W niedzielę do protestujących dołączyła pani Danuta Wałęsowa. W dość emocjonalnym przemówieniu wyraziła ubolewanie, że w tych dniach nie można liczyć na Kościół. W domyśle chodzi o milczenie Kościoła w związku z ostatnimi rewelacjami oraz - powiedzmy jednoznacznie - chodzi o to, że Kościół nie broni Lecha Wałęsę, a nawet w osobie swych przedstawicieli wypowiada się od czasu do czasu o obowiązku ascezy i pojednania - zarówno z Bogiem, jak i z bliźnimi. To ostatnie zaś nie może oczywiście dokonać się bez stanięcia w prawdzie.
Przypomnijmy zatem. Rewelacje wynikające z dokumentów Kiszczaka dotyczą początków lat 70. minionego wieku. O ile więc w latach osiemdziesiątych mieliśmy do czynienia z obecnością niektórych duchownych podczas rozmów opozycji z komunistyczną władzą, o tyle trudno wśród ludzi w sutannie szukać świadków „rozmów” Wałęsy z przedstawicielami bezpieki. Takie rozmowy były przecież dyskretne, żeby nie powiedzieć tajemne.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Pani Wałęsowa postawiła tezę, że należałoby oczekiwać wdzięczności ze strony Kościoła, który stał się beneficjantem wolności wywalczonej przez jej męża. Czy rzeczywiście pan Wałęsa nie ma powodów do wdzięczności pod adresem Kościoła? Czy przez długie lata duchowni nie wspierali przemian demokratycznych, a w działalności tej otaczali opieką takie rodziny, jak rodzinę Wałęsów? Czy wreszcie zapomnimy dziś o ofierze życia zamordowanych przez komunistyczny reżim księży?
Kościół ma długą tradycję związaną z tematem zdrady. Już w starożytności władze duchowne postawiły pytanie o tak zwanych lapsi (z gr. upadli), którzy na skutek prześladowań sprzeniewierzyli się wierze. Wszyscy mogli wrócić na łono Kościoła, o ile pokutowali i stanęli w prawdzie.
Dzisiaj trudno rozstrzygnąć o winie czy niewinności Wałęsy. Na pewno pomocą będzie mrówcza praca archiwistów i historyków. Prawdy tej nie ustali się też na pewno na wiecach.