Jest pojęciem na wskroś poetyckim. Mówi się o „gwieździe”, „jutrzence”, „iskrze”, „błysku”, „promyku” nadziei. Może „zabłyszczeć”,
„zaświtać” czy też „przyświecać” czemuś lub komuś. Bywa „głęboka”, „uzasadniona” albo też „mała” i „znikoma”. W człowieku
zdolnym można ją „pokładać”, gdy ją „rokuje”, czyli obiecująco się zapowiada. Ale ten równie dobrze może ją „zawieść” i wtedy ta „spełznie na niczym”.
Czasem „pryska” jak bańka mydlana lub „rozpływa się” jak mgła ulotna.
Kojarzona jest też z… jedzeniem, a więc z czymś dla życia niezbędnym, można ją „żywić” lub nią się „karmić”.
Jeżeli się ją ma, łatwiej jest żyć i osiągać zamierzone cele. Gdy jej brak, łatwo stracić chęć do wszelkiego działania. Na szczęście można ją „wzbudzić”, a także
„robić” czy „dać” komuś. Można w niej „utwierdzić”, jeżeli ta posiada swoje uzasadnienie, ale można ją również „odebrać”, bo niby po co ktoś
ma się niepotrzebnie łudzić? Nadzieja może być bowiem „złudna” i „ulotna”, „zwodnicza” i „płonna”.
O kobiecie ciężarnej zwykło się pięknie mówić, że „jest przy nadziei”.
Ktoś zadrwił z niej nazywając ją „matką głupich”. Ktoś inny dodał, że mimo to, jak każdą matkę, należy ją kochać.
Nadzieja może być również żeńskim imieniem…
Nadzieja ma swój kolor - zielony. Dlaczego? Bo zieleń wskazuje na wiosnę, bujną florę, która podobnie jak nadzieja winna rozkwitać ku radości wszystkich. W takim kolorze były także
weselne stroje panien żydowskich wychodzących za mąż, symbolizujące jakby czekanie na płodność, na rodzinne szczęście…
O nadziei pięknie pisali nasi narodowi poeci. Słowacki mówił: „Niech żywi nie tracą nadziei” (Testament mój). W pełni z nim się zgadzał Jan Kochanowski: „Nie
porzucaj nadzieje / Jakoć się kolwiek dzieje” (Pieśń II). Lecz Dante nie pozostawia co do niej złudzeń: „Porzućcie wszelką nadzieję, wy którzy tu wchodzicie” (Boska Komedia). I jakże
nie wspomnieć tutaj o ojcowskim pouczeniu o nadziei Jana Pawła II: „Jest rzeczą bardzo ważną, ażeby przekroczyć próg nadziei, nie zatrzymać się przed nim, ale pozwolić
się prowadzić” (Przekroczyć próg nadziei).
I jeszcze jeden, sięgający co prawda zaprzeszłych czasów, wymowny przykład w tym względzie. Ponoć gdy Aleksander Wielki szykował się do podboju Persji, cały swój majątek rozdał bliskim
i przyjaciołom. Na pytanie Perdykassa, co władca dla siebie zatrzyma, odpowiedział: nadzieję.
Z pewnością nadzieja - jak to sugeruje znany mit grecki - nie jest złem pochodzącym z „puszki Pandory”, przedłużającym wszelkie ludzkie cierpienia. Nie jest też
abstrakcją zamkniętą w pustym słowie. Jest wspaniałą zdolnością, władzą rozumu. Jest cnotą. A skoro jest to zdolność duchowa, to także posiada niewymierną, nieograniczoną możliwość,
aż po… zmartwychwstanie.
Wydaje się, że w tym całym szalonym zawirowaniu apokaliptycznego postrzegania świata jesteśmy świadkami wielkiego kryzysu nadziei. Musimy więc odkryć ją na nowo, a potem całym
sobą do niej przylgnąć. Bez niej nie sposób odkryć prawdy o świecie, o życiu, o chrześcijaństwie, o nas samych wreszcie. Bez niej nie sposób podejmować odważnych
decyzji, kochać i wierzyć prawdziwie. Nie sposób pomnażać dobra, aż po jego nieskończony wymiar, aż po dosięgnięcie Boga…
Tak więc nadziei mocnej, stałej, pięknej, zielonej, bo płodnej, zakotwiczonej solidnie w Bogu życzmy sobie na ten nowy 2004 rok!
Niech też wszelka nadzieja utracona - odżyje niczym „feniks” ze swoich zgliszczy, skrzydła odważnie rozwinie, hen, w górę się wzbije, w przestworza
nas porwie, po rzeczy zdać się niemożliwe, po samo Niebo!
Pomóż w rozwoju naszego portalu