wracają
do niezliczonych wspomnień z wojska i najwyraźniej nie żałują tego
trudnego, ale owocnego doświadczenia. W tych kabaretach wojskowych
prym wiódł zawsze nasz Ksiądz Biskup, mając doskonałe możliwości
w tym względzie, świetną pamięć, zdolności naśladowcze i niezwykłe
poczucie humoru (nie wspominając już o kawaleryjskiej fantazji).
Zawsze dzielił się swoimi talentami, odwiedzając chorych
w zakładach opieki i domach starców. Spotkania te miały zawsze wymiar
modlitewny, a w łączności z tym szły rozmowy indywidualne z chorymi
i pełne radości programy o charakterze rozrywkowym. Gdy było to konieczne,
grywał w reprezentacji roku w piłkę nożną, ale raczej nie była to
jego ulubiona dziedzina.
Pamiętam także (ks. Eugeniusz), gdy ks. Stefan, jadąc
do rodzinnej Jedliny Zdroju, chętnie mnie odwiedzał w Dziećmorowicach.
Zapamiętałem, że gdy przeniesiono mnie do Bielawy, przez cały dzień
pomagał mi pakować się i porządkować mieszkanie. Trudno zapomnieć
o takim geście. Podobnie chętnie odwiedzał mnie w Bielawie i teraz,
jako proboszcza, w Szewcach, kiedy regularnie przyjeżdża na imieninowe
spotkania koleżeńskie.
Przychodzi mi (ks. Aleksander) na pamięć inne zdarzenie.
Było to w roku 1977. Użytkowałem wtedy motorower marki jawa 20. Otóż,
podwoziłem księdza Stefana ze Szczawna Zdroju na Sobięcin - oczywiście
ja kierowałem. Dzięki temu raz w życiu widziałem księdza, który wzbudził
w sobie żal doskonały. Rozwinąłem szybkość 83 km/h, co nasunęło mojemu
koledze czarne myśli o śmierci tragicznej, a marnej.
Gdy ogłoszono prał. Regmunta biskupem, nasze serca przepełniła
wielka radość, wręcz duma, że oto jeden z nas został zauważony i
zaproszony do realizacji takiego właśnie powołania w powołaniu. Nie
zazdrościliśmy mu, ale raczej w składanych życzeniach wyrażaliśmy
troskę, by podołał krzyżowi, którym niewątpliwie znaczona jest jego
biskupia posługa.
Edward Regmunt - brat Księdza Biskupa: - Pamiętam, jak
mama mówiła nam o tym ze łzami w oczach, że Stefan chce wstąpić do
seminarium. Ja byłem najmłodszy z braci, więc nie zabierałem głosu;
starsze zaś rodzeństwo doradzało mu, żeby wyjechał na wakacje i dokładnie
przemyślał swoją decyzję. Tato przysłuchiwał się tym naszym rozmowom;
był poważny i zamyślony. Już wtedy wiedzieliśmy, że w pełni akceptuje
decyzję Stefana. Potem były przygotowania do wyjazdu brata do Wrocławia.
W momencie, gdy zaczął studia, dało się w nim zauważyć
ogromną radość i chęć do życia. Wszyscy z niecierpliwością oczekiwaliśmy
jego powrotów (na ferie, wakacje czy święta). Pamiętam też, gdy później
odprowadzaliśmy go całą rodziną na dworzec kolejowy...
Szczególnie w okresie ferii czy wakacji potrafił zaangażować
całe rodzeństwo do prac domowych (wówczas przejmowaliśmy od naszych
rodziców wszystkie prace - łącznie z przygotowaniem obiadów - by
mogli sobie odpocząć po ciężkim dniu pracy). Pamiętam, jak mama -
przychodząc z pracy i widząc zastawiony stół - mówiła: Moje kochane
dzieci! Stefan zawsze wymyślał różne zajęcia - nie znosił bezczynności.
Najbardziej miło było w okresach przedświątecznych, gdy wspólnie
przygotowywaliśmy się do świąt Narodzenia czy Zmartwychwstania Pańskiego.
Gdy przyjeżdżał do domu, dużo czasu spędzał w kościele i na plebanii.
Wieczorami lubił spotykać się w gronie najbliższej rodziny. Zawsze
był zatroskany o rodzeństwo; wysłuchiwał wszystkich, doradzał. Wszyscy
liczyliśmy się z jego opinią. Zawsze pamiętał także o znajomych i
kolegach z lat szkolnych - zawsze wysyłał i otrzymywał korespondencję
z życzeniami. Wiele kolegów i koleżanek odwiedzało Stefana.
Wszyscy byliśmy bardzo zaskoczeni, a jednocześnie wielce
szczęśliwi i dumni, że nasz brat zostanie biskupem. Doskonale pamiętam,
gdy o tym się dowiedziałem. Tego dnia Stefan zaprosił też naszą mamę
do Legnicy. Mama przybyła z myślą, że urządza on spotkanie z okazji
św. Mikołaja. Ja właśnie jechałem samochodem i usłyszałem w radio
głos biskupa legnickiego Tadeusza Rybaka, który odczytywał jakiś
komunikat Ojca Świętego. Wtedy to usłyszałem, że mój brat został
mianowany biskupem. Mama mówiła nam, że to był dla niej najpiękniejszy
prezent, jakim została kiedykolwiek obdarowana...
Ks. Stanisław Pawlaczek - wykładowca, były prefekt wrocławskiego
MWSD, opiekun kursu Księdza Biskupa: - Odtwarzając dziś w pamięci
sylwetkę obecnego biskupa, a 30 lat temu wrocławskiego kleryka, łatwo
jest popaść w styl średniowiecznych hagiografów. Spróbuję przed tym
obronić się, tym bardziej, że od dzieciństwa Księdza Biskupa nie
znałem. Poznałem go jako kleryka, który (bodaj kilka miesięcy później)
dołączył do rocznika, którego byłem opiekunem. Powrócił on bowiem
wtedy ze służby wojskowej z kilkoma kolegami - klerykami.
Rocznik seminaryjny 1970 - 1976 składał się z wielu różnych
indywidualności, gdyż Pan Bóg nie stwarza ludzi seryjnie. Na tym
kursie nie brakowało mocnych osobowości. Taką osobowością był m.in.
kl. Stefan. Pozostał on w mojej pamięci przede wszystkim jako dojrzały
bardzo człowiek. Właściwie mimo młodego wieku nie miał skłonności
do ulegania skrajnościom; zawsze miał wyważone sądy.
Koleżeńskość cechowała właściwie cały rocznik; wszyscy
byli ze sobą zżyci i bezpośredni. Klerykowi Stefanowi dodatkową sympatię
zjednywały także jego umiejętności muzyczne.
Gdy po stażu wikariuszowskim skierowano go na specjalistyczne
studia, wydawało mi się to całkiem naturalne, poniekąd oczywiste.
A gdy w nowo powstałej diecezji legnickiej powierzono mu stanowisko
pierwszego rektora seminarium, to można było spodziewać się w przyszłości
dalszych awansów. Ale jakich? - Któż to wie...!
W każdym razie nominacja ks. Stefana na biskupa nie była
dla mnie zbytnim zaskoczeniem - również wydawała się czymś naturalnym.
Pomóż w rozwoju naszego portalu