O zmarłym dwadzieścia lat temu Słudze Bożym kard. Stefanie Wyszyńskim, Prymasie Polski rozmawiamy z bp. Kazimierzem Romaniukiem, ordynariuszem diecezji warszawsko-praskiej.
WOJCIECH ŚWIĄTKIEWICZ: - Ojciec Święty zachęcał Polaków, by podjęli dziedzictwo przeszło tysiącletniej historii, na którym Prymas Tysiąclecia wycisnął trwałe, niezatarte piętno. W jaki sposób diecezja warszawsko-praska podejmuje ten apel?
BP KAZIMIERZ ROMANIUK: - Próbując odpowiedzieć na
to pytanie trzeba sobie uświadomić przede wszystkim, co składa się
na owo "piętno wyciśnięte przez Prymasa Tysiąclecia". Generalnie
wypada stwierdzić, że na jakość sprawowania posługi duszpasterskiej
Prymasa wywierały wpływ decydujący okoliczności, w jakich żył Kościół
polski w drugiej połowie dwudziestego wieku. Był to czas systematycznego
odpierania ateistycznych ataków i nieustannej walki o prawa Kościoła.
Najbardziej zależało Prymasowi na tym, żeby ludziom w Polsce mogła
być głoszona Ewangelia czysta, autentyczna Ewangelia, bez żadnych
socjologiczno-socjalistycznych domieszek. Nie mniej wytrwale walczył
Prymas o ratowanie dziejowego dorobku i kultury narodu polskiego.
Było to jedno z bardziej priorytetowych zadań w epoce urzędowego
głoszenia internacjonalizmu komunistycznego. Z upływem lat dostrzega
się to coraz wyraźniej. Prymas Tysiąclecia był wprost bohaterskim
obrońcą nie tylko Kościoła, lecz także Polski i jej duchowych wartości.
Na uwagę zasługuje sposób, w jaki to czynił. Jego bezkompromisowość
i odwaga w nieustannych utarczkach z władzami budziły obawy ze strony
najbardziej Mu życzliwych a niekłamany podziw u zdecydowanych przeciwników.
Nam kapłanom mówił nie raz: "Wcale nie żądam od was, żebyście za
wszelką cenę pozostawali na wolności". Jeszcze słyszymy stanowczość
jego głosu, wypowiadającego nie jeden raz sławne: "Non possumus!
- Nie możemy!".
W posłudze biskupiej dwom archidiecezjom a tak naprawdę
w zarządzaniu całym Kościołem polskim odznaczał się duszpasterskim
umiarem, zwłaszcza w okresie pierwszej posoborowej gorączki reformatorskiej,
czym uratował naszych wiernych przed niejednym nieszczęściem. "Prymas
Umiarkowania i Roztropności" - tak ktoś o nim powiedział.
I wreszcie maryjność Prymasa Tysiąclecia. Jego oświadczenie: "
Wszystko postawiłem na Maryję" nie było tylko abstrakcyjnym hasłem.
Ta jego postawa sprawiała, że Kościół w Polsce nazywano niekiedy "
Kościołem Maryjnym". Prymas o tym wiedział. Mawiał wówczas: "Szczycę
się tym, Dzieci Kochane. Wierzę, że Maryja zwycięży". Tak więc był
Prymas Tysiąclecia:
:- nieustannie zatroskanym o prawo do głoszenia Ewangelii;
:- walczącym niestrudzenie o nasze narodowe dobra i kulturę
polską;
:- odważnym, bezkompromisowym, gotowym na wszystko;
:- roztropnie umiarkowanym;
: - maryjnym;
Nie tylko trudno, ale i niezręcznie jest silić się nam
na stwierdzenie, co my w naszej diecezji warszawsko-praskiej czynimy,
by utrzymać taki styl posługi duszpasterskiej. Wszystkie wyżej wymienione
elementy "prymasowskiego piętna" leżą nam na sercu jako najwyższe
wartości, ale jesteśmy świadomi, że wyników naszych działań nie możemy
porównywać z osiągnięciami Prymasa, o którym mówi się czasem, że
przeprowadził naród polski bezpiecznie przez "Morze Czerwone". Ale
prawdą jest też, że żyjemy w innych czasach, każdego roku, jeśli
nie częściej, stajemy wobec nowych problemów. Cały ich kompleks nasuwają
nam obecne przygotowania do udziału Polski we wspólnocie europejskiej.
- Przez wiele lat jako profesor, a następnie rektor Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Warszawie był Ksiądz Biskup jednym z najbliższych współpracowników kard. Stefana Wyszyńskiego. Które wydarzenia związane z osobą Prymasa Tysiąclecia utkwiły w pamięci Księdza Biskupa?
- Byłem pod wrażeniem niezwykle konsekwentnego dążenia
do posiadania własnego gmachu seminaryjnego, zwłaszcza pod koniec
lat siedemdziesiątych, kiedy to co kilka dni Ksiądz Prymas wypytywał,
co na budowie przybyło i na projekcie architektonicznym zarysowywał
sobie fragmenty już ukończone. Bardzo wymowny jest pod tym względem
zapis w jego dzienniczku pod datą 18 kwietnia 1981 r., czyli krótko
przed śmiercią. Tak pisał: "Jeżeli coś mnie tylko może jak gdyby
niepokoić, to pragnienie, ażeby rozpoczęta budowa Seminarium Metropolitalnego
mogła być dokończona. Innych pragnień właściwie już nie mam" (ks.
B. Piasecki, Ostatnie dni Prymasa Tysiąclecia, s. 49).
Drugie wrażenie miało charakter jednorazowy. Byłem świadkiem
- w czasie prywatnego, też "budowlanego" spotkania - autentycznych
dość obfitych łez Prymasa. Zdarzyło się to w pierwszych dniach maja
1981 r. Ksiądz Prymas ogromnie ubolewał nad tym, że lekarze nie pozwolili
mu już udać się do Rzymu, gdzie świat cały miał być oddany w opiekę
Matce Najświętszej, co było, jak wiadomo, ukoronowaniem jego nie
tylko pragnień, ale także najrozmaitszych zabiegów. Prymas Tysiąclecia
był człowiekiem na swój sposób uczuciowym, ale jego łzy widziałem
jeden jedyny raz. Własnych też wówczas nie mogłem powstrzymać.
- Czym dla Prymasa Stefana Wyszyńskiego było seminarium duchowne?
- Dawno już stwierdzono, że Seminarium Duchowne jest źrenicą oka biskupiego. Takimi były z pewnością dla Prymasa Tysiąclecia jego oba seminaria: gnieźnieńskie i warszawskie. Codziennym życiem seminarium, atmosferą panującą zarówno wśród kleryków jak i wychowawców bardzo się interesował, prosząc głównie rektora, o częste i szczegółowe relacje. Niektóre decyzje wyraźnie sobie zastrzegał, choć do postanowień i sugestii władzy seminaryjnej odnosił się z pełnym zaufaniem i zazwyczaj je respektował. Jednakże ze względu na swoje bardzo liczne zajęcia osobiście bywał w seminarium raczej rzadko. Przemawiając do całej wspólnoty seminaryjnej poruszał najczęściej sprawy formacji kapłańskiej, z reguły nawiązując do roli, jaką w tej formacji powinna odgrywać pobożność maryjna.
- Które inicjatywy duszpasterskie podejmowane przez kard. Wyszyńskiego uważa Ksiądz Biskup za najcenniejsze?
- Myślę, że za taką inicjatywę należy uznać trwające
po dzień dzisiejszy pielgrzymowanie po wszystkich parafiach całej
Polski kopii cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Jako
socjolog z wykształcenia, wiedział Prymas Tysiąclecia, że w warunkach
ówczesnego spychania Kościoła do zakrystii a praktyk religijnych
do sfery przeżyć czysto osobistych i jakby nieco wstydliwych, publiczne
manifestowanie wszelkich form sacrum posiadało olbrzymie znaczenie;
było po prostu jednym ze skuteczniejszych sposobów ratowania wiary,
niezależnie od tego, jakby się chciało pojmować ówczesną głębię owej
wiary.
No i, rzecz jasna, Wielka Nowenna, wypracowana przez
Prymasa w więzieniu, ciągle czekająca na bardziej szczegółowe analizy
pastoralne.
- Czym dla Prymasa Wyszyńskiego był wybór kard. Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową?
- Z pewnością jak dla wszystkich Polaków powodem do niezwykłej radości i dumy. Tylko, że te dwa uczucia w przeżyciach Prymasa Tysiąclecia musiały przybierać specjalny charakter, zwłaszcza wtedy, gdy nowo obrany Papież oznajmiał całemu światu, że nie byłoby polskiego Papieża, gdyby nie Prymas Tysiąclecia. Miałem szczęście znaleźć się w odległości zaledwie może pięciu metrów od Ojca Świętego gdy w czasie swojego ingresu usiłował ucałować ręce Prymasa, składającego wówczas Papieżowi kardynalskie homagium. To było niezwykłe. Utrwala tę scenę pomnik z brązu na dziedzińcu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
- Często przedstawia się kard. Wyszyńskiego jako człowieka surowego, niedostępnego dla innych, samotnika. Czy to prawdziwy obraz?
- "Niezwykle surowym" to Prymas Tysiąclecia z pewnością
nie był, nawet wobec swoich zdeklarowanych przeciwników. Pozory -
ale tylko pozory - surowości mogła stwarzać ta wspomniana już stanowczość
i bezkompromisowość Prymasa w większości jego publicznych wystąpień,
podyktowanych koniecznością obrony praw Kościoła i człowieka. Umiał
przyznawać racje innym, zwłaszcza kapłanom. Sam byłem świadkiem,
przynajmniej dwa razy, jak żałował błędnych decyzji i przepraszał
za pomyłki w ocenie osoby o wiele mniej godnej od niego.
Pozory - ale znów tylko pozory - "niedostępności" mogło
sprawiać mnóstwo interesantów, zgłaszających się każdego dnia do
rezydencji prymasowskiej. Prymas fizycznie nie był w stanie "być
dla każdego i na każde zawołanie". Niezbędne też było zachowanie
pewnych formalności w uzyskiwaniu audiencji z racji na konieczność
utrzymania wszystkiego we względnym porządku.
A już zdecydowanie nie może Prymas uchodzić za samotnika.
Przeciwnie, Ksiądz Prymas bardzo chętnie pozostawał z ludźmi. I jeszcze
raz pozory - ale znów tylko pozory - jego samotnictwa mogło stwarzać
częste pozostawanie w samotności na modlitwie. Najwyraźniej czuł
się Prymas w swoim żywiole, gdy miał przed sobą tłumy ludzi, których
widok nie tylko inspirował go do wielkich przemówień, ale także prawdziwie
radował. Dorocznych wakacji i krótszych okresów wypoczynku nigdy
nie spędzał sam. Nie był samotnikiem. Jego ówcześni domownicy potwierdziliby
to z całą pewnością.
- Jak Prymas Wyszyński zareagował na wiadomość o zamachu na Papieża?
- Dane mi też było rozmawiać z bliskim już śmierci Prymasem w dwa dni po zamachu na Papieża. Byliśmy wszyscy, zwłaszcza my Polacy, szczególnie przygnębieni: Papież Polak nie wiadomo czy przeżyje, Prymas prawie konający. Było bardzo ciężko. A jednak gdy odchodziłem, Prymas powiedział: Maryja zwycięży! Poprzedniego dnia, tzn. 14 maja, Ksiądz Prymas skierował takie oto swoje słowo do całego ludu Bożego w naszej Ojczyźnie: "Bolesne zdarzenia, które wstrząsnęły sumieniem całego świata, od chwili gdy strzały ugodziły w Głowę Kościoła Chrystusowego, są przyczyną tak wielkich przemieszczeń w naszych osobistych uczuciach i przeżyciach, że uważamy je dzisiaj za niezwykle drobne i skromne w porównaniu z tym, co dotknęło Ojca Świętego, tego niezmordowanego Apostoła pokoju i miłości w całym świecie. Dotyka to zarazem jakąś bolesną czarną plamą kulturę światową, która nie umie zabezpieczyć Apostoła powszechnego ładu, pokoju i miłości, sprawiając, że ludzie współcześni czują się zaniepokojeni o bezpieczeństwo świata. Znamy wszyscy podejmowane niezwykłe trudy Głowy Kościoła. Jan Paweł II stanął na czele największych heroldów pokoju i miłości. Widocznie ta praca, tak przecież błogosławiona, przeszkadza mocarzom ciemności, skoro skierowali przeciwko Ojcu Świętemu tak bolesne ciosy. Ale czymże są one w porównaniu z tą wielką boleścią, którą przeżywa dziś Rodzina ludzka. Całą nadzieję łączy przecież ona z błogosławioną pracą Ojca Świętego. Dzisiaj pozostaje nam jedno: wszystkie nasze cierpienia i udręki starajmy się dołączyć do tej wielkiej męki świata. Na pewno i Ojciec Święty tak to przeżywa, składając swoje osobiste cierpienia w dłonie Matki Kościoła, Tej, której zawierzył się na Jasnej Górze. To jest jego najważniejsze dzieło. W porównaniu z tym wielkim dziełem, wszystkie nasze osobiste cierpienia stają się maluczkie. I dlatego, Najmilsi, i ja, dotknięty obecnie najrozmaitszymi moimi dolegliwościami fizycznymi, muszę uważać je za skromne i małe w porównaniu z tym, co dotknęło Głowę Kościoła. I dlatego proszę Was, aby te heroiczne modlitwy, które zanosiliście w mojej intencji na Jasnej Górze, w świątyniach warszawskich i diecezjalnych, gdziekolwiek, abyście to wszystko skierowali w tej chwili wraz ze mną ku Matce Chrystusowej błagając o zdrowie i siły dla Ojca Świętego. Czyńmy te niewielkie ofiary, aby nasz ´wdowi grosz´ wyjednał miłosierdzie Boże, aby Chrystus rozeznał ogromną miłość, którą mamy do Jego Zastępcy na ziemi. Wraz z Wami, Moi Najmilsi Współpracownicy i Dzieci Boże, klękam przed Tronem łaski i proszę o zdrowie dla Głowy Kościoła. Niech Pan Go nam zachowa i ożywi swoimi mocami, niech sprawi, aby długie jeszcze lata mógł służyć Kościołowi Powszechnemu i kulturze światowej w duchu Ewangelii. Błogosławię Was w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego".
- Jakie były ostatnie dni Prymasa Tysiąclecia? O czym mówił do otaczających go najbliższych współpracowników?
- Ostatnie dni Prymasa Tysiąclecia zrelacjonował
najdokładniej w bardzo dziś poczytnej książce ks. dr Bronisław Piasecki,
były sekretarz osobisty Księdza Prymasa. Określeniem "Ostatnie dni
Prymasa Tysiąclecia" ks. Piasecki obejmuje czas od 1 marca do 28
maja 1981 r. Publikacja zawiera obserwacje Księdza Sekretarza, opinie
lekarzy o stanie zdrowia chorego, ale przede wszystkim zapiski, jakie
Ksiądz Prymas czynił każdego dnia poczynając od roku 1949. Tak np.
pod datą 12 kwietnia pisze: "Moja Niedziela Palmowa była bolesna
dlatego, że w Wielkim Tygodniu, gdy biskup jest bardzo potrzebny
wśród ludzi, jestem sam ze swoimi cierpieniami duchowymi, które są
gorsze niż fizyczne... Twój niewolnik, Matko czuje głęboko swoją
nieużyteczność". 18 kwietnia Ksiądz Prymas zanotował: "Doszedłem
do wniosku, że właściwie nie mogę prosić o nic Boga, ani Jego Syna.
Nie mogę prosić o powrót do zdrowia, do sił, dlatego, że na stolicy
biskupów warszawskich i gnieźnieńskich przebywam blisko 33 lata.
To jest duży szmat czasu. Z wielu względów zasługuje on na jakąś
decyzję ze strony Chrystusa, który ustanawia pasterzy i ich odwołuje"
.
Albo 26 kwietnia: "Zamiast w Gnieźnie na uroczystościach
ku czci świętego Wojciecha leżę nadal w łóżku, chociaż się podrywam.
Ciężkie to przeżycie dla biskupa, który jest postawiony przez Kościół
święty, aby czuwał przy sarkofagu głównego Patrona Polski i Gniezna.
Nieustanna modlitwa - uległości i zgody; serce pracuje, aby usprawiedliwić
Boga. Walczę o twoją Dobroć, Ojcze - nie dla mnie - ale dla tych
ludzi, którzy dziś będą się oglądali za swoim biskupem w Gnieźnie"
.
Wczesnym rankiem dnia 16 maja zostałem wezwany do rezydencji
Księdza Prymasa a dokładniej do pokoju Chorego. Był tam już osobisty
spowiednik Księdza Prymasa, dwaj biskupi pomocniczy (bp Modzelewski
i bp Dąbrowski), ksiądz rektor seminarium gnieźnieńskiego, ks. prał.
S. Piotrowski i domownicy Księdza Prymasa. Ks. Piasecki tak opisuje
przebieg tego niezwykłego spotkania: "Godzina 9.30. Następuje doniosła
chwila Sakramentu Namaszczenia. Ksiądz Prymas pełen skupienia i pokoju
wewnętrznego słucha słów Ewangelii o ośmiu błogosławieństwach. Z
największą pobożnością i wiarą przyjmuje namaszczenie olejami świętymi
czoła i rąk. Wszyscy obecni są głęboko wzruszeni. Niektórzy płaczą.
Po przyjęciu Sakramentu, Ksiądz Prymas poruszony wewnętrznie wyciąga
dłonie i słabym, łamiącym się głosem, głęboko oddychając, z dużymi
przerwami mówi: "Najmilsi Bracia! Bóg Wam zapłać za wsparcie modlitewne.
Przyjmijcie przeproszenie, jeżeli choć jednego z tych błogosławieństw
Chrystusa na Górze w stosunku do powierzonych mi archidiecezji -
gnieźnieńskiej i warszawskiej - nie wykonałem. Jestem całkowicie
uległy woli Ojca, który i tak dał mi dużo lat Wam służyć, i woli
Syna, który sam jeden ma wieczne kapłaństwo i je przydziela i przekazuje
innym. Jestem uległy wobec Ducha Świętego dlatego, że moje życie
wewnętrzne było w Trójcy Świętej. I jestem ufny wobec Matki Najświętszej,
z którą się związałem w więzieniu w Stoczku i wszystko przez Jej
Dłonie składam ku chwale Trójcy Świętej. Was przepraszam za nieudolność
mej służby. Ksiądz Rektor gnieźnieński powie to biskupom i swoim
alumnom, a ksiądz rektor warszawski powie to swoim alumnom. Uważam,
że powinienem dzielić dolę Ojca Świętego, który wprawdzie później,
ale włączył się w moje cierpienia. Moja droga była zawsze drogą Wielkiego
Piątku na przestrzeni tych trzydziestu pięciu lat służby w biskupstwie.
Jestem za nią bardzo Bogu wdzięczny. A Wam, Najmilsi, księdzu prałatowi
Hieronimowi, który tu służy ze mną od początku, mojemu koledze akademickiemu,
biskupowi Jerzemu, księdzu prałatowi Piotrowskiemu, który dźwigał
wielki ciężar moich obowiązków, ks. prałatowi Borowcowi, który cierpiał
´aliquid insipientiae meae´, biskupowi Dąbrowskiemu, który przejął
po wybitnym kapłanie warszawskim biskupie Choromańskim ciężki trud
walki o Kościół i wyprowadził go na miejsce suche - serdecznie dziękuję.
Proszę obydwu księży Rektorów, ażeby jak najprędzej przekazywali
braterstwo i gotowość służenia ludowi Bożemu. I to wszystko. Testamentu
nie piszę żadnego, prócz tego, który posiadają biskupi Modzelewski
i Dąbrowski. Zwłaszcza nie piszę testamentu pastoralnego. Przyjdą
nowe czasy, wymagają nowych mocy, Bóg je da w swoim czasie. Pamiętajmy,
że jak kardynał Hlond, tak i ja, wszystko zawierzyłem Matce Najświętszej
i wiem, że nie będzie słabszą w Polsce, choćby ludzie się zmienili.
Ze swej strony przyjmijcie moje pokorne błogosławieństwo: w imię
Ojca i Syna, i Ducha Świętego... Amen".
Następnie obecni kolejno podchodzą do łoża, aby ucałować
dłoń gasnącego Prymasa i Ojca. Potem wszyscy udają się do kaplicy,
gdzie trwa modlitwa w intencji Chorego".
- Czym dla Kościoła w Polsce - z perspektywy dwudziestu lat - były rządy Prymasa Tysiąclecia?
- Były wyrazem troszczącej się o nas Opatrzności
Bożej. Będąc nieprzeciętnym mężem stanu, Prymas Tysiąclecia nie dał
się nigdy sprowadzić na teren działań czysto politycznych, choć mu
to - oczywiście niesprawiedliwie - zarzucano. Był zawsze duszpasterzem,
obrońcą wiary. Smutnej pamięci porozumienie z rządem z roku 1950
też było wyrazem nie politycznego kompromisu, tylko przejawem troski
o możność głoszenia Ewangelii. Trudno dziś stwierdzić, czy Prymas
wierzył w to, że porozumienie będzie przestrzegane przez władze państwowe.
Z pewnością podpisywał je w nadziei, że jednak przyniesie dobro Kościołowi.
Trzeba też było upływu lat, by można było dostrzec korzyści
płynące ze sławnego listu biskupów polskich do biskupów niemieckich.
To Prymas Tysiąclecia zapoczątkował do dziś trwający proces oczyszczania
międzysąsiedzkiej pamięci. Do zapoczątkowania tego procesu potrzebna
była nie tylko wiara w drugiego człowieka, lecz także, wspomniana
już kilkakrotnie, cywilna odwaga.
- W czym widzi Ksiądz Biskup aktualność przesłania Prymasa Wyszyńskiego?
- Chyba we wszystkim, co wyliczyliśmy jako moralne przymioty tego nieprzeciętnego człowieka: Jego troskę o respektowanie praw Kościoła i poszczególnych jednostek ludzkich, umiłowanie dziejów i kultury własnego narodu, odwagę, roztropny umiar w podejmowaniu trudnych decyzji, kult Matki Bożej. Wszystko to jest nam tak bardzo potrzebne dziś właśnie gdy znajdujemy się w obliczu rzekomo nieuniknionej konieczności wejścia do wspólnoty europejskiej. Powiedziałem "rzekomo nieuniknionej" bo mnie się czasem wydaje, że Prymas Tysiąclecia szukałby innego rozwiązania. Ale to jest tylko "mnie się wydawanie".
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu