„Wszelkie bariery są w naszej głowie” - mówi dr Helena Pyz, wspinając się schodek po schodku w górę. W domu, gdzie jest gościem, popsuła się winda. Nawet o kulach nie jest w stanie wejść na piętro. Siada więc na pupie i siłą swych mocnych ramion pokonuje przeszkodę. Myślę, że robi dokładnie to, co ludzie okaleczeni trądem, którzy nie mogą stanąć na własnych nogach. Właśnie im oddała swe życie. Gdybym napisała, że „je poświęciła”, natychmiast by na mnie nakrzyczała. Jak mówi, jej praca polega nie na tym, że służy, ale że jest częścią ich społeczności.
Praca wśród trędowatych nie była marzeniem jej życia. Bóg dał jednak natchnienie i siłę. Doktor Helena Pyz prowadzi Ośrodek Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya w środkowych Indiach, kraju, w którym mieszka 70 proc. wszystkich trędowatych na świecie. Stygmat choroby uczyła się akceptować od dziecięcych lat. W szkole podstawowej zachorowała na chorobę rzadko już dzisiaj spotykaną - Heinego-Medina. Po żmudnej rehabilitacji pozostało porażenie prawej nogi i nieodłączne kule, które ostatnio zastąpił wózek inwalidzki. Długie pobyty w szpitalach sprawiły, że spodobała jej się medycyna i została internistą.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
O tym, że w Jeevodaya trędowaci potrzebują lekarza, usłyszała na imieninach u koleżanki. Na paszport i wizę do Indii czekała dwa lata. Wyjechała, gdy w Polsce trwały obrady Okrągłego Stołu. Ktoś jej powiedział: „Jak zobaczysz, że to nie twoje, to wracaj”. I tak minęło już ponad ćwierć wieku. Helena jest misjonarką z Instytutu Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Pracuje w Indiach nieustannie od wielu lat. Dzisiaj zauważa, że wciąż największym problemem jest zbyt późne wykrywanie trądu i odrzucenie społeczne.
Początki nie były łatwe. Nieznajomość miejscowego języka, zupełnie inna kultura, podziały kastowe i choroba, o której wiedziała tyle, ile przed wyjazdem wyczytała z… encyklopedii. Brakowało jej pieniędzy, a głód zaglądał w oczy. Przyjechała zastąpić polskiego pallotyna, ks. Adama Wiśniewskiego, jednak nie zdążyła go już poznać, zmarł przed jej przyjazdem. Ośrodek chylił się ku upadkowi. Ks. Adam najtrudniejsze chwile przetrwał dzięki poświęceniu trędowatych, którzy pracowali razem z nim. Na nich postawiła też dr Helena, która z uporem powtarza niedowiarkom, że nie ma lepszych współpracowników, jak ludzie, którzy przeszli przez trąd. Nie boją się dotknąć chorych i znają realia życia z tą chorobą. Hinduski lekarz czy pielęgniarz nie dotknąłby trędowatych w obawie, że inni pacjenci nie przyjdą się do niego leczyć.
Reklama
Trąd w Indiach to coś więcej niż choroba. To stygmat, który sprawia, że jeśli nawet należysz do najwyższej kasty, gdy zachorujesz, stajesz się najgorszym, niedotykalnym. Nawet hinduski ksiądz ma często opory, by z takimi ludźmi pracować. Takie obawy miał ks. Abraham pochodzący z wysoko postawionej rodziny hinduskiej. „Kiedy mój ojciec dowiedział się, że przełożeni wysyłają mnie do Jeevodaya, był przerażony - wspomina. Tata mówił: Wszystko, tylko nie trędowaci! Ja sam się strasznie bałem, ale pojechałem. Kiedy zobaczyłem, że dr Helena, opierając się na kulach, wychodzi mi naprzeciw i wita mnie z uśmiechem, pomyślałem: skoro ta niepełnosprawna kobieta z dalekiej Polski przejechała do tych ludzi, jak ja mógłbym stąd uciec?” Został i przez lata wspólnie kierowali Ośrodkiem. Trędowaci oraz ich rodziny, nawet jeśli są zdrowe, muszą mieszkać w koloniach. A dzieci uczą się z chorymi rodzicami życia na ulicy, zbierają odpadki, żebrzą, a nawet kradną… W Jeevodaya mają szansę na swój nowy „świt życia”, bo właśnie to w sanskrycie oznacza nazwa Ośrodka.
Obecnie w szkole uznanej przez państwo i stojącej na wysokim poziomie naukę od przedszkola po liceum pobiera ponad 1000 dzieci. Są wśród nich coraz częściej nie tylko dzieci z rodzin trędowatych, ale także ze zdrowych. Wykształcenie to przepustka do lepszego życia. Ośrodek Jeevodaya to także tętniące życiem ambulatorium i różne warsztaty, ponieważ rehabilitacja odbywa się przez pracę. „Nie wystarczy dawać, ale trzeba też wymagać - opowiada dr Helena Pyz. Zrozumiałam to, kiedy opiekowałam się ciężko okaleczoną trądem Videshani. Nie chciała jeść, widać było, że nie chciała żyć. Kiedyś musiałam zająć się pacjentką w dużo cięższym od niej stanie i poprosiłam: «Videshani, przynieś mi wody». Nastąpiła w niej zmiana, pojawił się uśmiech. Po raz pierwszy od lat poczuła się komuś potrzebna. Dziś swymi kikutami dłoni chętnie pracuje przy przebieraniu ryżu”. To jedna z lekcji Jeevodaya: trzeba pokazać tym ludziom, że są potrzebni. Jednak nie brakuje też porażek. Doskonale uczący się Santosh po skończeniu 7 klasy nie wrócił po wakacjach. Został z niewidomą, trędowatą matką i zaczął z nią żebrać na ulicy…
Ośrodek, który prowadzi dr Helena Pyz, jest katolicki, ale większość uczniów i pracowników stanowią wyznawcy hinduizmu. Codzienna Msza św. i różaniec gromadzą na modlitwie w miejscowym kościele ludzi różnych religii: katolików, protestantów, hinduistów i muzułmanów. Uczniowie wyjeżdżający na wakacje czy do rodziny przychodzą się pożegnać do dr Heleny - w hinduskim geście składają ręce jak do modlitwy i chylą przed nią czoło, a ona robi im krzyżyk. Kiedy pytam ją o to, mówi: „Wiedzą, do kogo przychodzą. Daję im to, co mam najlepszego”. Co wieczór taki sam znak krzyża robi na czole Patrycji -Savitri, Hinduski którą przed 16 laty uratowała przed śmiercią głodową. Patrycja nosi na szyi krzyżyk, który dostała od swej przyjaciółki, też hinduistki. O tym, jaką religię wybrać, zdecyduje, gdy dorośnie.
„Są dzieci, których nie uratowałam i to powoduje ból, ale nie przekreśla słów Matki Teresy z Kalkuty: «Jeśli uratujesz jedno dziecko, to tak jakbyś uratował cały świat»” - mówi polska lekarka nazywana popularnie Mami, czyli Mamą z Jeevodaya. „Przez te wszystkie lata pomagały mi bardzo słowa z Ewangelii: «Jeżeli zostawisz ojca i matkę, to zyskujesz stokroć więcej»” - mówi i dodaje z uśmiechem: „Choć świadomie zrezygnowałam z macierzyństwa, mam… ponad 500 dzieci. Dlatego też kiedy słyszę te wszystkie „ochy” i „achy” na swój temat, jak to się poświęcam i jak jestem wspaniała, to sobie myślę, że to ciężka przesada. Ja zyskuję dużo więcej niż daję!”