Było już późno, kiedy pod furtkę Domu przyprowadził ją jakiś pracownik kolei. Ciążę było widać gołym okiem. Wiła się w bólach. Po kilku minutach pielęgniarka - s. Anna, wezwała pogotowie.
Lekarze zjawili się szybko. Na szczęście, ponieważ poród okazał się bardzo trudny. We dwie bez pomocy medycznej nie poradziłyby sobie.
Do szpitala s. Helena - kierownik Domu, zabrała wyprawkę dla noworodka. Jak zawsze wszystko było starannie przygotowane, „... aby mogła jak najpiękniej przeżywać pierwsze chwile macierzyństwa”.
Wszystko się udało. „To był znak Boży. Wtedy zrozumiałam, że ten Dom powinien tu być” - opowiada s. Helena.
* * *
Wieczorem słychać było dzwonek do drzwi. Otworzyła s. Helena. Przed nią stała młoda kobieta z dzieciakiem pod pachą. Wystraszona, z obłędem w oczach. Na pytania siostry nie odpowiadała. „Miałam wyrzucić, ale ludzie tu kazali...” - to były jedyne jej słowa. Nieznajomą matkę z dzieckiem siostry wykąpały i nakarmiły. Byli bardzo głodni. W Wiernej oboje zostali jeszcze przez tydzień.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
* * *
Reklama
Marta miała 17 lat. Dla rodziców byłby to kompletny szok. Na myśl, że ojciec się dowie, ogarniał ją potworny strach. Dowiedziała się o Domu w Wiernej. Choć mieszkała o kilkaset kilometrów stąd, postanowiła przyjechać, nie mówiąc nic nikomu. Po namowach sióstr zadzwoniła, aby powiedzieć matce. Od tej pory Marta codziennie wyczekiwała rodziców. Pewnego dnia w progu stanęła matka. „Trudno, stało się. Pomożemy ci. Skończysz szkołę. Wszystko będzie dobrze”. Rzeczowy, stanowczy ton matki zaskoczył nawet siostry.
* * *
Od 7 lat mieszkała razem z nim, w domu jego rodziców. U niej nie było miejsca, bo sześcioro rodzeństwa zajmowało wszystkie pokoje. Jakoś się układało, chociaż lubił „zaglądać do kieliszka”. Kiedy oświadczyła mu, że jest w ciąży, miała nawet nadzieję, że w końcu się pobiorą. On zapytał ją wtedy czy to na pewno jego? Jego rodzice kazali się wyprowadzić. Spakowała rzeczy w nadziei, że jej rodzice się nią zaopiekują. „Wracaj do niego!” - usłyszała w progu. Wtedy udała się do Wiernej, aby przeczekać najgorsze. Teraz jej synek ma już 2 miesiące i rośnie zdrowo. Mariola codziennie czeka na telefon od rodziców. A może zadzwoni on... W końcu jakoś musi się ułożyć - mówi z siłą w głosie.
* * *
Iwona wtedy jeszcze studiowała. Wiadomość o ciąży przyjęła jak porażona. Jak ona da sobie radę? Jej chłopak nie dorósł jeszcze do ojcostwa. Zostawił ją w najtrudniejszym momencie.
Nie poddała się nawet wtedy, kiedy rodzice powiedzieli, że nie pomogą i namawiali, aby usunęła ciążę. Wówczas udała się do Wiernej i tam została aż do porodu. Chrzest małego również
odbył się w Wiernej. Ks. Wiktor Walocha, proboszcz parafii w Wiernej Rzece, zawsze służy pomocą. Odprawia Msze św. w kaplicy, udziela sakramentów.
Po kilku tygodniach pobytu opuściła wraz z synkiem Dom z nadzieją, że jakoś sobie poradzi. Postanowiła na razie oddać synka do Domu Małego Dziecka na Stoku. W tym
czasie kończyła studia, ale dziecko odwiedzała codziennie. W końcu zrozumiał to jej chłopak. Wzięli ślub, a po roku odebrali dziecko. Byli wreszcie rodziną.
Po pewnym czasie przyszedł do Domu list. „Dziewczyny! Nie załamujcie się. Bądźcie silne! Dobrze, że jest Dom w Wiernej...”.
Dom Samotnej Matki
Wierna 7,
26-065 Piekoszów
tel. 306-47-59
Wszystkie imiona bohaterów reportażu zostały zmienione