Bp dr Zbigniew Kraszewski jest jedynym żyjącym sufraganem warszawskim, który przez długie lata współpracował ze sługą Bożym kard. Stefanem Wyszyńskim. Z jego rąk przyjął w 1949 r. święcenia kapłańskie w Warszawie, także z rąk Prymasa Polski w 1970 r. otrzymał sakrę biskupią w archikatedrze warszawskiej. Ten niezwykle aktywny 79-letni Biskup warszawski zechciał opowiedzieć o Wielkim Kardynale w swej rezydencji przy kościele Matki Bożej Zwycięskiej w Warszawie, w której mieszka z woli Prymasa Wyszyńskiego już 30 lat.
BOGDAN NOWAK: - Gdy aresztowano Prymasa Polski, był Ksiądz Biskup młodym kapłanem warszawskim. Jak doszło do uwięzienia Kardynała?
BP ZBIGNIEW KRASZEWSKI: - We wrześniu 1953
r. władze komunistyczne przeprowadziły i nagłośniły proces biskupa
kieleckiego Czesława Kaczmarka i kilku osób z jego kurii. Proces
ten miał przestraszyć Episkopat i skłonić Prymasa Polski Stefana
Wyszyńskiego do ustępstw. Tymczasem 25 września 1953 r. Ksiądz Prymas
wygłosił w kościele św. Anny płomienne kazanie w obronie biskupa
kieleckiego. W nocy z 25 na 26 września aresztowano Kardynała. Był
to dla nas ogromny wstrząs, przeżywaliśmy to jako osobistą tragedię.
W tym czasie miałem sen, jak się później okazało - proroczy. Śniło
mi się, że jestem na jakimś wzgórzu, na którym stoi jakiś Piękny
Pan i Piękna Pani. W pewnej chwili Piękny Pan podchodzi do stojącej
kolumny, bierze ją w ręce, podnosi do góry i rzuca na ziemię. Kolumna
pęka na kilka kawałków, ku mojemu przerażeniu! Tymczasem Piękny Pan
mówi do mnie: "Ta kolumna będzie jeszcze mocniejsza!". Podchodzi
do niej, bierze znowu w ręce, spaja kilkoma stalowymi obręczami i
stawia z powrotem tak, jak stała przedtem. Piękna Pani z uśmiechem
patrzy na to. Prowadzą mnie teraz do wydzielonego pola, gdzie obok
siebie stoi mocno szereg kolumn z biskupimi herbami. Sen ten sprawdził
się potem dokładnie.
Kiedy sługa Boży kard. Stefan Wyszyński wyszedł z więzienia,
jego autorytet wzrósł niebywale. Komuniści szukali pomocy u niego
w tragicznej sytuacji polityczno-społecznej. Kard. S. Wyszyński stał
się jak gdyby niekoronowanym królem Polski. Kolumna, którą widziałem
we śnie, stała się jeszcze mocniejsza, niż była przedtem. Na zachodzie
Europy nazywano kard. Wyszyńskiego wówczas "cardinale di ferro", "
Der eiserne Kardinal", Kardynałem z żelaza. Księdza Prymasa nie przywieziono
do więzienia, ale do tak zwanego klasztoru w Rywałdzie, gdzie nikomu
nie było wolno się nawet zbliżać. A więc miał być izolowany, miał
umrzeć śmiercią cywilną, ponieważ walczył z komunizmem. Dopiero później,
po uwolnieniu Księdza Prymasa z więzienia, dowiedzieliśmy się, że
przebywał kolejno w Stoczku k. Lidzbarka Warmińskiego, następnie
w Prudniku. Ostatni jego pobyt w Komańczy, w klasztorze Sióstr Nazaretanek,
był już nieco inny. Można było przynajmniej listownie się z nim kontaktować.
Decyzję o aresztowaniu podjęli osobiście Bolesław Bierut i Franciszek
Mazur. Oczywiście, było to uzgodnione z Moskwą. Ale trzeba podkreślić,
że póki żył Stalin, póty liczył się z Księdzem Prymasem, nie chciał
absolutnie zrywać wszystkich swoich powiązań, jakie miał jeszcze
z Kościołem katolickim w Polsce. Podobno marzył nawet o tym, żeby
Prymasa Polski mieć po swojej stronie. Tak więc nie Stalin, ale Bierut
był winien aresztowania Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Decyzja o aresztowaniu
Księdza Prymasa była sprzeczna z prawem. W uchwale nr 700 Prezydium
Rządu z 24 października 1953 r. nie powołano się na normy prawne,
które dałyby podstawy do pozbawienia wolności Prymasa. W pierwszych
dniach po jego aresztowaniu Episkopat Polski zagrożony dalszymi aresztowaniami
całej hierarchii kościelnej wydał deklarację, powierzając kierownictwo
Episkopatu bp. Michałowi Klepaczowi. Deklaracja, niestety, nie była
rzeczą właściwą, a starania o uwolnienie Prymasa Stefana Wyszyńskiego
były bardzo słabe. Władzom komunistycznym wydawało się, że osiągnęły
jeden z celów w stosunku do Kościoła, pozbawiając go Pasterza. Tymczasem
okazało się, że uwięzienie Księdza Prymasa spowodowało szok i przerażenie
nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Trzeba pamiętać, że 12
stycznia 1952 r. Prymas Stefan Wyszyński został mianowany kardynałem
przez papieża Piusa XII. Aresztowanie kardynała katolickiego to ciężka
zbrodnia przeciwko Kościołowi i ludzkości. Na tę zbrodnię natychmiast
zareagował Ojciec Święty Pius XII, rzucając klątwę na sprawców tego
aresztowania. Ludzie dobrej woli na całym świecie zaczęli odwracać
się od partii komunistycznej, która popełniała tak wielkie zbrodnie.
8 maja 1953 r. Papież wydał sławne stwierdzenie, które streszcza
się dwoma słowami: "Non posuumus" (nie możemy). Było to formalne
potępienie metod komunistycznych w Polsce. Kazania, które głosił
Prymas Polski, były mocne i ostre, potępiające wszelkie zło, jakie
panoszyło się w kraju. Do więzienia kard. Wyszyński poszedł jako
męczennik za wiarę.
- Czy w czasie internowania sługi Bożego Stefana Wyszyńskiego były jakieś wiadomości o losie Prymasa?
- Niestety, nie. Dopiero 1 listopada 1955 r. ówczesne władze zdecydowały o ujawnieniu miejsca uwięzienia naszego kard. Stefana Wyszyńskiego. Okazało się, że 29 października 1955 r. został przewieziony z Prudnika do Komańczy k. Sanoka, do klasztoru Sióstr Nazaretanek. Teraz dopiero dowiedzieliśmy się o bolesnej drodze naszego Pasterza. Po aresztowaniu pamiętnej nocy został wywieziony do Rywałdu Królewskiego i osadzony w klasztorze Ojców Kapucynów, o czym nic dotąd nie wiedzieliśmy. W nocy 12 października 1953 r. Prymas Stefan Wyszyński potajemnie został przewieziony z Rywałdu do Stoczka Warmińskiego, gdzie klasztor Marianów przerobiono na więzienie dla Księdza Kardynała. 6 października 1954 r. ze Stoczka samolotem został nasz Sługa Boży przetransportowany do Prudnika Śląskiego. Wszystkie działania i informacje były ściśle tajne. Ten sposób więzienia, brak jakichkolwiek kontaktów i informacji ze świata zewnętrznego były o wiele gorsze i wyczerpujące niż w zwykłym więzieniu. Czekano daremnie na tę chwilę, kiedy to Ksiądz Kardynał załamie się pod naciskiem aparatu przemocy. Wielki Prymas utrzymywał kontakty korespondencyjne ze swoim ojcem, które były ograniczone do minimum i objęte także ścisłą tajemnicą. Dopiero w Komańczy, w pobliżu granicy czeskiej, trochę inaczej zaczęto traktować Księdza Prymasa. Pozwolono nawet, by go odwiedził bp Michał Klepacz z bp. Z. Choromańskim. Od tego momentu sytuacja uległa odprężeniu. Jak się później dowiedzieliśmy, 8 grudnia 1953 r. kard. Stefan Wyszyński w Stoczku Warmińskim ofiarował się w niewolę Matce Bożej, według wzoru św. Ludwika Grignon de Montforta. Tam właśnie napotkał na tę lekturę i ofiarował się w niewolę Matce Bożej, powierzając Jej swój los i los Kościoła w Polsce. Uważam, że był to moment decydujący o losach Księdza Kardynała i Kościoła w naszej Ojczyźnie. Matka Boża nigdy bowiem nie opuszcza swoich czcicieli, swoich niewolników.
- Czy Jego Ekscelencja pamięta moment uwolnienia Prymasa?
- W sobotę 27 października 1956 r., idąc do chorej kobiety z Panem Jezusem, nagle usłyszałem w głośniku ulicznym komunikat, iż w dniu dzisiejszym został zwolniony z więzienia Prymas Polski kard. Stefan Wyszyński. Nie wierzyłem własnym uszom. Taką radosną wiadomość zaniosłem chorej parafiance. Cieszyła się wraz ze mną. Udzieliłem jej Komunii św., namaściłem olejami św. i w nastroju bardzo radosnym pobiegłem na plebanię. W powietrzu rozchodziły się słowa radości: "Mamy pasterza! Nasz Prymas wraca do nas!". Rzeczywiście, Kardynał przez Częstochowę wrócił do Warszawy, w niedzielę 28 października, w porze Apelu Wieczornego. Przywieźli go komuniści i błagali, żeby uspokoił społeczeństwo, które grozi takim wybuchem, jaki dokonał się na Węgrzech. Ksiądz Prymas przyjął te prośby, ale nie bezwarunkowo. Postawił swoje mocne, zdecydowane warunki, tak jak to było w jego stylu. Po uwolnieniu Kardynała, już na drugi dzień, po prostu biegiem, udałem się na ul. Miodową, aby zobaczyć Księdza Prymasa. Ku mojemu zadowoleniu zobaczyłem dziedziniec przed Pałacem Prymasowskim wypełniony szczelnie ludźmi. Były słowa radości, śpiewy, łzy i kwiaty... To wszystko na powitanie ukochanego Pasterza. Tej radości nie da się opisać słowami. Kard. S. Wyszyński wyszedł na balkon z radosnym spojrzeniem, pozdrowił wszystkich nas serdecznie i pobłogosławił. Powiedział wtedy znamienne słowa: "Gdyby trzeba było iść znowu do więzienia, jestem gotów, jestem gotów cierpieć za Chrystusa". Te wspaniałe słowa świadczyły o tym, że sługa Boży kard. Stefan Wyszyński jest rzeczywiście człowiekiem świętym, był zdecydowany na męczeństwo.
- Po śmierci Prymasa Wyszyńskiego wszyscy odczuwamy brak autorytetu moralnego, który stanowiłby skałę w tych trudnych czasach...
- Potwierdzam, iż od jego śmierci nie mamy w Ojczyźnie autorytetu moralnego tej miary, jakim był Sługa Boży (poza niekwestionowanym autorytetem moralnym Jana Pawła II). Kardynał bardzo cenił swoje słowo. Kiedyś na lotnisku podszedł do niego jeden z reporterów, by go zapytać o opinię w jakiejś sprawie. On mu poradził: "Proszę przyjść jutro do katedry, gdzie ten temat poruszę w kazaniu". Nie trwonił własnego słowa i dlatego każde jego publiczne wystąpienie było wydarzeniem oczekiwanym przez wierzących i niewierzących. Przy tym stole, w tym samym miejscu, w którym pan redaktor siedzi dziś, miałem szczęście gościć Kardynała w 10. rocznicę otrzymania sakry biskupiej, 6 grudnia 1980 r. Temu Arcybiskupowi zawdzięczam najwięcej: kapłaństwo, biskupstwo i maryjność. Nieustannie czuję, że z nieba dalej się mną opiekuje, a ja proszę Boga o jak najszybszą beatyfikację tego świętego Prymasa.
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu