Reklama

Całe życie byłem wolnym człowiekiem...

"... a Pan Bóg prowadził mnie za rękę" - tymi słowami zaczyna opowieść o sobie i swoim życiu ks. kan. Julian Kuciński, który w niedzielę 15 czerwca świętował 50. rocznicę święceń kapłańskich. Z tej okazji odprawiona została uroczysta Msza św. dziękczynna w kościele św. Jakuba Apostoła w Głownie, w której to parafii Ksiądz Jubilat jest obecnie rezydentem. Ks. kan. Julian Kuciński zgodził się spotkać z Czytelnikami na łamach "Niedzieli Łowickiej" i opowiedzieć nam o swojej kapłańskiej drodze...

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

"Urodziłem się 13 grudnia 1924 r. - mówi Ksiądz Julian - we wsi Skaratki, parafia Domaniewice. Był to piątek, godz. 21.00. Rodzice Józef i Marianna z domu Grzelka byli rolnikami. W związku z tym, że dziadkowie przeżyli śmierć wielu dzieci, a ja byłem pierworodny, więc ochrzczono mnie już w następną sobotę, 21 grudnia o godz. 15.00. Mama urodziła pięcioro dzieci. Dziś żyjemy już tylko ja i najmłodsza siostra.
Do szkoły podstawowej chodziłem w rodzinnej wiosce, gdzie była tylko szkoła czteroklasowa, więc trzeba było powtarzać klasę III i IV. W związku z tym, że w Domaniewicach otworzono gminną szkołę z klasami V i VI, mnie udało się już klasy IV nie powtarzać. VII klasę szkoły podstawowej skończyłem z Łowiczu, w tzw. Szkole Ćwiczeń przy Liceum Pedagogicznym w Łowiczu.
30 czerwca 1939 r. złożyłem egzamin do Technikum Mechanicznego w Pabianicach, przy ulicy Piotra Skargi.
W styczniu 1939 r. zupełnie przypadkowo wpadł mi w ręce samouczek języka niemieckiego brata mojego dziadka. Głośno już mówiono o wojnie, więc przysiadłem do nauki niemieckiego, tak że kiedy Niemcy wkroczyli do Polski, ja już normalnie z nimi rozmawiałem i to nieraz uratowało moje życie i życie innych.
Będąc w obozie pracy w Rembertowie przy ulicy Grzybowej, dokąd trafiłem "z rocznika", zaprzyjaźniłem się z komendantem obozu Austriakiem Hermanem Strebe, inwalidą wojennym. Dzięki temu mogłem wielu więźniów wyprowadzić z obozu. Komendant był dobrym człowiekiem. Uratował mi życie, ostrzegając mnie, gdy ostatni raz wracałem do obozu - dostałem wtedy przepustkę na słowo honoru. Gdy wracałem Strebe czekał na mnie na stacji kolejowej i powiedział: «Uciekaj, bo gestapo na ciebie czeka. Ktoś cię zdradził». I znowu trzeba się było ukrywać.
W czasie okupacji hitlerowskiej miałem niejedno zdarzenie z serii "stawka większa niż życie". Pamiętam na przykład, jak dwóch partyzantów kupiło u rodziców i sąsiadów bodajże cztery świnie. Zabili je i prosili, czy nie odwiózłbym tych świniaków. Powiedziałem: «Za pieniądze nie, ale tak to odwiozę». I pojechałem, wiejską drogą prowadzącą w kierunku tzw. Traktu Napoleońskiego. To był styczeń. Na szczęście eskortujący mnie zdążyli się skryć w rowie. Kiedy dojechałem do traktu, od strony Walewic wyjechało 11 gestapowców na koniach, z karabinem maszynowym. Zatrzymali się. Oficer powiedział, że trzeba sprawdzić, co ja tam wiozę. Skręciłem za nimi i próbowałem wyprzedzać. A przy tym udawałem idiotę i na palcach liczyłem, ilu ich jest. Oficer powiedział: «Ee, gdyby ten idiota coś wiózł, to by się za nami nie spieszył!». I nieco odskoczyli. Ale znowu usłyszałem: «A jednak sprawdźmy». Więc ja znowu koniom po bacie i chciałem ich wyprzedzać. I jednak zrezygnowali z rewizji!
Pięć razy miałem być rozstrzelany w czasie wojny! Raz schwytano mnie bez żadnych dokumentów i oficer gestapo powiedział do szeregowca: «Zabij go jak psa!». Gdy patrzyłem, z jakim nabożeństwem szykują się do egzekucji, nie wytrzymałem i roześmiałem się. I znowu wzięli mnie za szaleńca i wypuścili.
W czasie okupacji nie miałem możności uczenia się. I do dziś nie potrafię zrozumieć, dlaczego po wojnie nie zgłosiłem się do tego Technikum Mechanicznego w Pabianicach, chociaż tam już miałem zapewnione miejsce w szkole. Ale o tym, jakbym zupełnie zapomniał. I również nie wiem, dlaczego zgłosiłem się do Technikum Rolniczego na Blichu, chociaż nigdy nie miałem zamiaru pracować w rolnictwie.
Dopiero z czasem zrozumiałem, że tylko po to, aby spotkać się tam z profesorem Sanowskim, który widząc moje uzdolnienia, skierował mnie na drogę samokształcenia. Po zdaniu matury w ciągu 1,5 roku zostałem studentem Politechniki Łódzkiej i tam spotkałem się z duszpasterzem akademickim o. Tomaszem Roztworowskim, jezuitą. I dłużej nie mogłem już uciekać przed Seminarium. A m.in. i dlatego, że już głośno mówiono, że komuniści mają zamknąć seminaria. W 1948 r. wziąłem urlop dziekański na politechnice i zgłosiłem się do Seminarium łódzkiego.
Dowiedziałem się, że niektóre wykłady w Seminarium są po łacinie, a ja łaciny w ogóle nie znałem. Zastrzegłem sobie u Księdza Rektora, żebym mógł pierwszy rok powtarzać. Ale po półroczu pomagałem klerykom, którzy kończyli gimnazjum klasyczne, tłumaczyć podręczniki łacińskie. I nie trzeba było powtarzać roku.
Będąc w Seminarium u bp. Klepacza, byłem jego "oczkiem w głowie". Wtedy, kiedy bp Klepacz był przewodniczącym Episkopatu, często przychodził do ogrodu seminaryjnego i mnie wypatrywał, albo posyłał po mnie. I wiele rozmawialiśmy, nawet się mnie radził. Byłem na ostatnim roku Seminarium, gdy Ksiądz Biskup mianował mnie wicedyrektorem Małego Seminarium. Odpowiadałem wtedy za wychowanie przyszłych kleryków. W 1956 r. mógł mnie oficjalnie mianować profesorem Seminarium, ale otrzymałem tę funkcję już w 1952 r. Nieoficjalnie, bo potrzebna byłaby zgoda władz komunistycznych.
Wśród moich uczniów był m.in. przyszły abp. Janusz Bolonka - nuncjusz apostolski na Wybrzeżu Kości Słoniowej i bp. Adam Lepa. Obaj pamiętali o mnie, gdy otrzymywali sakrę biskupią.
Zostałem wyświęcony w katedrze łódzkiej przez bp. Michała Klepacza, ordynariusza łódzkiego, w uroczystość Bożego Ciała 1953 r. Ksiądz Biskup pragnął, żebym udał się na studia, ale ja wybrałem duszpasterstwo. Kiedy zlikwidowano Małe Seminarium, Ksiądz Biskup mianował mnie wikariuszem u Świętego Ducha w Łodzi i tam przez pięć lat prosiłem, żeby mnie Biskup zabrał, a Proboszcz - żeby mnie zostawił.
Siedem lat byłem w katedrze łódzkiej p. o. proboszcza, od 1963 r. Ile ja tam tzw. spraw beznadziejnych potrafiłem załatwić! Ujarzmiłem na przykład Urząd Skarbowy. Za nieprowadzenie Księgi Inwentarzowej - czego zabronili księżom biskupi, bo komuniści chcieli opodatkować każdą chorągiew! - groził wielki domiar z Urzędu Skarbowego.
Bp Fondaliński, proboszcz katedralny, złożył odwołanie przez radcę prawnego, ale zostało ono odrzucone. Więc ja poszedłem inną drogą. Napisałem podanie z zapytaniem, na jakiej podstawie dano domiar. Odpisali, że za nieprowadzenie Księgi Inwentarzowej. Ja na to, że podstawą podatku jest nie Księga Inwentarzowa, ale Księga Kasowa. Więc jeśli jakiś urzędnik dał domiar za brak Księgi Inwentarzowej, to znaczy, że się nie nadaje do swojej roboty! I dostałem odpowiedź, że uznają moje uzasadnienie za słuszne i anulują domiar. To był chyba jedyny taki przypadek w całej diecezji łódzkiej.
Na podatki w ogóle trzeba było bardzo uważać. Za moich czasów instalowano w katedrze witraże. Prosiłem wykonawców o rachunki za renowację witraży. A Ksiądz Biskup wziął rachunki za nowe witraże. Więc wyjaśniłem, dlaczego prosiłem o rachunek za renowację. Od nowych trzeba odprowadzić 65% podatku! A za renowację się nie płaciło. Od razu wyruszyłem do Krakowa i udało się rachunek przepisać.
Od 1970 r. byłem proboszczem w Bełchatowie-Grocholicach, gdzie przebywałem do 1984 r. Lata w Grocholicach to potyczki z UB. Coś mówili o tym, że wyprowadziłem w Rembertowie kogoś ważnego, ale ja nie chciałem wiedzieć, kogo. Wyprowadzałem więźniów z potrzeby serca i sumienia, nie dla nagrody, a zresztą: te ich nagrody...!
Od 1984 r. do 1998 r. proboszczowałem w Głownie-Osinach. Od 1998 r. jestem rezydentem przy parafii św. Jakuba Apostoła w Głownie. Mieszkanie mam u swojej najmłodszej siostry, i kaplicę, i moją samotnię".

* * *

W 1997 r. ks. kan. Kuciński wziął udział w pielgrzymce narodowej do Ziemi Świętej. Jak pisze o. Celestyn Paczkowski OFM w kwartalniku Ziemia Święta: "Księdza Juliana Kucińskiego poznała na pewno większość uczestników pamiętnej pielgrzymki. Już od pierwszego dnia od stołu, gdzie jadał posiłki ksiądz Julian, unosiły się salwy śmiechu. Powodem były żarty i dowcipy, które polski duchowny wytrząsał jak z rękawa. Grupa «pomarańczowa» pielgrzymki narodowej, do której należał, poznała jeszcze inne dobre strony ks. Kucińskiego: wspaniały, donośny głos, zapał modlitewny i nieustający dobry humor. Jednak prawdziwe ożywienie wywołały tajemnicze telefony w pierwszy dzień pielgrzymki, aż wreszcie tego samego dnia sprawa się wyjaśniła. Do każdego z podjeżdżających pod hotel w Nazarecie podbiegał pewien mężczyzna i pytał o «pana Kucińskiego». Wtedy okazało się, że całe owe zamieszanie to przygotowania do spotkania księdza Kucińskiego z uratowanym przez niego Awrahamem Buksteinem. Ksiądz Julian mógł wreszcie wybrać się do sędziwego, żydowskiego przyjaciela z czasów wojny. Polski kapłan zamieszkał na jedną noc w kibucu i oczekiwał na swoją grupę w restauracji prowadzonej przez kibucników z Ein Gev. Ta niewielka zmiana pielgrzymkowego szlaku w Galilei trwała niedługo, ale ks. Kucińskiemu i wszystkim zapadła głęboko w pamięci. Było to jeszcze jedno świadectwo dobroci i wielkości, które odbiło się echem w ziemi Chrystusa Pana".
O spotkaniu ks. Kucińskiego z 80-letnim Awrahamem Buksteinem pisał także tygodnik izraelski Nowiny Kurier z 21 listopada 1997 r. w artykule pod tytułem Spotkanie z polskim Aniołem. Urodzony w Głownie Bukstein tak wspomina uratowanie mu życia przez ks. Kucińskiego, Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata: "Przed wojną byłem krawcem. Po wkroczeniu Niemców znalazłem się w getcie w Głownie. Potem zostałem wysłany do getta w Warszawie. Wiedziałem, że następnym etapem będzie obóz zagłady. Udało mi się uciec i powróciłem do swojego miasteczka. Ukrywałem się w lasach i byłem skazany na śmierć. Wszystko zmieniło się w chwili, gdy spotkałem księdza - wtedy 18-letniego chłopca. Codziennie przynosił mi żywność i ukrywał w pobliskich zabudowaniach. Pomagali mi również inni Polacy, mimo że na własne oczy widziałem, jak kilku mieszkańców wsi zostało rozstrzelanych za ukrywanie Żydów. Od lat marzyłem o spotkaniu swojego Anioła. Teraz mogę już umrzeć".
Ks. kan. Julian Kuciński jest rezydentem bardzo pracowitym, co zawsze podkreśla dziekan i proboszcz głowieński ks. Stanisław Banach. Humor Księdzu Rezydentowi dopisuje nieustannie. Przeszedł niejedną ciężką chorobę, ale zapytany o zdrowie odpowiada: "Coraz lepiej! Jak się nie pogorszy, to trudno będzie umrzeć!". W przyszłym roku Ksiądz Jubilat świętować będzie swoje 80. urodziny. Niedziela Łowicka raz jeszcze życzy Czcigodnemu Księdzu Jubilatowi wielu łask i Bożego błogosławieństwa.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Połącz swoje cierpienie z cierpieniem Maryi!

2025-03-11 21:10

[ TEMATY ]

Maryja

Mat.prasowy

Wielki Post to idealny czas na to, aby jeszcze lepiej poznać Matkę Bożą – Jej serce i relację do nas. Maryja to najlepsza przewodniczka na drogach wiary, a łącząc swoje cierpienie z Jej cierpieniem – jednoczymy się z samym Chrystusem.

Artykuł zawiera fragment z książki ks. Andrzeja Nackowskiego „Matka Boża Bolesna. Połącz swoje cierpienie z cierpieniem Maryi”. Zobacz więcej: ksiegarnia.niedziela.pl.
CZYTAJ DALEJ

Klinika Gemelli: nie można określić, kiedy papież wróci do Watykanu

2025-03-11 20:10

[ TEMATY ]

papież Franciszek

Vatican Media

„Sytuacja pozostaje stabilna, z niewielką poprawą, chociaż stan zdrowia Ojca Świętego nadal jest złożony” - stwierdza Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej pod koniec 26. dnia hospitalizacji papieża w Klinice Gemelli. Nieoficjalnie mówi się, że jest jeszcze zbyt wcześnie, by prognozować, kiedy możliwe będzie wypisanie Franciszka ze szpitala.

Dziś nie wydano żadnego biuletynu medycznego. Jeśli chodzi o szczegóły watykańskie Biuro Prasowe donosi, że „papież odbył dziś również rekolekcje łącząc się z Aulą Pawła VI, poświęcił czas na modlitwę i kontynuował terapię lekową oraz fizjoterapię oddechową i ruchową. Dziś rano przyjął Eucharystię. Po południu zastosowano wentylację z wysokim przepływem tlenu przez kaniule nosowe”.
CZYTAJ DALEJ

Po co wierze definicje i formuły?

2025-03-11 20:50

[ TEMATY ]

wiara

Katechizm Wielkopostny

definicje

formuły

reguły

źródło: episkopat.pl

Właściwie po co nam formuły wiary? Po co katechizmy, a w nich jakieś zapisane reguły, których trzeba się nauczyć na pamięć? Czy to jest przeszkoda, czy pomoc w wierze?

Czy wiesz, co wyznajesz? Czy wiesz, w co wierzysz? Zastanawiałeś się kiedyś nad tym? Jeśli nie, zostań z nami. Jeśli tak, tym bardziej zachęcamy do tego duchowego powrotu do podstaw z portalem niedziela.pl. Przewodnikiem będzie nam Youcat – katechizm Kościoła katolickiego.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję