Wakacje są już wspomnieniem prawie dla wszystkich - nawet dla studentów, dla których kończy się czas wolności od trosk uczelnianych. Dziennik Bieszczadzki, którego publikację rozpoczynamy wraz
z tym numerem, jest jednak nie tylko tęsknym spojrzeniem na bezpowrotnie miniony czas. W naszym zamyśle rubryka „Forum” powstała jako miejsce przeznaczone na udział Czytelników
w tworzeniu stron „Niedzieli Kieleckiej”. Ma ona prowokować do zastanowienia się i dostrzeżenia czegoś, co może w codziennym zabieganiu nam umyka. Dziennik
Bieszczadzki, pisany przez jednego z księży naszej diecezji, który wakacje spędzał z grupą młodzieży, do tego nas zaprasza.
Ks. P. B.
22 lipca
2.30. Wstaję. Na dworze ciemno. Nie pada, mimo że wczoraj zanosiło się, że tak będzie. To dobry znak. Cieszę się, że już dzisiaj wyjeżdżamy. Czekasz cały rok, przygotowujesz się, im bliżej do wyjazdu,
tym bardziej tęsknisz. Ale i więcej zajęć, trzeba wszystko zorganizować. Pakujesz plecak i przychodzi ten dzień. Jakie będą tegoroczne Bieszczady? Odwieczna ciekawość człowieka dotycząca
przyszłości. Chciałoby się wiedzieć, przewidzieć - nie możesz. W takich momentach człowiek przekonuje się o własnej małości; nie pozostaje nic innego, jak zaufać Jemu. Nasze
życie jest przecież w Jego rękach, nie musimy się obawiać. Przecież sam powiedział: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,
20). Wierzę, że będzie z nami także w Bieszczadach.
3.50. Wyjeżdżamy, gdy na dworze świta. Jedziemy w kierunku wschodnim. Wypatruję czy zza chmur wyłoni się słońce? Bo przecież chrześcijanin to człowiek, który podąża ku Wschodzącemu Słońcu.
Tak zapowiadał Jezusa Zachariasz, ojciec Jana Chrzciciela: „...z wysoka Wschodzące Słońce nas nawiedzi, by zajaśnieć tym, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają, aby nasze kroki
zwrócić na drogę pokoju” (Łk 1, 78-79). Nasza podróż, w świetle tego zdania z Biblii, nabiera innego, głębszego wymiaru. Uprzytamnia nam znaczenie symbolu - nasze
życie jest ciągłym podążaniem z krainy mroku i śmierci ku Jezusowi, który jako Wschodzące Słońce rozjaśnia te ciemności. Ta droga na wschód, ku Wschodzącemu Słońcu, jest dokładną
odwrotnością drogi, którą szli uczniowie do Emaus. Szli na zachód, oddalając się od Zmartwychwstałego. I wtedy było coraz bardziej ciemno, nie tylko dlatego, że „miało się ku wieczorowi
i dzień się już nachylił” (por. Łk 24, 29), ale przede wszystkim było coraz bardziej ciemno w ich sercach, gdyż zniewolił ich smutek, zawiodły żywione nadzieje. Doświadczyli
braku Tego, po którym tak wiele się spodziewali. Aż przyłączy się On, który zawróci kierunek ich marszu. Wrócą z radością do Jedenastu, którym będą opowiadać, co ich spotkało w drodze.
To już inni ludzie.
Chrystus jest Słońcem, nie znającym zachodu - jak śpiewamy w Exultet. Wpatrując się we wschodzące słońce, dzisiaj na nowo uświadamiam sobie, że zmierzam do Chrystusa.
cdn.
Pomóż w rozwoju naszego portalu