Karol urodził się 17 października 1978 r. w małej wiosce niedaleko Piotrkowa. Proboszcz zachęcił rodziców, aby chłopcu dali na imię Karol, na cześć nowo wybranego Papieża. Nie miało to
jednak wpływu na jego dzieciństwo. Był normalnym wiejskim chłopakiem. W domu mówiło się pacierz, chodziło na Msze w wielkie święta, ale o Ojcu Świętym wspominano tylko
wtedy, gdy przyjeżdżał do Polski i pokazywali go w telewizji.
W 1991 r. Karol miał już 14 lat. W sierpniu zapisał się do Młodzieżowej Służby Młodych. Mieli pomóc w utrzymaniu porządku podczas spotkania Papieża z młodzieżą
w Częstochowie. Dzięki temu Karol po raz pierwszy w życiu widział na żywo Ojca Świętego. Całe to wydarzenie odmieniło jego życie. Najpierw doznał szoku, że tylu młodych ludzi z całego
świata wierzy mocno w Chrystusa (z perspektywy swojej wioski wydawało mu się zawsze, że wiara jest cechą ludzi starszych i że nie ma w Kościele zbyt wielu młodych). Dziwiło
go to i zachwycało. Amerykanie, Francuzi, Włosi, Rosjanie - wszyscy mieli tyle radości ze spotkania z Bogiem za sprawą tego człowieka w bieli
- Jana Pawła II. Karol właśnie wtedy przypomniał sobie, że nosi chrzcielne imię Papieża i że od urodzenia jakoś związany jest z tym człowiekiem. Powiedział sobie wtedy,
że musi odpowiedzieć na ten dar imienia, którego użyczył mu Ojciec Święty.
Okoliczności na realizację tych decyzji były wymarzone. Zaczynał naukę w Piotrkowie i miał większe możliwości rozwoju wiary. Szybko stał się liderem grupy młodzieżowej w kościele.
Uczył się świetnie i był przykładem człowieka wiary. W ciszy swojego serca często sobie powtarzał, że chce naśladować Papieża. Bardzo dużo czytał wspomnień o Ojcu Świętym.
W 1997 r. Karol zdał maturę. Nikt nie miał wątpliwości, że pójdzie do seminarium. On jednak wybrał studia na Politechnice w Łodzi. Zamieszkał w akademiku i jakoś
bez żadnej walki wszedł w akademickie życie w najgorszym tego słowa znaczeniu. Imprezy, dziewczyny, wódka - wszystko to szybciutko rozwodniło niedawne ideały. Z każdym
dniem tracił szansę na normalność i wpadał w szpony uzależnienia. Oczywiście pożegnał się szybko ze studiami i znów wrócił do siebie na wieś. Jego życie stało
się teraz wielkim poligonem, na którym walczyły dwie przeciwne siły: wspomnienia o życiu blisko Boga i nałóg pijaństwa. Pragnął nawrócenia, ale nie miał na nie siły. Wódka ciągle
wygrywała z dobrymi intencjami. W końcu odebrała mu zdrowie, miłość rodziców, przyjaciół i osobistą godność.
W 2000 r. zobaczył w telewizji scenę z rzymskiego spotkania młodych z Ojcem Świętym. Schorowany i słabiutki Papież przeprowadzał młodych ludzi przez
Bramę Jubileuszową. Karol bezradnie wyciągnął rękę w stronę telewizora i wykrzyczał swoją bolesną prośbę: „Ojcze, mnie też przeprowadź na drugą stronę, bo dłużej nie wytrzymam!”.
Papież chyba nie usłyszał. Karol dalej pił i dalej chorował. Na początku 2001 r. trafił do szpitala z rozpoznaniem ostrej infekcji wątroby. Z przerwami przeleżał
w szpitalu calusieńki rok. Miał 24 lata i jedno wielkie marzenie: przestać żyć! W sierpniu 2002 r. w stanie paraliżującej depresji oglądał transmisję z krakowskich
Łagiewnik. Tym razem już nie miał siły na bunt i krzyk. Dostrzegł cierpienie Papieża i jego olbrzymią walkę ze słabością. W jednym momencie Karolowi zrobiło
się głupio, że poddał się i już nie walczy. Nie wiadomo skąd wróciły mu siły i niewyobrażalna chęć do życia. To był niezapomniany początek jego powrotu do zdrowia. Pod koniec roku
z oburzeniem przeczytał artykuł w gazecie o starości i bezradności Papieża. Wziął długopis i napisał krótką odpowiedź: „Chyba upadliście na
głowę. Ten Papież dopiero teraz robi największe cuda. Jak nie wierzycie, to przyjedźcie do mnie!”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu