Niedziela, 13 grudnia 1981...
Dwadzieścia dwa lata temu 13 grudnia wypadał w niedzielę. Od północy trwał stan wojenny, wojna polsko-jaruzelska. Internowania, aresztowania, dziennikarze w mundurach w telewizji,
wojsko i milicja na ulicach naszych miast, nie tylko pokaz siły, ale także działania „praktyczne” - pacyfikacje zakładów pracy, zwłaszcza kopalń i hut na Śląsku,
których robotnicy ośmielili się zastrajkować, śmierć górników kopalni „Wujek” i wiele innych przypadków śmierci osób, często w „niewyjaśnionych okolicznościach”.
Reżim komunistyczny mówił ustami gen. Jaruzelskiego o „wyborze mniejszego zła”, bo tym większym miała być rzekoma sowiecka interwencja. A może łatwiej, wygodniej i bezpieczniej
było wtedy stanąć po stronie towarzyszy z Moskwy niż dogadać się z własnym narodem?
Dzisiaj dojrzało już pokolenie, dla którego stan wojenny był tylko ważnym lub mniej ważnym wydarzeniem historycznym. Jednak ciągle bulwersują mnie chętnie przytaczane przez media wypowiedzi młodych
ludzi, którzy mówią, że ich to już nie obchodzi, że teraz mają swoje życie i swoje problemy. Czy jednak zdają sobie sprawę, że bez pamięci o stanie wojennym i jego konsekwencjach
trudno będzie im zrozumieć współczesną Polskę. Dla większości tych, którzy nadzieje Sierpnia i pierwszej „Solidarności” przeżywali świadomie, aktywnie i w opozycji
do reżimu komunistycznego, stan wojenny oznaczał złamanie kręgosłupa narodu, utrącenie jego aspiracji do pełnej suwerenności, pozbawienie szans na konieczne reformy ekonomiczne. A skutki tego,
śmiem twierdzić, odczuwamy po dziś dzień.
Zmiany nastąpiły kilka lat później, w 1989 r. I choć były to zmiany zasadnicze, o co wcale nie było łatwo w osłabionym pod każdym względem organizmie
państwa, w wielu z nas pozostał i narasta niedosyt, by nie powiedzieć wielkie rozczarowanie. Myślę, że nie chodzi nawet o sprawiedliwość w myśl hasła
„wszyscy mamy jednakowe żołądki”, lecz o elementarną uczciwość. Póki co jest jednak tak, że komunistyczni animatorzy stanu wojennego nie tylko nie ponieśli konsekwencji za tę
ewidentną zbrodnię na narodzie, ale jeszcze najwięcej zyskali na przełomie 1989 r., szybko zamieniając legitymacje partyjne na książeczki czekowe. To może stwierdzenie już mocno wyświechtane, ale
prawdziwe. Mało tego, wykorzystując brak doświadczenia i skłócenie, ale także ewidentne błędy oraz karygodne wady i przywary drugiej strony sceny politycznej, przemalowani komuniści
i ich spadkobiercy wrócili do władzy, chełpiąc się demokratyczną legitymacją do jej sprawowania.
Przykłady ostatnich miesięcy, a nawet tygodni i dni pokazują, że zafundowali nam niezłe bagienko polityczno-towarzysko-mafijne, psując po raz kolejny państwo. W imię
pamięci ofiar stanu wojennego trzeba temu przeciwdziałać. I to jest wyzwanie dla tych, którzy przeżyli i pamiętają 13 grudnia 1981 r. Nawet gdyby inni, młodsi już zapomnieli...
Grasuje „jednoręki bandyta”
Aniśmy się spostrzegli jak po Sejmie zaczął grasować „jednoręki bandyta”. Nikt nie chce się przyznać do znajomości z tym gościem. Ani ci, którzy do tej pory gotowi byli z nim włazić oknem, gdy wyrzucono ich drzwiami i wpadać kominem, gdy wyrzucono ich oknem (parafraza wypowiedzi posła Ludwika Dorna z PiS o zachowaniu Jerzego Jaskierni z SLD w sprawie nowelizacji ustawy o grach losowych). Ani ci (kto - poseł Anita Błochowiak z SLD?, poseł Zbigniew Chlebowski z PO?, czy poseł Józef Gruszka z PSL? - nijak nie mogą sobie przypomnieć!), którzy „jednorękiemu bandycie” byli gotowi ulżyć w opłatach, bo biedak nijak by nie wyrobił, płacąc miesięcznie 200 euro. Niechby zapłacił tylko 50 euro, bo przecież wiadomo, że w Polsce może paść wszystko - rolnictwo, górnictwo, hutnictwo, kolejnictwo służba zdrowia i inne „niedochodowe” działy gospodarki, ale nie hazard. To przecież dziedzina wielce dochodowa (przynajmniej dla niektórych), o możliwościach rozwojowych nie wspominając. Dlatego politycy nie pozwolą umrzeć „jednorękiemu bandycie”!
Pomóż w rozwoju naszego portalu