Zastanawiam się nieraz, co by było, gdyby Chrystus przyszedł na świat nie dwa tysiące lat temu, a właśnie teraz. Czy w dobie rozpowszechnionej telewizji, telefonii i Internetu
głoszenie Dobrej Nowiny byłoby łatwiejsze czy nie? Czy w świecie pogoni za przyjemnością i wygodą znalazłby chętnych do pójścia drogą krzyża? Czy pośród tak głośnego dziś
wołania o prawa jednostki ludzkiej, tolerancję i sprawiedliwość zostałby skazany na śmierć? Innymi słowy - czy dzisiejszy człowiek różni się bardzo od swych przodków sprzed
dwóch tysięcy lat?
Mogło by się wydawać, że dziś sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Rzeczywiście - środki masowego przekazu mogłyby ułatwić Jezusowi dotarcie do o wiele liczniejszej grupy ludzi.
Ciekawe, jak zareagowali byśmy na pokazywane na ekranie uzdrowienia czy rozmnożenie chleba. Uwierzylibyśmy, czy może zastanawialibyśmy się, czy to nie jakaś animacja komputerowa? A może i cuda
byłyby inne. Dzisiejszy człowiek mówi o sobie, że jest o wiele bardziej tolerancyjny. Faktycznie - ludzie o odmiennych poglądach nie są dziś szczególnie piętnowani.
Nawet ci, których postępowanie budzi oburzenie i sprzeciw, mają swych obrońców i adwokatów swej sprawy; właściwie dziś każdy pomysł jest w stanie znaleźć naśladowców.
Czy byłoby Jezusowi łatwiej?
Wydaje mi się jednak, że dzisiejsze udogodnienia wcale nie musiałyby oznaczać ułatwienia misji zbawczej. Ot, choćby taki przypadek... Kilka tygodni temu media doniosły o ciekawym precedensie,
który miał miejsce w Stanach Zjednoczonych. W budynku jednego z sądów umieszczono rzeźbę przedstawiającą tablice Dekalogu. Wydawałoby się, że to dobry pomysł - miejsce
orzekania o winie lub jej braku - niech więc sprawiedliwość opiera się nie tylko na ludzkiej mądrości, ale też na Objawieniu Bożym. Przecież nawet niechrześcijanie w zasadzie
akceptują Boże przykazania, mówiąc o nich, że są spisaniem prawa natury wpisanego w nasze jestestwo. Stany Zjednoczone - kraj, gdzie nawet na każdym banknocie znajdujemy słowa
o zaufaniu pokładanym w Bogu, gdzie prawo twierdzi, iż opiera się na wartościach Bożych, gdzie każdorazowy prezydent, składając przysięgę, mówi, „tak mi dopomóż Bóg”.
A jednak... Ustawienie rzeźby spotkało się z protestem i sąd uznał, że było to złamanie praw i swobód obywatelskich. A najciekawsze i wręcz
kuriozalne było to, że wśród protestujących były ruchy do walki z rasizmem. Czyli powołanie się na Pana Boga to rasizm? Dziwne; ja odnoszę wrażenie, że bliższe rasizmowi jest zabranianie komuś
okazywania uczuć religijnych i przywiązania do Bożych wartości.
Aby jednak nie powoływać się na przykłady zza oceanu; widzimy, jak wiele kontrowersji wywołała próba powołania się na wartości chrześcijańskie w preambule do Konstytucji Europejskiej. Wspomniano
o antycznych tradycjach greckich, a pominięto chrześcijaństwo, na którym - czy się to komuś podoba czy nie - wyrosła cała współczesna cywilizacja Europy. Skoro przeważająca
większość mieszkańców naszego kontynentu to ludzie ochrzczeni, dlaczego będący w mniejszości zabraniają nam odwołania się do tego, co dla nas ważne. Nie jestem za odmawianiem mniejszościom
ich praw, ale zastanawiające, czy wręcz żenujące jest, gdy mniejszość zabrania czegoś większości. A na dodatek wielu chrześcijan jeszcze przytakuje tym, którzy nie opuszczą żadnej możliwości,
by Chrystusa usunąć z naszej codzienności.
Chyba współczesny człowiek nie odbiegł daleko od swych przodków. Chyba i dzisiaj nie byłoby łatwo Jezusowi głosić Ewangelię. Chyba i dziś zostałby odrzucony i w majestacie
prawa skazany na śmierć. Pamiętajmy o tym; nie dajmy się łatwo zwodzić i przekonywać tym, którym Pan Bóg i Jego prawa są wyraźnie nie na rękę. Pamiętajmy, kim jesteśmy
i nie bądźmy biernymi słuchaczami Słowa Bożego, ale wprowadzajmy je w czyn, broniąc Chrystusa, jedynego Zbawiciela świata.
Pomóż w rozwoju naszego portalu