Z Zofią Szyszkowską, Polką mieszkającą przez 46 lat w Kazachstanie, a obecnie w Klukowie, rozmawia ks. Paweł Bejger
Ks. Paweł Bejger: - Pamięta Pani dzień, kiedy została Pani wywieziona do Kazachstanu?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zofia Szyszkowska: - Nie pamiętam, nie mogę pamiętać, bo urodziłam się już w Kazachstanie. Wszystkie wydarzenia związane z wyjazdem na ziemie wschodnie znam tylko z opowieści moich kochanych rodziców, którzy zostali wywiezieni w 1936 r. Bez pytania, bez jakiejkolwiek zgody. Taki rozkaz, nakaz, nikt nie miał nic do gadania.
- Urodziła się Pani w 1946 r. w Kazachstanie. Ale serce biło ciągle po polsku?
- Nie mogło być inaczej. Nie wolno nam było rozmawiać po polsku, ludzie Stalina dbali o to, abyśmy nawet po polsku nie myśleli. Trudno nam było. Rodzice, odkąd pamiętam, zawsze w domu rozmawiali z nami w ojczystym języku, dużo opowiadali, a w opowiadaniach tak często pojawiały się słowa: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Jako dzieciak, wszystkiego tego nie rozumiałam. Później odczułam, co to znaczy kochać Polskę.
- Pani rodzice zostali pochowani w Kazachstanie?
- Tak, mama zmarła, mając 77 lata, tata 82 lata. Ich największym marzeniem było, aby zostali pochowani na polskiej ziemi. Nie udało się.
- Ciężko było w rodzinnym domu, tam, na wygnaniu?
Reklama
- Bardzo ciężko. Wy pewnie tu nie potraficie sobie tego wyobrazić. Rodzice pracowali, zostawiali nas na cały dzień samych. Przykrzyło się nam, chcieliśmy rodzicom pomóc, ale nie było jak. Tata był kowalem, mama pracowała w instytucie, gdzie uszlachetniano zboże. I tak nie mieliśmy pieniędzy. Wystarczało tylko na przeżycie.
- Czy ludzie mieszkający w Kazachstanie cierpieli głód?
- Na szczęście nam zawsze na chleb starczało. To była zasługa mamy, ona zawsze dbała o to, abyśmy nie byli głodni. Chociaż wiem, że czasami ona i tata odczuwali głód.
- Podobno najtrudniejsze lata dla wygnańców to lata rządów Stalina?
- To były trudne czasy. Wszystko trzeba było oddawać: jajka, mięso, warzywa, owoce. Prawdziwy terror. Pewnie wtedy pojawiły się głosy, że wśród wygnańców panuje głód. Inne czasy pojawiły się za rządów Breżniewa. Odetchnęliśmy z ulgą. Breżniew chciał z pomocą wygnańców z Polski i Niemiec ukulturalnić Kazachstan. Po części mu się to udało.
- Czy dzisiaj jest wielu Polaków w Kazachstanie, którzy chcieliby wrócić do Polski?
- Dużo, ale wielu założyło już tam swoje rodziny i tam chcą pozostać.
- Pani zdecydowała się wrócić. Nie żałuje Pani tej decyzji?
- Nie, nie żałuję. Cieszę się, że parę lat swojego życia mogę spędzić wśród swoich, na polskiej ziemi.
- Jak powitali Panią Polacy po 46 latach pobytu w Kazachstanie?
- Bardzo serdecznie. Tylu tu dobrych ludzi. A jacy życzliwi, aż chce się żyć.
- Pani Zofio, porozmawiajmy jeszcze o wierze, tej, która pozwoliła niejednej rodzinie przetrwać trudne chwile.
Reklama
- Znowu mogę powiedzieć, że najtrudniej było w czasach rządów Stalina. Nie wolno było się modlić, nie było kościołów, zamiast krzyża trzeba było nosić wizerunek Lenina. Ale nas rodzice nauczyli, że modlitwa jest czymś ważnym, i bez niej nie sposób żyć.
- Dzisiaj tam, w Kazachstanie, pojawiły się kościoły.
- Tak, są już kościoły, i księża są. Inne życie.
- Kiedy 27 kwietnia 2001 r. przekraczała Pani granicę, wracając do Polski, co Pani czuła?
- Trochę się wzruszyłam, ale tak naprawdę wydawało mi się, że wracam tu, gdzie żyłam od początku moich ziemskich dni.
- Warto wracać do Polski?
- Nie tyle warto wracać, tu trzeba wracać. Do Matki zawsze się wraca, i to z radością.
- Dziękuję serdecznie za rozmowę.